– Byliśmy cały niby czas na warcie. Teraz tylko tak wpadliśmy zobaczyć, jak jest… – zatrajkotał.
Dziewczyna, z którą zabawiał się Drugi, odpełzła do przyjaciółek. Przytuliły ją do siebie. Siedem zapłakanych, spłoszonych zwierzątek.
– Szubrawcy – powiedziałem złym głosem. – Tak słuchacie rozkazów?
– Jak Boga kocham, Mordimerze, my tylko… – Drugi huknął się pięścią w pierś.
– Zamknij się, na miecz Pana naszego, bo wyrwę ci jęzor.
Pierwszy nic nie mówił, tylko pojękiwał z cicha i masował obolałe miejsce. Miał opuszczone powieki, lecz wiedziałem, że w jego oczach nie zobaczyłbym ani sympatii, ani zrozumienia. Tyle że nie mogłem na razie nic zrobić. Należała im się surowa kara za niewykonanie rozkazu, ale przecież nie mogłem karać ich tu i teraz kiedy miałem na głowie ludzi margrabiego. Bliźniacy byli mi potrzebni. Ktoś musiał pilnować służby Reutenbacha, by nie przyszły jej do głowy głupie pomysły, ktoś musiał pędzić co koń wyskoczy do lokalnego oddziału Inkwizytorium, by sprowadzić mych drogich konfratrów. A było nas zaledwie czterech i nie mogłem tych dwóch głupców nastawić przeciw sobie. Jednak nie zamierzałem wybaczyć tak karygodnego nieposłuszeństwa. Inkwizytorzy są ludźmi cierpliwymi, lecz nie zapominają o wyrządzonych im krzywdach. Prędzej czy później wystawię bliźniakom stosowny rachunek.
Jeśli chodzi o dziewczynę, którą tak zajadle ujeżdżał Pierwszy, nie było mi jej szczególnie żal. Miała przecież już piętnaście lat i w swoim życiu pewnie obsłuży jeszcze niejednego mężczyznę. Nie stała jej się żadna krzywda poza podartą sukienką i siniakiem na wątłej piersi. Do wesela się zagoi…
– Zabierajcie się stąd – rozkazałem dziewczynom. – Wracajcie do domów. Weźcie ze sobą wszystko, co chcecie, suknie, naczynia. No już, już…
Szybko się uwinęły, nawet zabaweczce Pierwszego wyraźnie poprawił się humor, kiedy chwytała srebrną paterę. Inne brały kielichy i misy, wyrzucały ubrania z kufrów. Zdążyły się przy tym wszystkim pokłócić, a jedna nawet rzuciła się drugiej z pazurami do twarzy.
– Kieska. – Wyciągnąłem dłoń w stronę Pierwszego.
– Co? Co?
– Nie powtórzę drugi raz.
Z ociąganiem podał mi sakiewkę. Odliczyłem pięć srebrnych koron, resztę rzuciłem mu na kolana. Podszedłem do zgwałconej dziewczyny i podałem jej pieniądze.
– Bierz – powiedziałem. – Zarobiłaś. Spojrzała, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje, lecz szybko porwała monety z mojej dłoni.
– Nawet się nie spuściłem – warknął Pierwszy tonem na poły wściekłym, na poły rozżalonym.
– Trzeba było się pospieszyć. – Wzruszyłem ramionami.
Wreszcie wygoniłem całe towarzystwo z izby (teraz ogołoconej ze wszystkiego, co cenne, a co dało się bez trudu wynieść) i mogliśmy zająć się naprawdę poważnymi sprawami.
Odjeżdżaliśmy z zamku Reutenbach, zostawiając w nim inkwizytorów z lokalnego oddziału Inkwizytorium. Oni już zajmą się formalnościami, czyli przewiezieniem przestępców do miejsca, które zostanie wyznaczone. Zważywszy na moc czarownicy (jeśli mówiła prawdę), zapewne nie będzie to Hez-hezron, lecz klasztor Amszilas, gdzie świątobliwi mnisi specjalizowali się w przesłuchaniach szczególnie groźnych czarowników oraz w zbieraniu danych na temat zakazanej wiedzy.
Odwróciłem się w siodle, patrząc na niknącą za naszymi plecami ogromną budowlę i okalające ją posiadłości. Wiedziałem, że Inkwizytorium będzie przede wszystkim dumne, iż wykryłem demoniczne tajemnice oraz obnażyłem knowania zbrodniarzy. Jednak wiedziałem również, że nasi skarbnicy bardzo się ucieszą, widząc, iż ta ogromna majętność zgodnie z prawem stanie się własnością Officjum. W końcu nigdy dość pieniędzy, by szerzyć chwałę Bożą!
Zastanawiałem się, czy prawdą są objaśnienia Anny dotyczące Demona Złego Losu. Czy rzeczywiście taka istota pojawi się, by wywrzeć pomstę na cesarzu? Cóż nawet jeśli tak miało być, to z całą pewnością nie będzie miał z tym nic wspólnego wasz uniżony sługa, który zawsze uważał, że najlepiej na zdrowie robi trzymanie się z dala od możnych tego świata, i który wiedział, iż od dworu Najjaśniejszego Pana zawsze będą go dzielić co najmniej setki mil.
Chciałem zadedykować to opowiadanie mojej przyjaciółce i redaktorce Karolinie Wiśniewskiej. Bo to ona wymyśliła, cóż takiego jest największym sekretem klasztoru Amszilas…
Zaniechajcież ich, ślepi są i wodzowie ślepych. A ślepy, jeśliby ślepego prowadził, obadwa w dół wpadają.
Ewangelia według św. Mateusza
Wodzowie ślepych
W dobrym humorze – mrugnął do mnie urzędnik i uniósł kciuk.
Nie wiedziałem dokładnie dlaczego, ale z jakichś powodów kanceliści Jego Ekscelencji mnie lubili. W osobistym sekretariacie pracowało ich w tej chwili dwóch. Starzy, zasuszeni księża, z oczami zaczerwienionymi od wpatrywania się w dokumenty. Wyglądali jak bracia i ktoś mi kiedyś powiedział, że naprawdę byli braćmi. Też darzyłem ich sympatią, cichych i skromnych, tak różnych od wyelegantowanych, pachnących olejkami oraz perfumami dworzan biskupa. Gersard mógł lepiej wydawać pieniądze niż na te stada obiboków, które bez wyraźnego celu snuły się po pałacu i otaczających go ogrodach. Cóż, Jego Ekscelencja miał nieprawdopodobnie wysokie dochody i nie widział nic złego w ich marnowaniu. Szkoda tylko, że rzadko kiedy miał chęć marnowania gotówki w celu wspomożenia waszego uniżonego sługi. Któremu, nawiasem mówiąc, taka szczodrość niezwykle by się przydała. Być może jednak wezwanie oznaczało zmianę na lepsze. A być może nie. Z Gersardem nigdy nic nie było wiadomo, gdyż jego humor zmieniał się szybciej niż pogoda na wiosnę.
Biurowe apartamenty biskupa urządzono nade skromnie. W pierwszym pokoju znajdował się półkolisty stół i szesnaście zdobionych krzeseł. Tutaj odbywały się większe narady oraz spotkania. Szczerze powiedziawszy, odbywały się bardzo rzadko, bo biskup nie znosił rozmawiać w tłumie, wolał krótkie konferencje w cztery, najwyżej sześć oczu. A one odbywały się w drugim pokoju, gdzie tkwiło ogromne palisandrowe biurko. Miało tak wielki blat, że mogłoby być pokładem średniej wielkości łodzi. Biskup zasiadał przy jednym jego krańcu, obok rzeźbionych głów lwów, gości sadzał na drugim krańcu. W pokoju znajdowały się jeszcze dwie wypchane dokumentami sekretery, ciągnący się przez całą ścianę regał pełen ksiąg, a także przeszklony kredens, w którym lśniły kryształowe kielichy i stało zazwyczaj kilka butli dobrego wina. Wiadomo było, że biskup lubił od czasu do czasu raczyć się winkiem i często miał kłopoty z wychodzeniem z kancelarii o własnych siłach.
– Mordimerze, mój synku! – zawołał serdecznie. – Chodź i siadaj.
Miał bełkotliwy głos, więc poznałem, że musiał sporo wypić. Niestety, Jego Ekscelencja już rzadko kiedy trunkował na wesoło. Najgorzej działo się, gdy pił, by zagłuszyć ból ataków podagry lub by zapomnieć o tym, że za dużo pije. Albo o tym, jak bardzo picie szkodzi jego zdrowiu. I wtedy lepiej było się nie pokazywać w gabinecie. Tym razem poznałem jednak, że podagra trzymała się z dala, a z szerokiego uśmiechu biskupa wywnioskowałem, iż również hemoroidy, wrzody oraz uczulenie skóry nie nękały Jego Ekscelencji tego pięknego dnia. Co zresztą nic nie znaczyło, gdyż zachowanie biskupa, chorego czy zdrowego, było całkowicie nieprzewidywalne. Niemniej biedny Mordimer sądził, że i tak ma wiele szczęścia.