I w imię tej ostrożności zdecydowałem się na odłożenie perskich ksiąg z powrotem do skrytki, choć przyszło mi to z trudem, gdyż zdawałem sobie sprawę z nieprzeliczalnej na pieniądze wartości tych tomów.
Surowo przykazałem Dawidkowi milczenie i zagroziłem nie tylko potępieniem w życiu przyszłym, ale i tym, że sprawię, iż życie doczesne stanie się dla niego jednym pasmem cierpienia. Oczywiście wyjaśniłem mu to prostszymi słowami, opisując między innymi, jak wielki ból można zadać mężczyźnie, przebijając mu jądra rozpalonym do czerwoności żelaznym szpikulcem. Myślę, że wziął sobie moje słowa do serca. By nie wzbudzać podejrzeń, położyłem się w ubraniu oraz w butach i zasnąłem mocnym snem. Kiedy gospodarz mnie obudził rankiem następnego dnia, podniosłem na niego nieprzytomny wzrok.
– Ale żeście mnie upili, panie Hoffentoller – poskarżyłem się zbolałym głosem.
Zaśmiał się, lecz z wyraźnym przymusem, gdyż jeszcze niezbyt pewnie trzymał się na nogach, twarz miał szarą, w oczach wyraźny ból kaca.
– Poczęstujcie mnie śniadaniem z łaski swojej i jadę. Może jajecznica na tłustej, przyrumienionej słoninie?
– Wybaczcie – wyjąkał i niemal biegiem wypadł za drzwi.
Potem moich uszu dobiegło soczyste rzygnięcie. Uśmiechnąłem się. Pić trzeba umieć – słusznie mawiał jeden z moich nauczycieli w Akademii Inkwizytorium, gdyż wyobraźcie sobie, że uczono tam również bezpiecznego picia trunków różnego rodzaju. Nie ma co, większość z nas lubiła te lekcje… Po śniadaniu, które zjadłem samotnie, pożegnałem się z Hoffentollerem i ruszyłem w drogę. Miałem sporo spraw do przemyślenia. Zakładając, że Reutenbach nie kłamał w sprawie ożenku, pozostawało pytanie: jak dumny feudał będzie mógł pogodzić się z tym, że kobietę, którą powiedzie do ołtarza, tarmosił na sianie byle stajenny? Oczywiście słyszałem dziwaczniejsze historie, gdyż wiedziałem, że wielka miłość lub wielkie pożądanie nawet z jaśnie panów są w stanie uczynić godnych pożałowania głupców (jakie to szczęście, iż rzecz podobna nie dotyczyła inkwizytorów!). Margrabia mógł też łgać po to, by zyskać na czasie, pozbyć się z zamku niewygodnego gościa, uśpić czujność Hoffentollera. Ale jaki mógł mieć w tym wszystkim cel? Natomiast jeśli podejrzenia, których nabrałem po obejrzeniu perskich ksiąg, były słuszne, to oznaczało, że Reutenbach akceptuje zachowanie Anny, bo jest ono konieczne do odprawienia rytuałów. Owszem, znałem podobne sprawy i wiedziałem, że co najmniej kilka kultów wymagało uczestnictwa kapłanek-prostytutek w mrocznych obrzędach. Gdyż im bardziej kobieta została splugawiona, tym łatwiej było jej nawiązać kontakt z demonami.
Nie pozostawało mi nic innego, jak udać się w tę część zamkowych lochów, którą ujrzałem w czasie modlitwy. W część schowaną za czerwoną barierą. Mogłem poprosić Reutenbacha o pozwolenie udania się w to miejsce, ale nie zdziwiłbym się, napotkawszy odmowę. Nawet gdyby nie miał nic do ukrycia. Jeśli jednak miał coś do ukrycia, to wyjawiłbym mu tylko, iż poznałem jego tajemnicę, czy też jestem bliski jej poznania. Być może nie zapłaciłbym za to życiem, lecz z całą pewnością stałbym się na zamku wielce niepożądanym gościem, natomiast wszelkie ślady zbrodni pieczołowicie by zatarto. Zastanawiałem się, w jaki sposób rzecz całą przeprowadzić, nie budząc podejrzeń gospodarza. A przynajmniej nie budząc ich dopóty, dopóki nie zbadam tego, co zbadać chciałem. Siedziba Reutenbacha była potężną budowlą. Z mnóstwem komnat, korytarzy i schodów. Bez planów lub przewodnika najprawdopodobniej błądziłbym pół nocy, zanim dotarłbym do celu, jeśli w ogóle bym do niego dotarł. Musiałem więc zyskać przewodnika. Człowiek nieposiadający specjalnych zdolności, jakimi dysponowali niektórzy z inkwizytorów, zastanawiałby się nad zastraszeniem lub przekupstwem. Nie sądziłem, by jedno lub drugie zakończyło się sukcesem. Nie na darmo przecież obsługiwali mnie służący, którzy zdawali się mieć niewiele więcej rozumu niż dobrze wyszkolony pies. Pozostawała mi jeszcze jedna możliwość. Otóż w naszej przesławnej Akademii Inkwizytorium uczono pewnego postępowania pozwalającego na pewien czas zyskać kontrolę nad umysłem drugiego człowieka. Przyznam szczerze, iż wasz uniżony sługa nie celował w tej sztuce, a nauczyciel ostrzegał, że tylko nielicznym spośród nas uda się złamać wolę człowieka stawiającego opór. Jednak głupota przysłanych mi służących mogła w tym momencie obrócić się na moją korzyść. W każdym razie uznałem, że warto spróbować, chociaż ostatni raz podobny zabieg przeprowadzałem jeszcze w Akademii i musiałem dokładnie przypomnieć sobie stosowny rytuał. Nauczyciel zapewniał nas, że nie ma w tej umiejętności niczego z mrocznej magii (zresztą czyż w innym wypadku pozwolono by mu wykładać?), a jest to jedynie sztuka pozwalająca triumfować umysłom wyższym nad niższymi.
Jednakże zanim miałem się tym zająć, wypadało odwiedzić Reutenbacha i zdać mu relację z wizyty u Hoffentollera. Choć, Bogiem a prawdą, niewiele było do powiedzenia z tych rzeczy, które powiedzieć mogłem bez szwanku dla prowadzonej sprawy.
– O, pan Madderdin. – Widząc mnie, nawet się uśmiechnął. – Jak tam wizyta u mojego drogiego przyszłego teścia?
– Krótko mówiąc? Bezowocna – odparłem.
– Powiedzieliście o moich planach?
– Tak, panie margrabio. – I?
– Wydawał się rozbawiony – odparłem zgodnie z prawdą.
– Cóż, na początek może i to dobre… Napijecie się wina?
– Nie odmówię.
Rozlał wino do masywnych złotych kubków. Mój ozdobiono rubinami, jego topazami. Oba zapewne warte były fortunę.
– Za miłość – powiedział, wznosząc kubek.
– Za miłość do Boga – zgodziłem się.
– Mówię o miłości do kobiety – burknął.
– Też właśnie o tym mówię. Nie rozumiecie, że miłość do drugiej ludzkiej istoty może być oparta tylko na bezkresnej miłości do Boga? Jeśli nie pokochaliście Boga, jak możecie kochać którąkolwiek z istot, które stworzył własnymi dłońmi?
Upił dwa łyki i spojrzał na mnie badawczo.
– A wy? Kochaliście kiedyś? Do bólu i rozpaczliwie? Na wieczność?
– Oczywiście. Boga, słowa Pisma…
– Mówię o kobiecie – przerwał niecierpliwie.
– Nie została mi dana ta łaska – odparłem po dłuższej chwili – lub, patrząc z drugiej strony, nie zostałem dotknięty podobnym przekleństwem.
Długo mi się przypatrywał.
– Kłamiesz – rzekł w końcu. – I sam o tym wiesz.
– Ho, ho, ho, czytacie w ludzkich sercach – zadrwiłem.
– Powiedz jej, że ją kochasz, zanim będzie za późno. Tym razem ja zamilkłem na dłuższy czas.
– Oczywiście – powiedziałem wreszcie. – Gdyż marzeniem każdej pięknej damy jest towarzystwo oprawcy z Inkwizytorium.
– A więc jednak istnieje jakaś dama… – Uśmiechnął się, potem znowu spoważniał. – Przecież nie myślicie o sobie w ten sposób.
– Ja nie. Wystarczy, że inni myślą. Jeśli kogoś kochacie, nie skażecie go na taki los.
– Ludzie – warknął. – Co was obchodzą ludzie? Co was obchodzą plotki i złe języki? Co was obchodzi wszystko, kiedy wiecie, że to jest ta jedna jedyna? Wymarzona, wyśniona i upragniona. Że nie możecie bez niej oddychać, tylko krztusicie się w beznadziejnych spazmach. Że wasze serce bije po to, by ona dotknęła rękę waszej piersi, że oddychacie tylko w tym celu, by swój oddech złączyć z jej oddechem.