Выбрать главу

Odczekałem czas jakiś.

– Pytałem, czy zrozumiano – powtórzyłem spokojnie. – A kiedy pytam, chcę słyszeć odpowiedź!

– Zrozumiano. Tak. Tak jest – prawie każdy inaczej się odezwał i nie powiem, żebym w ich głosie odczytał nadmierny entuzjazm.

– Powiem wam krótko, chłopcy. Być może macie szansę wyjść z życiem z tej awantury. Ale tylko wtedy, jeśli wytężycie łby na tyle, by rozumieć moje rozkazy. Teraz po kolei. Imiona.

Przedstawiali się, a ja starałem się zapamiętać: Mały Hansie, Bolko Ślązak, Mruk Pokraka, Sobol Bękart, Robin Pałka, Rupert Gardzioł.

– Co robiliście do tej pory w gwardii? – zapytałem.

Słuchałem z rosnącym niepokojem. Ot, szlachetnie urodzony porucznik postanowił zażartować sobie z biednego Mordimera. I przyznał mu takich ludzi, że ze świecą szukać podobnego oddziału. Bowiem jeden z moich ludzi był podkuchennym, drugi czyścił stajnie, trzeci pracował w kuźni, czwarty pilnował piwnic, piątego właśnie zwolniono z wieży za gwałt. Jedynie szósty miał jakie takie doświadczenie, gdyż dochrapał się niegdyś rangi sierżanta, jednak zdegradowano go za notoryczne upijanie się na służbie. Oczywiście, że mogłem iść ze skargą do biskupa. W końcu jechałem na dwór cesarza i wypadało dać mi ludzi, którzy będą godnie reprezentować Jego Ekscelencję. Lecz nie zamierzałem zaczynać od narzekań. Prawdziwy mistrz musi poradzić sobie z takimi narzędziami, jakie ma na podorędziu. Jasne, że brakowało mi Kostucha i bliźniaków, gdyż od razu lepiej bym się poczuł, widząc obok siebie towarzyszy wspólnych wypraw. Jedyne, co mogłem zrobić, to zostawić wiadomość u Korfisa, aby kiedy tylko pojawią się w mieście, pakowali manatki i ruszali w stronę miejsca obozowania cesarskiej armii. Gdziekolwiek to miejsce akurat by się wtedy znajdowało.

– Ustalimy pewne zasady, chłopcy – powiedziałem. – I zaczniemy od zakazów. Od tej chwili macie zakaz picia wina, piwa, gorzałki i czego tam jeszcze. Kto go złamie, zostanie zabity. Własnoręcznie przeze mnie. Kto zaczepi albo okradnie kogoś po drodze, zostanie zabity. Jak wyżej. Kto nie wykona rozkazu, zostanie zabity. Przez kogo? – zwróciłem się do Robina Pałki.

– Przez pana kapitana – odparł.

– Bardzo słusznie. A ty będziesz tego wszystkiego pilnował jako mój sierżant. Postaram się, by oficjalnie przywrócono ci stopień oraz stosowny do niego żołd.

Rozpromienił się.

– Tak jest, panie kapitanie! – ryknął na cały głos. – Na początek dopilnujesz, żeby wszyscy łącznie z tobą ogolili się i ostrzygli. Nie pokażę się przed cesarzem z taką bandą łachmaniarzy, zrozumiano?

Cesarską kwaterę główną założono w miasteczku Heim, kilkanaście mil od rzeki oddzielającej granice Cesarstwa i Palatynatu. Cesarz wraz ze swym dworem stanął w najlepszej karczmie oraz w domach co majętniejszych mieszczan, a wojska rozlokowano w okolicznych wioskach i miejscowościach. Słyszałem, że władca surowo nakazywał żołnierzom dyscyplinę, wprowadził zakaz rabunków, każdą niesubordynację karał na gardle. Dlatego też po drodze widzieliśmy kilkudziesięciu wisielców w stanie mniejszego lub większego rozkładu, którzy byli znakomitym obiadkiem dla kruków i wron. Cesarscy oficerowie chętnie płacili okolicznej ludności za prowiant, konie i wozy, zwłaszcza że cesarz wystawiał oprocentowane skrypty dłużne, więc nie musieli sięgać do własnych kiesek. Już ja wiem, mili moi, jak to jest z tymi skryptami dłużnymi. Każdy generał chętnie je wystawia, tylko że jak armia wraca w rozsypce, to nie ma komu płacić. Miałem jednak nadzieję, że wojska młodego cesarza poradzą sobie z Palatynatem, bo nie bawiła mnie myśl, że wojna zapuka do bram Hezu. Chociaż, szczerze mówiąc, Palatynat może i miał tyle wojska, by się obronić, ale chyba nie tyle, by nas zaatakować. Palatyn Duvarre znany był z zamiłowania do fortyfikacji, w związku z tym cały kraj, skądinąd pełen bagnisk i poprzecinany licznymi rzekami, zamienił w jedną wielką twierdzę. Bardzo ciekawiło mnie, jak Jego Cesarska Mość zamierza sobie z tym fantem poradzić.

Heim było przygranicznym miasteczkiem leżącym w rozwidleniu rzeki. Zadbano, by otoczyć je murami oraz zabezpieczyć fosą w tych miejscach, gdzie rzeka nie tworzyła naturalnej ochrony. Na moście zwodzonym czuwała straż wpuszczająca tylko kupców z towarami czy ludzi mających przepustki, glejty lub listy polecające. Nam w zasadzie wystarczyłyby biskupie barwy, gdyż każdy żołnierz w okolicy umiał poznać biało-żółte stroje i charakterystyczne stalowe hełmy w kształcie kapeluszy z szerokim rondem. Zapytajcie mnie, mili moi, przed czym taki hełm miał chronić? Nie znajdę dobrej odpowiedzi, bo na pewno nie przed ciosem pałki, topora lub miecza. Moich pięciu zabijaków… Ach, wspominałem, że na początku było ich sześciu, prawda? Lecz Bolko Ślązak miał nieszczęście nie posłuchać rozkazów i upił się do nieprzytomności pierwszej nocy. Sam, własnoręcznie, tak jak obiecałem, jeszcze pijanego i coś bełkoczącego powiesiłem na progu karczmy. Bardzo zręcznie powiesiłem, mili moi. Tak, by końcami palców u stóp mógł leciutko dotykać ziemi. Dusił się prawie do samego rana, aż wreszcie podciągnąłem go wyżej i pozwoliłem umrzeć. Wiecie, że prawie cały czas, kiedy był podwieszony, to płakał? Jak widać miał sentymentalną naturę… Ale od tej pory pięciu pozostałych chłopców pilnie obserwowało każdy mój gest i aż bili się, by jako pierwsi wypełniać rozkazy. Dyscyplina jest podstawą życia. Bez dyscypliny jesteśmy tylko hordą zwierząt niegodnych istnienia na tym nie najlepszym ze światów.

No dobrze, wracajmy do biskupich barw. Nie mogłem się przemóc i założyć dziwacznych pantalonów oraz kanarkowego kubraka. Na szczęście wybrałem w zbrojowni dobre skórzane buty, podbite żelazem, stalowe nagolenice, kolczą koszulkę i przyzwoity hełm z szerokim nosalem oraz spływającą na ramiona misiurką. Jedyne, co udowadniało, że jestem biskupim sługą, to biały płaszcz z żółtym, złamanym krzyżem.

Wolałbym co prawda mój własny, czarny płaszcz ze srebrnym krzyżem, ale cóż: tak krawiec kraje, jak mu materii staje.

– Wasza wielmożność? – Oficer straży skłonił się, widząc biskupie barwy. – Jego dostojność legat Verona kazał was powiadomić, że pilnie oczekuje w swej kwaterze.

– Gdzie ta kwatera?

– Przy rynku, panie kapitanie. Karczma „Pod Złamanym Toporkiem".

– Cóż to za nazwa? – zdziwiłem się.

Nie wiecie, ileż człowiek poznaje świata i historii, pytając o nazwy gospód lub oberży. O każdej z nich miejscowi znają jakąś opowieść, czasem są to opowieści całkiem zajmujące.

– W czasie pierwszej wojny z Palatynatem miejscowego kasztelana ścięli na dziedzińcu tej karczmy, wasza dostojność. Lecz żołnierz, który go ścinał, tak mocno uderzył w pień, że i głowa poleciała, i topór pękł. Znaczy się stylisko…

– A to pięknie. – Pokiwałem głową i przejechałem przez bramę.

Zdziwiłem się, że legat urzęduje w gospodzie. Prędzej spodziewałbym się, iż zatrzyma się na którejś plebanii, w jednym z heimskich klasztorów lub w dworze bogatego kupca. Zwłaszcza słyszałem wiele dobrego o pięknym i bogatym klasztorze józefitów, lecz widać Verona wolał przebywać w centrum wydarzeń, nie w rozmodlonej klasztornej ciszy.

Miasto było zatłoczone i pełne zgiełku. Na ulicach roiło się od dworzan, cesarskich żołnierzy oraz całej tej czeredy, która jak wiek wieków towarzyszy każdej armii. Kupcy, żebracy, sprzedajne dziewki, cyrkowcy – wszystko to kłębiło się na ulicach Heimu w jednym tylko celu – jak najprędzej i najsolidniej napchać sobie kieskę dzięki wojnie. A nie sądzę, by dziwki przyjmowały cesarskie skrypty dłużne. Z tego, co wiem, te panie niezwykle rzadko udzielają swych łask inaczej jak za gotówkę. Oczywiście dla biednego Mordimera czyniono pewne wyjątki, lecz podejrzewam, iż między innymi z uwagi na smutne koleje losu mej przyjaciółki Lonny, która niegdyś zawiadywała najsłynniejszym domem publicznym w Hezie, a którą w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności spalono na stosie. Heska wieść gminna głosiła, jakoby stało się to z mej przyczyny, a ja w swej pokorze nie dawałem odporu tym pogłoskom.