Выбрать главу

– To wszystko z dawnych lat – dodał Kostuch.

I to była pocieszająca wiadomość, bo oznaczała, że żadnej z dziewcząt nie wyrządzono jeszcze krzywdy, co za tym idzie, nie dokonano bluźnierczego rytuału. Oznaczało to również, że margrabia Reutenbach nie gustował w podobnych przyjemnościach co jego przodkowie i dobrze to o nim świadczyło. Pochwalałem tak umiarkowane zachowanie, ponieważ jestem człowiekiem, który nie lubi zadawania bólu bliźnim, jeśli zadawanie tego bólu nie jest konieczne do osiągnięcia wyższych celów.

Korytarz skręcał w prawo, więc wyjrzałem za róg. Przy drzwiach siedziało dwóch wartowników. Nie powiem, by specjalnie przejmowali się swym zajęciem. Jeden drzemał z głową opartą na dłoniach, drugi rzeźbił niewielką drewnianą figurkę, przygryzając przy tym język z wysiłku. Ot, domorosły artysta… Problemem było tylko jedno. Strażnicy znajdowali się dobre kilkanaście kroków od nas i obawiałem się, że zdążą zaalarmować towarzyszy, zanim do nich podbiegniemy. Wyraźnie widziałem sznur biegnący w stronę sufitu i dałbym sobie rękę uciąć, że jest połączony z dzwonkiem na wyższym piętrze. A nie chciałem przecież mieć na głowie zgrai zabijaków margrabiego. Chciałem sprawę załatwić szybko, sprawnie, czysto i bez zbędnych ofiar. Jeśli takowe się przytrafią, nikt, oczywiście, nie będzie płakał, ale po co od razu zakładać robienie jatki? W końcu byłem na tym zamku gościem, a gościowi nie wypadało rewanżować się gospodarzowi za pomocą wybijania mu w pień służby, gdyż byłoby to co najmniej niedelikatne i niegrzeczne. Kostuch wyciągnął sztylet.

– Na trzy, cztery? Ty śpiącego, ja drugiego… Tylko szeptał, lecz szeptał, niestety, tuż przy moim uchu, więc zgniłe powietrze z jego ust mnie owionęło. Postanowiłem rozegrać sprawę po swojemu.

– Na gwoździe i ciernie! – zawołałem głośno i wyszedłem zza rogu. – Gdzie tu jest wychodek?

Śpiący strażnik poderwał się, ten drugi porzucił rzeźbioną figurkę.

– Gdzie jest wychodek, pytam? – Zbliżyłem się o kilka kroków. – Mam się wysrać pod ścianą?

I już byłem przy nich. Śpioch oberwał łokciem w dołek, artystę uderzyłem pięścią pod brodę. Obaj zgaśli jak świeczuszki utopione w misce pełnej wody.

– No i co? Trzeba od razu zabijać? – spytałem Kostucha.

Obszukałem ciała i spostrzegłem, że żaden ze strażników nie ma kluczy. Ha, więc margrabia nie ufał im na tyle, by dać możliwość otwarcia tych drzwi. Zresztą słusznie, gdyż jeśli faktycznie ukrył tam siedem dziewic, to strażnicy mogli sobie popić i przynajmniej niektóre z nich zamienić w kobiety doświadczone. Co margrabiemu na pewno popsułoby szyki.

Wydobyłem narzędzia i pomajstrowałem przy zamku. Był nieco bardziej skomplikowany niż ten, który otworzyłem u Hoffentollera, ale i tak nie sprawił mi szczególnych problemów. Cichutko odemknąłem drzwi, tylko po to, by wejść do sieni i natknąć się na drzwi następne. Te jednak były zawarte tylko na zwyczajną zasuwkę. Przesunąłem ją i zajrzałem do środka przez szparę.

Średniej wielkości izba rozjaśniona była płomieniami świec. Zauważyłem dziewczęta. Trzy siedziały na łóżku i grały w karty, jedna wyszywała coś, siedząc w głębokim fotelu, kolejna poprawiała włosy przed ogromnym kryształowym lustrem, a dwie pozostałe zajadały się przy stole owocami i słodyczami. Nawet jeśli było to więzienie, to trzeba przyznać, że margrabia dbał o więźniarki. Wszedłem do środka, Kostuch za mną, i wtedy stało się coś, czego bynajmniej nie przewidziałem. Pierwsza z dziewcząt wrzasnęła przerażona, za nią druga i trzecia, aż wreszcie wrzeszczały wszystkie. Rozpaczliwie, histerycznie i ogłuszająco. Dostałem w głowę kiścią winogron, a Kostuch odbił sprzed twarzy srebrną szczotkę do włosów.

– Spokój! Cisza! – ryknąłem. – Jestem tu, żeby was uratować!

Nie wiem, czy mnie słyszały, czy nie, jednak na pewno w żaden sposób nie dały znać po sobie, że pojęły moje słowa. Cóż, trzeba było uciec się do przemocy. Trzasnąłem najbliżej stojącą w twarz, drugą cisnąłem na łóżko. Jakże żałowałem, że nie mam solidnej rózgi z wierzbowych witek! Kostuch okazał się lepszym mediatorem ode mnie. Wyszarpnął zza pasa krzywą szablę, uderzył nią w srebrny dzban, przecinając go na pół, i huknął:

– Milczeć, bo zarżnę was wszystkie, małe kurwiszony!

Zdumiewające, lecz to właśnie poskutkowało. Po woli cichły, aż wreszcie wszystkie, objęte i przerażone skuliły się na łóżku.

– Proszę, proszę, nie róbcie nam krzywdy… – powiedziała drżącym głosem dziewczyna wyglądająca na najstarszą z całej siódemki.

Zauważyłem, że wszystkie z lękiem i obrzydzeniem wpatrują się w Kostucha, i teraz dopiero zdałem sobie sprawę, że zabranie mego towarzysza na misję mającą na celu ratowanie dziewic nie było prawdopodobnie najlepszym pomysłem. Zwłaszcza że Kostuch mrugnął właśnie do jednej z nich i oblizał się. Dziewczyna zaszlochała i skryła się pod pachą przyjaciółki.

– Wyjdź – rozkazałem. – Pilnuj drzwi. Burknął coś wściekle, jednak usłuchał.

– Moje drogie – rzekłem, starając się nadać głosowi aksamitną miękkość – przybyliśmy tu, by was ratować. Dowiedziałem się, że w okolicy zaginęło siedem dziewcząt, i postanowiłem je odnaleźć. Bogu dziękować, właśnie odnalazłem. Będziecie mogły wrócić do swych domów i rodziców!

Nie wiem, czy spodziewałem się wybuchu szaleńczego entuzjazmu, radości i całowania po rękach, lecz na pewno nie spodziewałem się jednego: lodowatej ciszy, która powitała moje słowa. Później tę ciszę rozdarł rozpaczliwy szloch dziewczyny wyglądającej na najmłodszą.

– Znowu będę musiała pasać świnie? – udało jej się spytać przez łzy.

– A tatko znowu będzie pijany? I będzie bił sztachetą? – to odezwała się następna.

– I będą chcieli mnie wydać za starucha z sąsiedztwa?!

– Na przednówku będziemy jeść zmarzniętą rzepę?

I tak ciągnęły się te pytania. O pranie odzieży w lodowatym strumieniu, zbieranie chrustu w zimie, o porwane sukienki i noszenie wiader wody. I tak dalej, i tak dalej.

– Cisza – nakazałem w końcu, zbierając myśli. – Dzieci, dano wam suknie i dobre jedzenie, nie kazano pracować i dbano o was. Ale to miało trwać jedynie przez chwilę. Źli ludzie chcieli was zabić, posłać jako ofiarę potężnemu demonowi. Ja przybyłem, by nie pozwolić, żeby demon was skrzywdził.

– Ten demon? – zapytała jedna z dziewcząt, wskazując palcem za moje plecy.

Gdybym usłyszał podobne słowa z ust mężczyzny, słusznie domniemywałbym, że chce mnie zmusić do odwrócenia wzroku, by potem zaatakować. Lecz w jaki sposób mogła mnie zaatakować dziewczyna siedząca na łóżku? Ciosem haftowanej ciżemki? Dlatego błyskawicznie się odwróciłem. Na szczęście w komnacie nie było żadnego demona. Natomiast w wielkim kryształowym lustrze nie odbijał się już obraz pokoju, lecz widziałem w nim ogromne łoże z baldachimem i mnóstwem zdobionych poduch. Na łożu leżał młody, smagły mężczyzna w białej, haftowanej szacie. Na piersiach miał wieniec z kolorowych kwiatów.