Выбрать главу

– Zacznijmy od początku. To twoje księgi? Mrugnięcie.

– Jesteś czarnoksiężnikiem? Mrugnięcie.

– A więc to, co słyszałem o Maurycym Hoffentollerze niezłomnie broniącym świętej wiary jest tylko bajeczką. Służyłeś Persom, czyż nie tak?

Mrugnięcie, mrugnięcie. Przerwa. Mrugnięcie.

– Zaraz, zaraz – pomyślałem chwilę, starając się właściwie zrozumieć dawane mi znaki. – Do pewnego czasu nie zaparłeś się Pana, prawda? Dopiero potem złamali twoją wiarę i wolę, kiedy zrozumiałeś, że w żaden sposób nie wrócisz już do Europy.

Mrugnięcie.

– Jednak wróciłeś. Po co? – Wpatrywałem się w niego dłuższy czas, potem wzruszyłem ramionami. – Jasne, złe pytanie. Zaraz, zastanówmy się. Po co można wracać? Tęsknota? Rodzina? Może inaczej… Czy byłeś tam kimś istotnym? Przestałeś być niewolnikiem? Mrugnięcie.

– Dobrze ci się powodziło? Mrugnięcie.

– Na gwoździe i ciernie, dziadku, to po co wracałeś? – podniosłem głos, gdyż konwersacja tego rodzaju zaczęła mnie już złościć.

Nagle zrozumiałem. Zrozumiałem świetnie, jaka jest odpowiedź, i sam sobie się dziwiłem, że wcześniej ta koncepcja nie przyszła mi do głowy.

– Oczywiście – powiedziałem. – Po zemstę. Mrugnięcie.

– Na kim? Przecież nie na rodzinie, boby cię tu nie hodowali z taką troską. Kto cię skrzywdził, dziadku? Hm, ktoś cię zdradził w Ziemi Świętej? Wydał poganom? Zdrajca wrócił do kraju, a ty zostałeś w niewoli?

Dwa szybkie mrugnięcia. Najwyraźniej źle celowałem.

– Skoro cię nie zdradzono, to na kim chcesz się mścić?

Wtem przypomniały mi się słowa Reutenbacha o tym, jak syn Maurycego Hoffentollera przepił pieniądze, które dostał od cesarza na okup dla Persów.

– Myślisz, że cesarz cię zdradził? Wiernie mu służyłeś, a on nawet nie zatroszczył się, by wydobyć cię z niewoli? Mrugnięcie.

– Przecież tamten cesarz dawno nie żyje – powiedziałem. – Teraz rządzi jego prawnuk.

Mrugnięcie, mrugnięcie, mrugnięcie.

– Taaak – przeciągnąłem. – To nieważne, prawda? Wina ojca idzie w syna, niegodni są synowie niegodnych.

Mrugnięcie.

– Chcesz się zemścić na obecnym cesarzu, prawda? Mrugnięcie, mrugnięcie.

– Nie? – zdumiałem się.

A potem znowu mnie oświeciło.

– Ty nie chcesz się zemścić, ty się już zemściłeś… Mrugnięcie.

– No to pięknie – mruknąłem.

Teraz rozumiałem, dlaczego Anna rękami i nogami broniła się przed powrotem do ojcowskiego domu. Jeśli znała rodową tajemnicę, nie dziwię się, że wolała gościnę margrabiego od mieszkania pod jednym dachem z nienaturalnie leciwym czarnoksiężnikiem pałającym żądzą zemsty na cesarzu. Oczywiście mogłem tylko ubolewać nad tym, że nie pomyślała, by ze swoich trosk wyżalić się inkwizytorom. Wtedy wszystko potoczyłoby się zapewne inaczej. Co jednak oznaczało stwierdzenie Maurycego Hoffentollera, że już się zemścił na naszym władcy?

– Dokonałeś już pomsty? – zapytałem. Mrugnięcie.

Dziwne, gdyż z tego, co wiedziałem, Najjaśniejszemu Panu wiodło się całkiem dobrze. Zyskał poparcie elektorów oraz szlachty, cieszył się świetnym zdrowiem, o jego męskiej witalności mogły zaświadczyć rzesze pięknych dam, nawet wśród pospólstwa chwalono go za sprawiedliwe rządy. Gdzież więc były ta zemsta i ta klątwa? Ale zaraz… Jeśli wysyłasz strzałę w czyjeś serce, to wiesz, że dopełniłeś zemsty, pomimo że strzała jeszcze leci w powietrzu. Czyżby więc Maurycy Hoffentoller przygotował zaklęcie, którego skutki miały okazać się dopiero w przyszłości? I zważywszy na stan jego zdrowia, musiał je przygotować dość dawno temu. – Ten czar jeszcze nie działa, prawda? Mrugnięcie.

Miałem więc rację! Starzec podpalił tylko lont, który spalał się coraz bliżej beczki z prochem. I w jaki sposób, na miecz Pana, miałem zdusić ten ognik?

– Cesarz nie był niczemu winien – powiedziałem. – Chcesz znać prawdę, starcze? Twój władca nie zapomniał o twojej walce i twoim poświęceniu. Przekazał całą sumę okupu najbliższej ci osobie. Synowi. Tyle tylko, że ten ją przepił i przegrał w kości, a potem uznał, że lepiej o wszystkim zapomnieć. Klnę się na rany Pana naszego, że tak właśnie o tym mówią. Cofnij klątwę, bo wymierzyłeś ją przeciw złej osobie!

– Ach – krzyknął Maurycy Hoffentoller, cudem budząc się z paraliżu. – Cóż za straszliwa pomyłka! Pozwól, że natychmiast odwrócę skutki zaklęcia!

Tak, być może właśnie tak odbyłoby się to wszystko na scenicznych deskach. Ale tu nie było teatru. Tu był tylko konający starzec, który usłyszawszy moje słowa, zaczerpnął głęboko tchu, zacharczał, potem znieruchomiał. Ostrożnie dotknąłem jego szyi.

– Na gniew Pana! – warknąłem. – Musiałeś umrzeć właśnie teraz?!

Patrzyłem na martwego Hoffentollera i zastanawiałem się, co robić dalej. Mogłem stąd wyjść, zabrać księgi i przykazać Dawidkowi, żeby nie puszczał pary z gęby. Mogłem też aresztować Matthiasa za posiadanie zakazanych dzieł. Pytanie tylko brzmiało, czy wiedział o tym, co wyprawia jego pradziad? Czy wiedział o stosowaniu czarnej magii i przechowywaniu bluźnierczych ksiąg? Oczywiście, że mogłem bez trudu skłonić go, by przyznał się do wszystkiego. Nawet do tego, że sam jest perskim czarnoksiężnikiem i codziennie lata na miotle z Persji do Cesarstwa i z powrotem. Jednak nie interesowało mnie przecież wymuszone wyznanie win, lecz szczera prawda.

Usiadłem przy stole i kolejny raz zacząłem przeglądać księgi, tym razem jeszcze uważniej niż poprzednio. Nadal nie byłem w stanie odcyfrować aramejskiego alfabetu (dla mnie te litery wyglądały niczym bezładnie rozrzucone patyki), ale mogłem skupić się na ilustracjach. Przyglądałem im się uważnie, kiedy przerwało mi stukanie do drzwi.

– Panie, panie – usłyszałem gorączkowy szept – jesteście tam?

Wstałem i uchyliłem drzwi.

– Dzięki Bogu, jesteście. – Na twarzy Dawidka odbiła się ulga. – Chodźmy już, panie, bo jak się obudzą, źle ze mną będzie.

Położyłem mu dłoń na ramieniu.

– Jesteś teraz oficjalnym pomocnikiem Świętego Officjum – rzekłem. – I twój pan nie ma nad tobą władzy. – Chłopak, słysząc te słowa, rozpromienił się. – Ale masz rację, że trzeba iść. Zaczekaj jeszcze tylko chwile…

Zamknąłem drzwi i ponownie usiadłem do ksiąg, Znowu zatrzymałem się przy ilustracji przedstawiającej mężczyznę leżącego na łożu i stojącą obok tego łoża siódemkę pięknie ubranych młodych kobiet. Na pierwszy rzut oka widać było, iż są niewinnymi dziewicami Nie pytajcie mnie, w jaki sposób ilustrator oddał ich dziewiczość, lecz wierzcie mi, że patrząc na ich twarze, wiedziałem, iż żadna nie zaznała do tej pory męskiego uścisku. Siedem dziewcząt w pięknych, zdobionych szatach. Zaraz, zaraz… Siedem? Czyż ostatnio nie zniknęło siedem młodych chłopek? Przewróciłem kilka stron do tyłu. Tu naga, piękna kobieta oddawała się mężczyznom, lecz na jej twarzy nie malowała się ekstaza, a tylko chłodna obojętność. Była to zimna, skupiona twarz, twarz, o której wiedziałem z całą pewnością, że nie chciałbym jej ujrzeć u kochającej się ze mną kobiety. Ilustrator puścił wodze wyobraźni i przedstawił dziewczynę w tak zdumiewających pozycjach miłosnych, że nawet autor słynnych „Trzystu nocy sułtana Alifa" mógłby się nauczyć czegoś nowego. Zaraz, zaraz… Czyż Anna Hoffentoller nie oddawała się wszystkim mężczyznom wokół? Podparłem głowę rękoma. Czy był to tylko przypadek, że życie przypominało ilustracje w tej księdze, czy też Anna i Reutenbach wypełniali jakieś mroczne rytuały? Ha, miałem nad czym myśleć! Wiedziałem, że wyjaśnienia zagadki muszę szukać w zamku margrabiego. Mogłem co prawda przesłuchać Matthiasa Hoffentollera, jednak po pierwsze, mógł nic nie wiedzieć, a po drugie, jeżeli uczestniczył w spisku, te jego uwięzienie stałoby się ostrzeżeniem dla innych. Należało więc zachować daleko posuniętą ostrożność.