Выбрать главу

– Wierny sługa Waszej Ekscelencji. – Skłoniłem się nisko i przycupnąłem na skraju krzesła.

– Napijesz się ze starym człowiekiem? – Spojrzał na mnie spod opuchniętych powiek.

Nie czekając na odpowiedź, wyjął z szafki kielichy. Wysokie, rżnięte z błyszczącego kryształu, na cieniutkiej, oplatanej srebrem nóżce. Własnoręcznie nalał mi wina z omszałej butelki, a ja wstałem z szacunkiem.

– Siedź, synku, siedź – nakazał pogodnie i sam napełnił sobie kielich po brzegi, aż kropelka wina zadrgała poza krawędzią i spłynęła na blat, znacząc czerwoną ścieżkę na krysztale.

Rozparł się wygodnie w fotelu, naprzeciwko mnie, i odsapnął z zadowoleniem.

– Dobrze ci się wiedzie? Potrzebujesz czegoś? Grajcie, surmy anielskie! Kto odmienił biskupa?

W takim nastroju dawno go nie widziałem.

– Zawsze mogłoby być lepiej, Wasza Ekscelencjo – powiedziałem grzecznie. – Jednak zawsze też można pocieszać się myślą, że mogłoby być gorzej.

– Bardzo słusznie. – Klasnął w dłonie. – Za to cię lubię, Mordimerze. Za twoje życzliwe spojrzenie na świat. Może więc nadszedł czas, by świat zaczął życzliwie patrzeć na ciebie?

Uwierzcie mi lub nie, mili moi, lecz się zaniepokoiłem. Bardzo się zaniepokoiłem. Szczerze mówiąc, wolałem, by świat nie patrzył na mnie ani życzliwie, ani wrogo, gdyż bardzo dobrze czułem się, pozostając w cieniu. Źle jest zwracać na siebie nadmierną uwagę bliźnich. W końcu cichy jestem i pokornego serca, co wynika nie tylko z mego łagodnego charakteru, ale i z funkcji, jaką pełnię na chwałę Bożą.

– Słucham pilnie, Wasza Ekscelencjo.

– No, napij się, Mordimerze.

Ująłem posłusznie kieliszek w palce. Ostrożnie, bo kryształ był niczym przejrzyste górskie powietrze napełnione szkarłatem. Posmakowałem.

– Niezłe, co? – w głosie Gersarda usłyszałem taką satysfakcję, jakby sam ten trunek winifikował.

– Wyśmienite – odparłem zgodnie z prawdą.

– Słyszałeś o wyprawie na Palatynat, Mordimerze? – zapytał tym razem bardzo rzeczowym tonem.

Odstawiłem wino, wyprostowałem się.

– Oczywiście, Wasza Ekscelencjo. Trudno nie słyszeć. Po całym mieście o tym trąbią.

– Właśnie – mruknął. – Zaciągi, obietnice wysokiego żołdu, miraże zbawienia, grzechów odkupienia…

Po szyderstwie w jego głosie poznałem, że nie w smak mu była praca cesarskich zaciężników. Tyle że nie za bardzo mógł cokolwiek zrobić, ponieważ wyprawa otrzymała papieskie błogosławieństwo, a cesarz jednym z głównych celów swej polityki uczynił podporządkowanie Palatynatu.

– Dziwisz mi się, co? Że nie popieram tego szaleństwa?

Przez moment zastanawiałem się: być szczerym czy uległym? Zdecydowałem, że w tym wypadku szczerość będzie lepsza. Biskup lubił odwagę. No, do pewnych granic, rzecz jasna. Do pewnych rozsądnych granic.

– Jestem tylko prostym człowiekiem, Wasza Ekscelencjo – wyznałem. – I rzeczywiście dziwię się, iż Wasza Ekscelencja nie popiera wyprawy na heretyków oraz kacerzy.

– Wszyscy się dziwią – powiedział w powietrze i z troską przyjrzał się pustemu już kieliszkowi. – Pij, Mordimerze. Wiesz, że dostaję zgagi po winie? Ano tak, wiesz – odpowiedział sam sobie. – Sam mi przecież poradziłeś, żebym leczył się mlekiem. Prawda. I pomogło! – Uniósł wskazujący palec. – Ale ile można żłopać mleka? – westchnął głęboko. – Bo wino to jakoś tak człowiekowi wchodzi, że ani się obejrzy, już wypije butelkę lub dwie – ciągnął z namysłem. – Tymczasem woda czy mleko… – Westchnął powtórnie. – Każdy łyk staje ci w gardle, jakby zaprawiono go trucizną…

Westchnąłem wraz z nim, gdyż zgadzałem się z tymi obserwacjami. Wtedy popatrzył na mnie smutnym spojrzeniem przekrwionych oczu.

– Czy Pan mnie już mało doświadcza? Podagra, hemoroidy, teraz lekarze mówią, że nie wolno mi wypić nawet łyczka wina… – Zastukał nerwowo w blat. – Przeklęte konowały. O czym to ja…? Aha, o tych cesarskich zabawach.

Zaklął cichutko, przeżegnał się i znowu napełnił kielich po same brzegi.

– A niech mnie i zabije – powiedział z zaciekłością w głosie i spojrzał w moją stronę.

Wypił do ostatniej kropli, odetchnął głęboko. Na moment jego twarz stężała, jakby spodziewał się uderzenia bólu, lecz potem wyraźnie się rozpogodził. Obrócił na mnie wzrok. Przez chwilę, patrząc w jego puste oczy, miałem wrażenie, że zastanawia się, kim jestem Zrobiło mi się zimno, gdyż biskup w takim stanie był jeszcze bardziej nieobliczalny niż zwykle.

– Mordimer – rzekł, jakby starając się sobie przypomnieć, co robię w jego komnacie i w jakim celu mnie wezwał.

– Do usług Waszej Ekscelencji – odparłem.

– Taaak, o czym to ja? Aha, o cesarzu. Widzisz, Mordimerze, stary cesarz zabawiał się z dziwkami, wyprawiał uczty i jeździł na polowania. Życie toczyło się spokojnie, swoim biegiem. Palatynat był daleko. Co prawda heretyków i kacerzy wysyłał, zakazane księgi przemycał, ale my paliliśmy i księgi, i heretyków. I wszyscy byli zadowoleni. Oni, że szerzą swą przeklętą wiarę, my, że spełniamy Bogu miłe uczynki. A teraz co? Teraz ten młodzik wywraca wszystko do góry nogami. Rujnuje cały porządek, którego z takim trudem żeśmy się dopracowali. Na domiar złego Ojciec Święty, Panie racz go oświecić, jeszcze sprzyja tym szaleństwom. Wiesz, Mordimerze, dlaczego mi się nie podoba wojna?

– Gdyż niszczy dotychczasowy porządek? – powtórzyłem jego słowa.

– Bardzo słusznie! Gdyż niszczy dotychczasowy porządek… Tak jest. Nie wyraziłbym tego lepiej. – Spojrzał na mnie z uznaniem. – A cesarz ogłosił w Hezie zaciągi – I co teraz? Ano to, że czeladnicy, uczniowie, żacy, nawet zacni rzemieślnicy zostawiają wszystko i co robią? Pędzą pod cesarskie sztandary! Za wiarę, za żołd, za przygodę… – Znowu sobie nalał. Wysuszył wino jednym tchem, pojedyncza czerwona kropla spłynęła mu z brody na jedwabny kaftan i wsiąkła, zostawiając plamę. – Nikt nie żałowałby partaczy, ludzi gościńca, wagabundów, przybłędów – ciągnął dalej. – Lecz dlaczego kuszą zacnych mieszczan? No, może prócz żaków – mruknął – bo z nimi to też trzeba się nawojować. My, Mordimerze, mamy dbać o podatki, o cła, nie o cesarskie fanaberie. Przegra cesarz wojnę, to poginą nam zacni mieszczanie, a jeśli wygra?

– Tak, Wasza Ekscelencjo?

– Jeśli cesarz wygra wojnę, mieszczanie wrócą. Już nie cisi, spokojni i pokornego serca. Wrócą pewni siebie, bogaci, opromienieni sławą, prawdziwi żołnierze Chrystusa! I kto wie czego będą się domagać? Co będą opowiadać o obcych krainach? Do czego judzić i co wspominać? Ludziom mieszać w głowach, zachęcać do następnej wyprawy – przerwał, bo się mocno zasapał. – Nalej mi wina, synku – rozkazał, a ja wstałem posłusznie po następną butelkę. – I tak źle, i tak niedobrze, Mordimerze. I tak źle, i tak niedobrze – powtórzył. – W dodatku Ojciec Święty, Boże mu odpuść, dał im błogosławieństwo. A czy poprosił o radę, modlitwę i duchowe wsparcie nas, biskupów oraz kardynałów, spytasz mnie, synku? Ja ci odpowiem: nie poprosił! Czy zwołał święty synod, by wsparł jego słowa swym błogosławieństwem i swą mądrością? Nie zwołał! Kto sączy mu jad do ucha? Papieski legat Verona i spowiednik Verona. Dwaj bracia-kruki… – ostatnie zdanie wymówił z wyraźnym obrzydzeniem.