– Czyli?
– Szukaj wiatru w polu, inkwizytorze. – Roześmiała się nagle. – Nie sądzę, byś kiedykolwiek znalazł mojego ojca. Już wcześniej spieniężył wszystko, co miał. Dwór, łąki pola, las, wioskę. Teraz na pewno wyniósł się na dobre. Tak czy inaczej: wygrał.
– Ośmielam się ufać w skuteczność działań Świętego Officjum – nie zgodziłem się z nią.
Wiedziałem, że prędzej czy później znajdziemy Hoffentollera. List gończy za nim zostanie wysłany po całym Cesarstwie. Dotrze zarówno do lokalnych oddziałów Inkwizytorium, jak i do parafii lub klasztorów, otrzymają go justycjariusze, miejskie służby oraz gildie kupieckie we wszystkich miastach. Skorzystamy również z nieoficjalnej pomocy tongów – najliczniejszej i najsprawniej działającej organizacji przestępczej Cesarstwa. Nawet jeśli Hoffentoller zamieniłby się w rybę, znaleźlibyśmy go pod wodą, jeśli zamieniłby się w ptaka, przeszukalibyśmy korony drzew. Przed sprawiedliwością wymierzaną przez Inkwizytorium nie było, nie ma i nie będzie ucieczki. A kiedy znajdziemy Hoffentollera, znajdziemy również jego bezcenne księgi.
– Nie chcę wątpić w prawdę waszych słów, ba, nie chcę wątpić nawet w szczerość przyświecających wam intencji. Niemniej jednak popełniliście zbrodnię. Bo czemuż to nie przyszliście do Świętego Officjum, by prosić o ratunek i radę? Czemuż nie złożyliście ciążącego wam brzemienia na ramionach inkwizytorów. Wszak Bóg ulepił nas tylko po to, byśmy pokornie służyli wszystkim, którzy pragną naszej służby…
– I wszystkim, którzy jeszcze nie wiedzą, że jej pragną – dopowiedziała szyderczym tonem Anna.
– Moje dziecko, będziesz miała jeszcze sporo czasu i okazji, by nagadać się do woli – odrzekłem.
– Posłuchajcie, mistrzu. – Reutenbach spojrzał w moją stronę. – Wszystko skończyło się, jak skończyło, ale nikomu nie stała się przecież krzywda. Dlaczego więc nie zapomnicie o całej sprawie?
Roześmiałem się.
– A jak mi osłodzicie ten brak pamięci? Nie, nie, margrabio. – Machnąłem dłonią, nie czekając nawet na odpowiedź. – Nic z tego nie będzie. Jak mógłbym całować krzyż tymi samymi ustami, które zażądały od was łapówki? Hoffentoller zapłacił mi pięćset koron za przeprowadzenie śledztwa i mogę powiedzieć, że uczciwie zarobiłem te pieniądze.
Margrabia patrzył na mnie, jednak w jego wzroku nie widziałem niechęci. Może jedynie gorycz poniesionej klęski.
– Zniszczyliście nas za pięćset koron! Za marne judaszowe srebrniki! – krzyknęła Anna.
– Czy gdybym was zniszczył za pięćset tysięcy, byłaby jakaś różnica? Poza tym nie ja was zniszczyłem. Sami zniszczyliście siebie, ja was tylko uratowałem przed ostateczną klęską.
– Ostateczną klęską? Cóż może być gorszego od was? – w jej głosie było i szyderstwo, i nienawiść.
– Gorsze mogłoby być tylko jedno: gdybyście uznali, że korzystając z potęgi mrocznych mocy, sprowadzicie na świat dobro. Bo to nieprawda, Anno. Kiedyś za wszystko się płaci. Czasami cenę tak straszliwą, że aż niewyobrażalną dla ludzkiego umysłu. Wy, jak sądzę, będziecie tylko torturowani i spaleni na stosie, więc możecie powiedzieć, że wyszliście cało z tej okrutnej opresji.
– Mamy czterdziestu ludzi! – wrzasnęła. – Co poradzisz ze swoimi trzema zbirami, Madderdin?
– Reutenbach, pan wie, prawda? – Obróciłem wzrok na margrabiego.
Skinął głową.
– Nie mamy czterdziestu ludzi, Aniu – wyjaśnił łagodnie. – Nie mamy już nikogo poza nami samymi.
Nie dało się ukryć: był mądrym człowiekiem. Słudzy, dworzanie i żołnierze mieli teraz myśleć o tym, jak ratować własną skórę, nie jak ratować swego pana.
– Przecież… – głos kobiety się załamał.
Boże, wybacz mi słabość, lecz polubiłem margrabiego Reutenbacha. Nie chciałem mu więc wyjaśniać, że jego ufność w to, iż mają siebie nawzajem, rychło zostanie poddana surowej próbie.
– Cóż takiego osiągnęliście, inkwizytorze? – zawołała Anna. – Po pierwsze, obraziliście Strażnika, który teraz przez Bramę przepuści Demona Złego Losu. A jeden Bóg tylko wie jak straszne rzeczy mogą się przydarzyć Najjaśniejszemu Panu i jego poddanym. Po drugie, zniszczyliście margrabiego, mnie oraz mojego ojca. Po trzecie, siedem biednych dziewcząt pozbawiliście możliwości lepszego życia, takiego, jakiego tu nigdy nie zaznają. I co dostałeś w zamian, Madderdin?
– Poznałem prawdę – odparłem spokojnie. Przyglądała mi się, w jej oczach widziałem niechęć, smutek i niezrozumienie. – I było warto?
– Zawsze jest warto.
– Mów prawdę, bo prawda to Bóg sam. Lecz jeśli prawdą zabijesz człowieka, wtedy skłam – zacytowała dziecięcą rymowankę.
– Szkoda, że nie jesteśmy już dziećmi, Anno – powiedziałem i zawołałem Kostucha. – Zabierz ją – rozkazałem, kiedy wszedł do komnaty. – Tylko – pogroziłem mu palcem – pamiętaj, że ona jest cennym więźniem Officjum. Rozumiesz?
Skinął ponuro głową, gdyż moje słowa oznaczały, że nie wolno mu jej bić ani gwałcić. A wiedziałem, że miłosna scena, której byliśmy świadkami, narobiła mu apetytu.
– Błagam! – krzyknęła jeszcze od progu. – Skazujesz na śmierć cesarza, a kto wie, może cały kraj! Pozwól mi… – jej głos ucichł za zatrzaśniętymi drzwiami.
Nic nie odpowiedziałem, gdyż nie wierzyłem w to, co mówi. A nawet gdybym wierzył, i tak nie mogłem nic uczynić.
Zostaliśmy we dwóch. Ja i Reutenbach. Podszedłem do niego, podałem mu sztylet.
– Teraz na chwilę odwrócę się do okna, panie margrabio – zapowiedziałem.
Reutenbach o niczym nie wiedział. Nie parał się czarami, magia stanowiła dla niego obce pojęcie. Był tylko zakochanym mężczyzną, skłonnym uczynić wszystko dla umiłowanej kobiety, i lojalnym poddanym pragnącym ratować swego władcę. Zasłużył na to, by szybko umrzeć. Po prostu znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Inkwizytorium nie mogło się od niego niczego dowiedzieć, gdyż nic nie wiedział. Nie znajdowałem sensu w tym, by miał cierpieć.
– Dziękuję, panie Madderdin. Są takie dary, których nie wolno przyjąć. – Przytrzymał mi dłoń i włożył do niej z powrotem sztylet. – Chcę zostać z nią do końca, choć przecież wiecie, że chciałbym jedynie umrzeć.
– Zostać z nią do końca – powtórzyłem. – To nie będzie łatwe, margrabio, proszę mi wierzyć. – Nie puszczałem jego ręki.
– Wiem – odparł spokojnie. – Kto powiedział, że miłość ma być łatwa? Jeśli zostanę z nią do końca, to spotkam ją… potem, prawda?
Wiedziałem, co ma na myśli, mówiąc „potem", jednak nie chciałem odpowiadać na zadane pytanie. Bo co miałem wyjaśnić? Że Anna jest skazana na wieczne męki piekielne, przy których cierpienia zadane przez inkwizytorów wydadzą się niewinną pieszczotą? Po cóż miałem sprawiać mu ból? Niech wierzy, że jego miłość nie skończy się wraz z życiem. Spojrzałem w oczy margrabiego i odwróciłem wzrok. Schowałem sztylet do pochwy.
– Skoro tak, proszę za mną, panie Reutenbach.
– Herman, Mordimerze – powiedział. – Mam na imię Herman.
Epilog
Bliźniaków nie było na straży. Najpierw zaniepokoiłem się, że zostali schwytani lub zabici przez ludzi margrabiego, jednak nie zauważyłem żadnych śladów przemocy. A Pierwszy i Drugi nie daliby się wziąć tak łatwo. Kiedy otworzyłem pierwsze z drzwi prowadzących do izby, gdzie mieszkało siedem dziewcząt, usłyszałem krzyki. I już wiedziałem, że jest niedobrze. Bliźniacy ośmielili się nie usłuchać moich rozkazów i postanowili zabawić się z dziewicami. No cóż, z tego, co zobaczyłem, przynajmniej jedna z tych siedmiu dziewicą już nie była. Pierwszy przyciskał jej twarz do poduszek i ujeżdżał od tyłu. Nawet nie zdjął spodni, tylko opuścił je do kolan. Widziałem jego podrygujący krostowaty tyłek i kopnąłem w niego z taką siłą, że wydawało mi się, iż złamię bliźniakowi kość ogonową. Wrzasnął i spadł z dziewczyny. Przezornie odturlał się na bok, więc nie dałem rady przyłożyć mu następny raz. Drugi miał więcej szczęścia. Zresztą on nie zdążył jeszcze dobrać się do swego cukiereczka i teraz odskoczył pod ścianę, przybierając niewinny wyraz twarzy.