Streściłem mu przebieg krótkiej audiencji Trochę obszerniej niż legatowi Veronie, jednak nie mijając się nawet na jotę z prawdą.
– Zmyślacie – skwitował, kiedy skończyłem. Pokręciłem tylko głową.
– No, no. – Dopiero teraz łyknął piwa i skrzywił się. – Cieszcie się, że August Kappenburg stanął w waszej obronie. Mało jest ludzi, którzy by się go nie bali.
– Ten wilkołak?
– Ano – przytaknął. – Ale zaraz! – wykrzyknął nagle z oburzeniem. – Okłamaliście mnie!
Oczywiście wiedziałem, o co mu chodzi, niemniej otworzyłem szeroko oczy.
– Ja? Was? Heinz, jak możecie?
– Mówiliście, że nie byliście w bitwie. A teraz dowiaduję się, że i owszem. I to pod Schengen!
– Nie ma o czym mówić. Naprawdę – powiedziałem.
– Byliście jednym z dowódców?
– Heinz, na gniew Pana! Miałem wtedy czternaście lat! Mogłem dowodzić co najwyżej swoją prawą dłonią…
– To znaczy, że macie trzy lata mniej ode mnie – policzył szybko. – Ale wyglądacie starzej – dodał, przyglądając mi się krytycznym wzrokiem.
Potem nagle złożył dłonie w błagalnym geście.
– Zabierzcie mnie – poprosił. – Kiedy Miłościwy Pan już wam każe sobie towarzyszyć…
– Czemu nie? – Wzruszyłem ramionami. – Nie wiem tylko, czy mi pozwolą.
– Mogę się nawet ubrać w biskupie barwy, mogę wam czyścić konia i podawać strzemię. Tylko weźcie mnie ze sobą!
Nie dziwiłem się prośbie Rittera. Bo przecież jaka to wymarzona rola dla poety i dramaturga stać przy władcy kierującym bitwą i nie musieć polegać na wieściach z drugiej lub trzeciej ręki, lecz widzieć wszystko na własne oczy i słyszeć na własne uszy.
– Postaram się – obiecałem.
Siła zbrojna Palatynatu nie opierała się na ciężkozbrojnej kawalerii. Z tego, co wiedziałem, palatyn Duvarre miał jedynie kilkudziesięciu rycerzy straży przybocznej, zaś resztę jego wojska stanowiła lekka jazda oraz, przede wszystkim, oddziały mieszczańskiej piechoty i kilka kompanii najemnych walijskich łuczników. Przewaga tych wojsk polegała na jednym: w każdej chwili mogły ukryć się za murami potężnych, świetnie zaopatrzonych twierdz. Siły cesarskie prezentowały się jednak więcej niż imponująco. Spędziłem cały dzień w siodle, obserwując karne oddziały piechoty, towarzysząc ciężkozbrojnym chorągwiom, śledząc italskich kuszników, helweckich pikinierów i galijskich toporników. Ba, widziałem nawet opancerzonych od stóp do głów bizantyjskich kawalerzystów, których cesarz Bizancjum wysłał naszemu władcy w dowód „braterskiej miłości". Pierwszy raz w życiu zobaczyłem muszkieterów przybyłych z dalekiej Aragonii, choć sam muszkiet miałem okazję widzieć już w Hezie (i szczerze mówiąc, powątpiewałem w skuteczność tej broni, której załadowanie po strzale trwało kilkanaście „zdrowasiek". Za to ile dymu i huku było przy tym!).
Nie znałem się na sprawach militarnych i nie potrafiłem oszacować liczby cesarskich żołnierzy, ale wiedziałem jedno: nigdy przedtem nie widziałem takiej masy wojska. Kolumny maszerujące na równinach okalających Heim zdawały się nie mieć początku ani końca. Za nimi ciągnęły setki wozów z żywnością oraz dostawami.
– No i co, panie Ritter? – zapytałem. – Tacy jesteście teraz pewni, że wyprawa źle się skończy?
Dramaturg był pod wrażeniem tego, co zobaczyliśmy, lecz nie stracił rezonu.
– Pożyjemy, zobaczymy – odparł tylko.
– Nec Hercules contra plures – dodałem, by go pognębić.
– Ty wyszedłeś do mnie z mieczem, z oszczepem i z włócznię, a ja wyszedłem do ciebie w imieniu Pana Zastępów – odgryzł się, przypominając słowa Dawida stającego przeciwko Goliatowi.
– Panie Ritter, to właśnie my idziemy w imieniu Pana Zastępów! – sprostowałem surowo.
– Tyle że ja cytuję Pismo, a wy pogańskie sentencje – roześmiał się.
– Zwyciężymy – zapewniłem go.
– Oni w to wierzą, my w to wierzymy, ciekawe, w kogo wierzy Bóg?
– Ja was powinienem po prostu spalić… – Rozłożyłem bezradnie dłonie.
– Zapewne jedynie w ten sposób zwyciężylibyście w dyskusji.
Ruch wielkiej armii musi być niezwykle przemyślanym działaniem. Oddział kilkudziesięciu jezdnych czy kompanię piechoty może poprowadzić byle pajac. Jednak wysłanie na wojnę dziesiątków tysięcy żołnierzy, machin wojennych oraz taborów nie jest już takie proste. Trzeba uważać, by nie pogubili się, nie rozleźli po okolicy, nie zabrnęli w niewłaściwe miejsce. Oddziały dobrze prowadzonej armii muszą być niczym piony i figury kierowane na szachownicy przez doświadczonego gracza, który przewiduje kilka ruchów do przodu. I wy dawało mi się, choć patrzyłem na wszystko okiem laika, że cesarscy dowódcy są w stanie podołać temu za daniu.
Dostałem wezwanie, by pojawić się niezwłocznie na stanowisku zajmowanym przez cesarza, i z jednej strony byłem rad, że Najjaśniejszy Pan o mnie pamięta; z drugiej strony to, że o mnie pamiętał, budziło pewną obawę.
Ritter nie był zachwycony, kiedy zmusiłem go do nałożenia biskupich barw. Ale cóż, w końcu sam deklarował, że jest w stanie uczynić wszystko, byle mi towarzyszyć.
– Któż to, kapitanie? – zmarszczył brwi giermek stojący na środku ścieżki prowadzącej ku cesarskiemu orszakowi.
– Sławny fechtmistrz z Hezu – odparłem, kątem oka widząc, jak Ritter blednie. – I nie tylko niepokonany mistrz miecza, lecz zaufany Jego Ekscelencji.
– Jedźcie – zezwolił po chwili namysłu.
Cesarz w otoczeniu kilkunastu szlachciców oraz żołnierzy stał na szczycie wzgórza (zauważyłem barona o sterczących wąsach, znanego mi już z audiencji), a na równinie na zachód od nas formowały się chorągwie ciężkiej jazdy. Pola zasnuwała mgła, więc nie widzieliśmy jeszcze wojsk palatyna. Najjaśniejszy Pan dostrzegł, że jedziemy, i przerwał rozmowę.
– O, mój inkwizytor! – zawołał. Wąsaty baron wy raźnie się skrzywił, słysząc te słowa. – Kogóż ze sobą prowadzisz?
– Najmiłościwszy Panie – powiedziałem – pokor nie upraszam, byś wybaczył mi kłamstwo. Powiedziałem twemu giermkowi, że towarzyszy mi fechtmistrz z Hezu, jednak tak naprawdę mój kompan jest dramaturgiem i poetą, który pragnie błagać majestat o możliwość towarzyszenia mu w czasie bitwy.
Cesarz zmarszczył brwi.
– Jak was zwą? – rzucił krótko.
– Heinz Ritter. – Dramaturg zeskoczył z konia, po tknął się, lecz na tyle zgrabnie, że wyszło mu z tego przyklęknięcie. – Do usług Waszej Cesarskiej Wysokości.
– Ritter, Ritter, wiem! – Władca klasnął w dłonie. – „Wesołe kumoszki z Hezu". Ależ się uśmiałem!
Biedny Heinz musiał się czerwienić w myślach, gdyż zawsze chciał pisać i pisał o wielkich miłościach oraz tragicznych wyborach, o nienawiści i honorze, o lęku i odwadze, o poświęceniu i podłości, a rozgłos zyskał głównie dzięki tej lekkiej, prześmiewczej komedii.
– Chodźcie do nas, chodźcie, panie komediancie – zaprosił cesarz. – Przypatrujcie się pilnie wszystkiemu.
Ritter miał bardzo nieszczęśliwą minę, kiedy z powrotem wskakiwał na siodło. Wiedziałem, że ubodło go nazwanie „komediantem", chociaż Najjaśniejszy Pan z całą pewnością użył tego zwrotu, by okazać serdeczność.
– Najbardziej mi się podobało, gdy okładały się patelniami w kapuście. – Cesarz zwrócił twarz w stron? Heinza, a ten rozjaśnił się w uśmiechu. Podejrzewałem, że uśmiech sporo go kosztował.
– Pokornie dziękuję Waszej Cesarskiej Mości – odparł.
– Teraz jednak czas na coś większego, Ritter. Pomyśl o tym. Sam pewnie poświęciłbym się sztuce, gdyby nie niewdzięczne obowiązki państwowe. Na przykład – zamachał palcem i spojrzał w stronę słońca zasnutego różowymi pasmami chmur, jakby szukał tam natchnienia – ona piękna i młoda, on odważny i szlachetny. Kochają się, lecz pochodzą z nienawistnych sobie rodów, które prędzej ich zabiją niż zezwolą na małżeństwo. – Wydmuchał powietrze przez usta. – Dobre, prawda?