Выбрать главу

– Wszystko, co człowiek zwykł poważać, trwa dzień zaledwie, chwilę jedną… Miłości, gdy spełnione, bledną, a pędzel niszczy sny malarza – powiedziałem.

– Nie – odparł, nie próbując nawet dyskutować. Słyszałem jednak, jaka była wewnętrzna moc w wypowiedzianym przez niego zaprzeczeniu, i podziwiałem to.

– Kim ona jest, panie Madderdin? – zapytał.

– Kim jest kto, panie Reutenbach?

– Pewnie jakaś kurwa, w której zakochaliście się w czasie jednej z wizyt w burdelu…

Nawet nie zorientowałem się, gdy trzymałem go za gardło i przypierałem do ściany. Poczerwieniał, lecz zdołał jeszcze wycharczeć:

– Puśćcie, na miłość Boga!

Puściłem dopiero po chwili, wściekły na siebie, że dałem się sprowokować, zanim zdążyłem pomyśleć. To nie przydarzało się często waszemu uniżonemu słudze. Margrabia rozkaszlał się i sporo czasu minęło, zanim mógł znowu przemówić.

– Na miecz Pana, macie niezłą rękę… – wydyszał. Cofnąłem się o dwa kroki i, wierzcie mi, byłem mocno skonfundowany.

– Wybaczcie, panie, że uchybiłem powinnościom gościa.

Machnął ręką.

– Chciałem tylko wiedzieć, teraz już wiem.

– Ja jej uratowałem życie, ona mnie uratowała życie – powiedziałem, wpatrując się w ścianę gdzieś po nad jego głową. – Tylko raz ją objąłem, wiecie? Przecież to nie może być miłość…

Dlaczego mu to wszystko mówiłem? Może dlatego, że wiedziałem, iż stoi nad grobem.

– Miłość nie jest grzecznym gościem, panie Madderdin. Miłość nie zapowiada swej wizyty na dwa tygodnie wcześniej. Miłość jest jak złodziej wślizgujący się do waszego domu i kradnący wszystko, co macie najcenniejszego. Przypomina piorun spadający z pogodnego nieba. W pojedynku z miłością macie tak samo wielkie szanse jak kurczak przy jastrzębiu.

– Zawsze można uciec…

– Czyż nie to właśnie robicie? I co? Lepiej wam z tym?

– Nie – powiedziałem spokojnie. – Gdyż kiedykolwiek widzę coś pięknego, chciałbym to pokazać właśnie jej. Chciałbym dzielić z nią każdą chwilę zachwytu. Tyle że ja rzadko widuję piękne rzeczy, panie Reutenbach. Wokół mnie są strach, nienawiść, krew, smród i ból. Byłaby zachwycona, prawda?

Przyglądał mi się bez słowa, a na jego twarzy ku swojemu zdumieniu ujrzałem współczucie.

– Jestem stary, zgorzkniały, co dnia odnajduję na mej głowie nowe siwe włosy. Każdego ranka muszę się przekonywać, że warto jeszcze żyć. Ktoś kiedyś, margrabio, powiedział, że przeraźliwą rzeczą jest zasypiać ze strachem, iż się nigdy nie obudzicie. Ja zasypiam ze strachem, że następnego dnia jednak się obudzę… I tylko wiara trzyma mnie przy życiu, kiedy podnoszę głowę ze snu.

W milczeniu znowu napełnił nasze kubki.

– Powiedz jej wszystko, tak jak powiedziałeś mnie Boisz się, że nie odwzajemnia uczucia?

– Pomogłem jej. Wyznanie miłości brzmiałoby ni czym żądanie spłaty długu.

– Zaufaj. – Nie.

Reutenbach podszedł tak blisko, że poczułem jego przesycony winem oddech.

– Chcesz umrzeć, głupcze, żałując, że nigdy nie odważyłeś się na krok, który zawsze pragnąłeś uczynić?

– Dajcie pokój mojemu życiu, margrabio – poprosiłem. – Nie jest warte naszej konwersacji.

Prychnął, odszedł ode mnie i usiadł w fotelu.

– Dziwnie plotą się ludzkie losy – rzekł – a wy dziwnym jesteście inkwizytorem.

Uznałem to za komplement, lecz byłem wściekły na siebie za chwilę słabości. Kto kazał mi wygadywać bzdury przy obcym człowieku i spowiadać się z lęków oraz pragnień, o których prawdziwości sam nawet nie byłem przekonany?

– Czemuż mam zgłębiać miłość, szukać jej zawzięcie? Jest od Boga i ludzkie przekracza pojęcie. Ja studiuję nienawiść z ogromną pilnością, bo tę namiętność mam w swej władzy przecie – powiedziałem gorzko i wbrew sobie.

Spotkałem chłopaków i rozkazałem, by pojawili się u mnie w komnacie, gdy księżyc zajdzie za północną basztę. Trzeźwi – zaznaczyłem bardzo wyraźnie. Potem wróciłem, odczekałem, ile trzeba, i wezwałem służącego, którego oddano pod moje rozkazy. Zdjąłem z szyi złoty łańcuszek z krzyżykiem.

– Siadaj – rozkazałem chłopakowi, wskazując zydel.

– Jakże to tak? – Na jego twarzy odbiło się tępe zdumienie.

– Siadaj – rzuciłem już ostrzejszym tonem, a on przycupnął na samym skraju, wyraźnie wstrząśnięty tym, jak można siedzieć w towarzystwie gościa samego pana margrabiego.

– Popatrz no tu – rzekłem, zbliżając krzyżyk do jego twarzy. Poruszyłem palcem, wprawiając łańcuszek w wahadłowy ruch. – Patrz cały czas.

– Paczę, panie.

Faktycznie zobaczyłem, że wodzi wzrokiem za poruszającym się i migoczącym krzyżykiem.

– Martinie, pomyśl sobie, że leżysz na mięciutkim, suchym sianie – zacząłem powoli, łagodnym głosem. – Słońce świeci ci nad głową. Ogrzewa cię. Jest takie żółte i ciepłe. Nic ci się nie chce i nic nie musisz robić. Jest cichutko i spokojnie. Przyjemnie, prawda?

– Aha – bąknął.

– Możesz tak leżeć i leżeć bez końca. Oczy ci się same zamykają, a ręce i nogi masz bardzo, bardzo ciężkie. Nawet nie próbujesz ich podnosić, bo po co? Będziesz tak wygrzewał się w słońcu, czyż nie?

– Bę-dę.

– Masz ciężkie obie nogi i ciężkie obie ręce. Twoja głowa jest też taka cięęężka. Ale leży sobie na mięciutkim, ciepłym sianie. I jest ci tak dobrze, że niczego innego nie chcesz. Nie ma się po co ruszać, prawda?

– Praw-da – jego głos zdawał się dobiegać jakby z oddali. Nie ma co ukrywać: szybko mi to szło.

– Teraz zamknij oczy. Zasypiasz słodkim snem Odczekałem chwilę, aż zobaczyłem, że gałki jego oczu poruszyły się pod powiekami.

– Martinie, kiedy pstryknę palcami i powiem "raz dwa, trzy", wtedy obudzisz się i nie będziesz pamiętał nic z tego, co zaszło, rozumiesz?

– Ehem.

– Ale teraz będziesz odpowiadał na moje pytania tak?

– Tak.

– Znasz dobrze zamek, prawda?

– Dobrze.

– Schodzisz czasami do piwnic?

– Nie, do piwnic nie wolno. Martin dobry, Martin nie chodzi do piwnic…

– Martinie, przecież byłeś troszeczkę ciekawy, prawda?

Milczał i tylko ruszał ustami, jakby coś przeżuwał.

– Martinie – powiedziałem ostrzej – masz mówić prawdę.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, po jego policzkach zaczęły płynąć łzy grube jak groch.

– Zły Martin, zły – wyjąkał. – Wie, co jest w piwnicy. Ale nie wolno mówić!

– Teraz już wolno, Martinie. Pan margrabia bardzo prosił, żebyś wszystko mi opowiedział. Da ci za to złotego dukata i nowe buty z czerwoniuśkiej skóry.

– Mmmmm… – Widziałem po wyrazie jego twarzy, że się rozmarzył.

– Co zobaczyłeś w piwnicy, Martinie?

– Martin widział dziewczynę. Ona tam mieszka. Ha, a więc jednak!

– Tylko jedną dziewczynę?

– Olof bardzo się upił – powiedział, wydawałoby się, zupełnie nie na temat. Ale sądziłem, że wiem, w którą stronę zmierzają jego myśli.

– I co powiedział ci Olof, jak się tak bardzo upił?

– Że jest ich siedem – wyszeptał. No to byliśmy w domu.

– Martinie, teraz zaprowadzisz mnie do wejścia do piwnic.

– Nie wolno! – Jego powieki poruszyły się niespokojnie. – Strażnicy. Odpędzą.

– Strażnicy nie zobaczą – powiedziałem łagodnym tonem. – Będziesz niewidzialny. Zobacz. – Dotknąłem opuszkami palców jego skroni. – Nacieram cię czarodziejską maścią. Czujesz, prawda?

– Yhy.

– I teraz już jesteś niewidzialny. Zupełnie jak w bajkach. Nikt cię nie może zobaczyć oprócz mnie.