Выбрать главу

– Pokój! – krzyknął cesarz, widząc, że części obecnych wcale nie przypadła w smak owa kwestia. Swoją drogą, zastanawiałem się, kim był człowiek, który ośmielił się w podobny sposób przemawiać do feudałów. – Pokój między chrześcijany! A ciebie, kapitanie, trzymam za słowo. Będziesz towarzyszył mi w czasie bitwy, by z samego jej ognia zdać relację swemu biskupowi.

– Najpiękniejsza byłaby relacja, którą jeden z moich żołnierzy zdałby Jego Ekscelencji, opowiadając, jak oddałem życie w obronie cesarza.

– Lepiej żyć z imieniem cesarza na ustach, niż z nim umierać – rzekł Najjaśniejszy Pan, a ja pomyślałem, iż jest bardziej interesującym człowiekiem, niż mogłem się tego spodziewać.

– To prawda, że odważni nie żyją wiecznie – pozwoliłem sobie na odpowiedź. – Lecz tchórze nie żyją wcale.

Usłyszałem szmerek świadczący o tym, że zebrani nie uznali mych słów za warte wykpienia.

– Prawda, prawda, prawda… – przyznał w zamyśleniu cesarz.

Dał znak, że mogę odejść, co też uczyniłem najpierw w głębokim pokłonie, a potem nie odwracając się plecami do majestatu.

Audiencja u cesarza kosztowała mnie sporo zdrowia. Jednak przekonałem się o tym dopiero wtedy, kiedy opuściłem już salę i poczułem, że mokra koszula lepi mi się do pleców. Miałem też wilgotne dłonie, a kropelka potu spłynęła mi po nosie aż na usta. Z całą pewnością narobiłem sobie dzisiaj wrogów, lecz wiedziałem również, że nasza szlachta, a przynajmniej jej część, szanuje ludzi niedających sobie dmuchać w kaszę. O tym świadczyłaby reakcja opasłego szlachcica, który w tak zdumiewająco oryginalny sposób wystąpił w mojej obronie. Zresztą dwa razy zastanowi się ten, kto zaczepi biskupiego kapitana, w dodatku człowieka, z którym Najjaśniejszy Pan raczył życzliwie porozmawiać.

W karczmie czekała już na mnie wiadomość od ojca Verony, więc bez zwłoki udałem się do jego kwatery. Legat wyglądał dokładnie tak samo, jak w czasie naszego poprzedniego spotkania, tylko jego twarz zdawała się jeszcze bledsza i jeszcze bardziej zmęczona.

– Siadaj, kapitanie – rozkazał.

Wypił coś z kubka, przełknął i wzdrygnął się z wyraźnym obrzydzeniem.

– Jak udała się audiencja? – zapytał.

Nie miałem wątpliwości, że brat dokładnie mu zreferuje jej przebieg, więc powtórzyłem wszystko z największą dokładnością. Zaśmiał się suchym, nieprzyjemnym śmieszkiem, a potem zakasłał.

– Dobrze żeś im powiedział – stwierdził, gdy już od plunął do złotej spluwaczki. – Jak wrażenia z wycieczki wokół Heimu?

Opowiedziałem mu o tym, co widziałem. O dobrym morale, wysokiej dyscyplinie oraz o Szalonej Grecie. To go zainteresowało.

– Ha – powiedział. – Będę musiał się jej przyjrzeć.

– Mój przyjaciel raczył wyrazić wątpliwość co do skuteczności tej bombardy, niemniej sam widok wielce nam zaimponował.

– Też tak słyszałem – mruknął. – Ano zobaczymy… Czeka cię ciekawa wyprawa – dodał – skoro cesarz pragnie, byś wszedł do jego świty. Nadstawiaj pilnie ucha, kapitanie, i melduj mi o wszystkim.

– Stanie się wedle życzenia waszej dostojności.

– Ja na razie pozostanę w Heimie, ale chcę wiedzieć o wszystkim, co się wydarzy, zrozumiałeś?

– Tak jest. Czy wolno mi zadać pytanie? Skinął przyzwalająco dłonią.

– Jak wasza dostojność sądzi, kiedy cesarz wyda rozkaz wymarszu?

Wzruszył ramionami.

– Nie prędzej, niż dotrą najemnicy i następni rekruci z Hezu, a ich spodziewamy się za dwa, trzy dni. Ale teraz, bo to wiadomo… – Popatrzył na mnie uważnie. – Słyszałeś o księżniczce Annie?

– Córce Nicefora Angelusa? Tak, słyszałem.

– Taka ona jego córka, jak ja jego syn. – Legat skrzywił usta. – Mówią, że cesarz w łożnicy słyszy tylko, by wycofał się z wojny. A niektórzy panowie z rady też byliby nie od tego.

– Teraz? – zdumiałem się. – Po wszystkich przygotowaniach? Po ściągnięciu wojsk?

– Kto wie, kto wie? Czasem dobrym traktatem można zdobyć więcej niż wojną. A kiedy lepiej podpisać traktat, jak nie wtedy, gdy za piórem i pergaminem stoją tysiące mieczy?

Trudno było odmówić racji rozumowaniu legata. Zastanawiałem się jedynie, co on sam o tym myśli, ale ani nie zamierzałem pytać, ani nie sądziłem, by mi szczerze odpowiedział.

– Dziękuję waszej dostojności. – Wstałem, skłoniłem głowę. – Postaram się nie zawieść zaufania waszej dostojności.

Przypatrywał mi się ze złośliwym uśmieszkiem.

– Nie mam do ciebie zaufania, więc nie będziesz miał czego zawieść – odezwał się w końcu. – Jednak w dobrze pojętym własnym interesie staraj się mnie nie rozgniewać. Bo nadchodzą czasy, kiedy nawet ludzie tacy jak ty mogą okazać się użyteczni. I lepiej dla nich będzie, jeśli opowiedzą się po właściwej stronie.

Skłoniłem się raz jeszcze i wyszedłem, znowu zostawiając Veronę przy ostatnim słowie. Tuż za progiem oberży spotkałem zdyszanego Rittera.

– Opowiadajcie, opowiadajcie! – zawołał, kiedy tylko mnie zobaczył, zapominając nawet o powitaniu.

– O czym mam opowiadać?

– No jak to? Przecież byliście u cesarza!

– Chodźcie, panie Ritter. – Pociągnąłem go za ramię, bo dramaturg mówił bardzo głośno i na dźwięk słów „byliście u cesarza" wpatrzyło się w nas kilkanaście par oczu.

– Ależ tu się wszystko rozchodzi – mruknąłem, gdy przeciskaliśmy się przez tłum zapełniający ulicę.

– Co byście chcieli… Gdzie dużo ludzi, tam dużo plotek.

Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy sobie stół w ciemnym kącie karczmy, w której śmierdziało butwiejącym drewnem, a dym z paleniska gryzł w oczy. Belki powały pochylały się tak nisko, że musiałem się przygarbić, by nie zahaczyć o nie ciemieniem. Blat cały był upaprany rozgotowanym grochem. Przyjrzałem się podejrzliwie. Albo ktoś przewrócił miskę z posiłkiem albo – co gorsza – zwymiotował. Ciężko było się rozeznać. Ritter przywlókł za kark karczmarza, którego twarz i odzienie świetnie pasowały do wyglądu stołu.

– Jeśli tu nie posprzątasz, wytrę to twoją własną mordą – zagroził. – A potem dawaj dzban piwa.

Oberżysta bełkotliwie zapewniał, że „wszystko dla szlachetnych panów", ale dostrzegłem w jego oczach złośliwy błysk.

– Naszcza nam do piwa – mruknąłem, kiedy odszedł. – Naszcza, jak Bóg na niebie.

Dramaturg, słysząc te słowa, zerwał się i pobiegł, by przypilnować zamówienia. Po chwili siedzieliśmy już przy w miarę czystym stole, a przed nami stał dzban z obłupanym uchem i dwa poszczerbione kubki.

– Wiecie, że dranie chcieli podnieść ceny? Na wszystko. Na piwo, gorzałkę, jedzenie…

– Korzystają z okazji. Czemu się dziwicie?

– Na szczęście Najjaśniejszy Pan ustalił maksymalne ceny. – Roześmiał się zadowolony, że ktoś okpił tych, którzy chcieli okpić klientów. – A za ich przekroczenie grożą grzywna oraz ciemnica.

Tłusta dziewka w poplamionej sukni zatoczyła się Ritterowi na kolana.

– Zabawicie się, chłopaki? – zaskrzeczała ochryple, w powietrze wzniósł się całun trumiennego odoru buchającego z jej gęby.

– O żesz ty! – Dramaturg zepchnął ją i pogonił kopniakiem w tłusty zad. Odeszła, wyklinając nas od dupojebców i sodomitów.

– Ot, wasze szczęście do płci pięknej – zadrwiłem.

– Jak Boga kocham, wolałbym już schludnego chłopca od niej. – Ritterem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Zapewne na samą myśl, że miałby zabawiać się z tym tłustym, brudnym potworem.

– Parę dzbanów piwa i wydałaby się wam wielce powabna…

Znowu nim zatrzęsło.

– Nie mówcie tak nawet, błagam… Ale do rzeczy, do rzeczy. Opowiadajcie, na miłość Pana…