– Piękna, czyż nie? – westchnął ktoś przy moim ramieniu.
Odwróciłem się.
– Ritter, na miecz Pana! – zawołałem i szczerze się ucieszyłem, widząc człowieka, z którym nieraz splotły się już moje losy.
– Góra z górą… – Potrząsnął silnie moją dłonią, a jego kozia bródka zatrzęsła się.
– Co wy tu robicie?
– Jak to co? – zdumiał się. – Przecież w Heimie są wszyscy! – silnie zaakcentował ostatnie słowo.
– Kim ona jest? – Spojrzałem w stronę, gdzie zniknęła lektyka.
– Za wysokie progi, panie Madderdin – zaśmiał się. – To Anna, księżniczka z Trebizondu, nieślubna córka Nicefora Angelosa.
A to by się zdziwili w Trebizondzie, pomyślałem.
– I metresa naszego Najjaśniejszego Pana – dodał dramaturg teatralnym szeptem.
– Och… – rzekłem tylko, a do głowy przyszła mi jedna myśclass="underline" Enya musiała znać grekę, gdyż inaczej nie mogłaby udawać trebizońskiej arystokratki przed naszym cesarzem, który uchodził za człowieka gruntownie wykształconego. Tak samo musiała znać zasady dworskiej etykiety. To wszystko świadczyło o jej randze, a ja przypomniałem sobie, jak na tiriańskiej łajbie czochrała się ze wszy. Sporo wody upłynęło w rzekach świata od tego czasu. Mordimer Madderdin był kapitanem biskupiej gwardii, a wynajęta ladacznica kochanką najmiłościwiej nam panującego. Och, mili moi, życie jest pełne zagadek oraz nabrzmiałe od nieoczekiwanych wydarzeń!
– Chodźmy na wińsko. – Poeta pociągnął mnie za rękaw. – Jeśli macie gotówkę, to ja mam ulubioną gospodę!
– Jakżeby inaczej – burknąłem, lecz dałem się poprowadzić, gdyż po pierwsze, lubiłem towarzystwo Rittera, a po drugie, mógł okazać się kopalnią interesujących wiadomości i plotek.
Heinz zaprowadził mnie do całkiem przyzwoicie wyglądającego szynku i głośno zapowiadając, że pojawił się mistrz Inkwizytorium z Hezu, szybko spowodował, iż karczmarz wygonił ucztujących w alkierzu szlachciców (odeszli, klnąc pod nosem i patrząc na nas wściekłym wzrokiem), oddając nam tę część sali do wyłącznej dyspozycji.
– Nie jestem już inkwizytorem – obwieściłem, kiedy usiedliśmy.
– O Matko Boska Bezlitosna! – Ritter zbladł, gdyż za podszywanie się pod funkcjonariusza Świętego Officjum groziły kary równie bolesne, co bez pardonu wykonywane. – Co się stało, Mordimerze? – Chwycił mnie za dłoń. – Czy mogę jakoś…? Mam pewne wpływy…
Jego troska oraz szczerość naprawdę mnie ujęły i wzruszyły. Miło, że trafiają się ludzie, którzy nie zapominają o tym, iż zawdzięczają komuś życie.
– Nie martw się, Heinz – powiedziałem serdecznym tonem. – To tylko chwilowe odwołanie…
Pokiwał ponuro głową, przypuszczając, że robię dobrą minę do złej gry.
– …na czas mianowania mnie kapitanem gwardii biskupa Hez-hezronu – dodałem.
– Piliście dzisiaj? – spytał po dłuższym milczeniu.
– Nie, ale chętnie się napiję.
– Kpicie sobie ze mnie?! Tak?
– Heinz, jakżebym śmiał. – Rozłożyłem ręce. Patrzył na mnie osłupiałym wzrokiem.
– To się w głowie nie mieści – stwierdził wreszcie.
– Ano tak – zgodziłem się z nim. – Kiedy dowiedziałem się o nominacji, żona Lota była w porównaniu ze mną żwawą dziewuszką.
– Na gwoździe i ciernie! – Potrząsnął głową, cały czas nie dowierzając moim słowom. – Jak to się stało? Dlaczego? Kto? I w ogóle…
Młoda, roześmiana szynkareczka przyniosła nam wino i kubki. Ritter był na tyle wstrząśnięty tym, co usłyszał, że nawet nie próbował uszczypnąć jej w pośladki. A jak zauważyłem, były to całkiem kształtne pośladki. Napełniłem kubki trunkiem.
– Wasze zdrowie, panie Ritter.
Stuknął się ze mną, ciągle z nieobecnym wyrazem twarzy.
– Ale się dzieje… – powiedział tylko i wypił do dna.
– Powiedzcie coś o tej damie – zaproponowałem. – O księżniczce Annie z Trebizondu.
– Nie, nie, nie, to wy opowiadajcie… W jaki sposób, na Boga…
– Heinz – przerwałem mu – ani ty, ani ja nie jesteśmy dziwkami, które właśnie dostały diamentową kolię. Więc nie będziemy się podniecać. Rusz trochę pomyślunkiem i zastanów się, z jakich powodów zwykły inkwizytor zostaje kapitanem biskupiej gwardii, a co za tym idzie, jedną z najważniejszych osób w Hez-hezronie? I dlaczego wysyłają go na wojenny dwór cesarza.
– No? – Spojrzał na mnie.
– To przecież wy w swoich dramatach snujecie intrygi, ujawniacie kulisy tajemniczych knowań…
– Ach… – Zastanawiał się dość długo, później spojrzał na mnie. Tym razem uważnie. I dorzucił: – Więc to tak…
– Jak? – tym razem ja spytałem.
– Zabiją was – pokiwał głową – a biskup rozpęta wtedy karczemną awanturę. Zmusi cesarza do ustępstw.
Byłem z niego niemal dumny, że tak szybko doszedł do podobnych wniosków co ja. Oczywiście, była to tylko jedna z możliwości, gdyż pionek nigdy nie wie, czy gracz zechce go poświęcić, czy też dąży, by zamienić go w hetmana.
– Tyle że cesarz nie jest głupi – dodał. – Będzie was chronić.
– Ritter – rzekłem, nalewając wina – czasami jesteście bardziej bystrzy, niż ktokolwiek by pomyślał.
Rozpromienił się. A ja faktycznie zacząłem się zastanawiać, że skoro i wasz uniżony sługa, i legat Verona, i nawet Heinz Ritter domyślili się, o co chodzi, to czemu miał nie domyślić się Najjaśniejszy Pan, który z tego, co wiedziałem, nie należał do ludzi intelektualnie ułomnych? Lecz skoro intryga była tak przewidywalna, może stanowiła jedynie zasłonę dymną? Może chodziło o coś zupełnie innego? Może biedny Mordimer nie będzie musiał dać gardła, wypełniając plany możnych tego świata?
– Pocieszające jest jedynie to, że nigdy w życiu nie dostawałem tak wysokiego żołdu – powiedziałem.
– Wydaliście ucztę dla braci inkwizytorów? – Znów mogłem go tylko podziwiać za postawienie właściwego pytania.
– Oczywiście. – Skinąłem głową. – Zrobisz karierę, Heinz. Wierz mi, kiedyś zły los się odwróci i zabłyśniesz niczym szczerozłoty dukat w blasku słońca.
Rozpromienił się jeszcze bardziej.
– A wtedy – uniósł palec – będę o was pamiętał – obiecał.
Wierzyłem mu. Ritter był dziwnym człowiekiem lecz na swój sposób uczciwym. Poza tym byłem pewien że gdy dojdzie do władzy i pieniędzy, nie omieszka czerpać satysfakcji z pokazywania, jak wiele może dla mnie uczynić.
– Wracając do księżniczki…
– Bajeczna, prawda? – westchnął. – Dlaczego my nie możemy mieć takich kobiet, panie Madderdin? Cesarz pogrążony w miłości…
– Żądza – mruknąłem.
– Oj, nie, nie. – Pokręcił głową. – Odesłał wszystkie kochanki. Nie zdziwiłbym się, gdyby ją poślubił.
Roześmiałem się naprawdę szczerze.
– Panowie rada nigdy na to nie pozwolą.
– Zobaczycie, jak się będzie ich pytał – odparł ironicznym tonem.
– Heinz, przemawia przez was wybujała poetycka fantazja. Cesarz nie ma wyboru. Albo poślubi którąś z naszych księżniczek, albo polską królewnę, którą, jak słyszałem, mu swatają.
– Siła miłości – westchnął teatralnie. – Kiedy prze mawia uczucie, milknie rozum.
Zastanowiłem się nad jego słowami. Czyżby Wewnętrzny Krąg chciał uczynić cesarzową ze swej zabój czyni? Historia widywała już bardziej zdumiewają przypadki. Dziękowałem Bogu, iż z Enyą rozstałem się w taki, a nie inny sposób i że oboje darzyliśmy się przyjacielskim sentymentem.