Выбрать главу

Nie uważałem się za człowieka szczególnie beztroskiego, trudno też nazwać mnie młodym, choć oczywiście mogło się tak wydawać człowiekowi w wieku legata Verony. Jednak słuchałem jego słów z coraz większym zaniepokojeniem, gdyż wydawało mi się, że wiem, w którym kierunku zmierzają myśli brata-kruka, i – wierzcie mi, mili moi – kierunek ten zupełnie mi się nie podobał. Zerknąwszy na cesarza, spostrzegłem, że wpatrywał się w Veronę ponurym wzrokiem. Jak widać, Najjaśniejszy Pan również zaczynał rozumieć, że do klęski na polu bitwy mogą dołączyć inne kłopoty. Ciekawe tylko, czy zdawał sobie sprawę, jak poważne mogą to być kłopoty?

– Oświećcie nas, co macie na myśli – mruknął cesarz.

– Mówię o spisku. – Legat rozpłomienionym wzrokiem powiódł po zebranych i nie było człowieka, który chciałby skrzyżować z nim spojrzenie. – O spisku czarownic, heretyków, czarnoksiężników i demonów! Mówię o sabatach, gusłach i czarach! O straszliwych czarach odprawianych pod bokiem twego majestatu, panie!

Krew nabiegła mu do twarzy i wyglądał teraz jak stary, rozwścieczony indor. Ciekawe, że chyba tylko ja jeden widziałem komizm tej sceny. Przy całej jej powadze, rzecz jasna. Kilku feudałów przeżegnało się pospiesznie, a stojący przede mną szlachcic złożył palce w geście odczyniającym zły urok.

– To poważne oskarżenia – rzekł w końcu cesarz. – Ufam, że nie rzucasz słów na wiatr, ojcze. Gdzie więc są dowody?

– Oooo, znajdziemy dowody! – zapalczywie obiecał cesarski spowiednik, który, jak widać, nie chciał pozostawać w cieniu sławniejszego brata.

– Znajdziemy – przyznał legat. – I dowodów tych zapewne dostarczy nam człowiek, którego umiejętności oraz wyszkolenie najlepiej na to pozwalają – wyjaśnił Verona, a ja zamarłem. – Mistrz Mordimer Madderdin, inkwizytor – dokończył zgodnie z moimi najgorszymi przewidywaniami. – Człek tak biegły w sztuce, że sam biskup Hez-hezronu mianował go swym kapitanem i przedstawicielem.

W cesarskim namiocie zapanowała cisza. Wszyscy najwyraźniej czekali, aż przemówi wasz uniżony sługa. Nie powiem, by przypadło mi to do gustu.

– Módlmy sięuklęknąłem, pochylając głowę do samej ziemi.Pozwólmy, by Pan przemówił przez nasze pokorne serca. Gdzież możemy szukać opieki, jak nie w Bogu? Ukorzmy się i uwierzmy, bo Pan jest wszelką mądrością i on nas oświeci. Cóż, jeśli nie szczera modlitwa najzacniejszych rycerzy, może przypodobać się Panu?

Z satysfakcją zauważyłem, spoglądając kątem oka, że kilku obecnych rymnęło na kolana. Kappenburg i Tauber również przyklęknęli. Savignon wyszczerzył się do mnie szczerbatym uśmiechem, po czym poszedł w ich ślady. Sam cesarz po chwili lekkiego wahania pochylił głowę.

– Na nic modlitwy – legat Verona ruszył z miejsca – kiedy rządzi szatańska moc! Kiedy czarownicy i czarownice odprawiają swe przeklęte rytuały, kiedy niewinni są w mocy Bestii! Nie modlitw nam trzeba, lecz śledztwa, mości inkwizytorze! Czyż nie dlatego istnieje Święte Officjum, by wypalić każdy przejaw herezji?

Wiedziałem, że muszę utrzymać zgromadzonych przy sobie. Przynajmniej na moment.

– Modlitwy nigdy za wiele! – zawołałem pełnym głosem. – Módlmy się!

Odmówiliśmy „Ojcze nasz", „Wierzę w Boga" i „Lament nad Jeruzalem". Tyle właśnie zyskałem czasu, błagając jednocześnie Pana, by raczył mnie oświecić, co powinienem czynić dalej. Modlitwy recytowałem powoli, z namaszczeniem, ale nie mogłem przecież odmawiać ich bez końca!

– Najjaśniejszy cesarzu, dostojni panowie – przemówiłem, gdy zapadła cisza. – Czcigodny legat Verona, podejrzewając atak sił nieczystych na świątobliwe zastępy cesarskiej armii, wezwał na pomoc Święte Officjum. I oto jest ono, w mej niegodnej osobie, by usłużyć jak najlepiej sprawie. Oczywiście, za przyzwoleniem Najjaśniejszego Pana, rozpocznę stosowne przygotowania, lecz przede wszystkim pchnę gońców do Hez-hezronu, by jak najszybciej pojawili się tu biegli w swej sztuce śledczy oraz teologowie.

A wtedy być może będę mógł stąd jak najszybciej odjechać, dodałem w myślach.

– Zgadzamy się – powiedział po chwili cesarz. – Lecz głęboko ufamy, że śledztwo Świętego Officjum odsunie podejrzenia od naszych poddanych.

– Najmiłościwszy… – zaczął legat, ale cesarz spojrzał na niego i uniósł dłoń.

– Nie skończyłem jeszcze – rzekł twardym tonem. – Poucz mnie, dostojny ojcze, gdzie twierdzą, że wolno przerywać w pół zdania cesarzowi?

– Ależ…

– W Rzymie?

Legat Verona wiedział już, że nie wygra tej batalii. Pochylił się głęboko.

– Racz wybaczyć moją pochopność, Najjaśniejszy Panie. Uniżenie błagam o wybaczenie, jednak zważ, że kierują mną tylko troska o dobro naszej świętej wiary oraz nieprzemożna chęć usłużenia twemu majestatowi.

– Wybaczam – rzucił obojętnie władca. – Jak najszybciej rozpocznij przesłuchania, kapitanie – odezwał się do mnie, nie zwracając już uwagi na legata. Kiedy ten się prostował, ujrzałem w jego źrenicach błysk czystej nienawiści.

– Najjaśniejszy Panie, prawo mówi, że w twej obecności kwalifikowanym badaniom można poddać przesłuchiwanych tylko za twym łaskawym pozwoleniem. Czy raczysz dać mi takie pozwolenie?

Na Boga żywego! Na gwoździe i ciernie! Nie udzielaj go! – błagałem w myślach.

Bowiem kwalifikowane badania oznaczały tortury. Nie wątpiłem, że bracia Verona zapewnią sobie lub swoim przedstawicielom udział w tak prowadzonych śledztwach. A wtedy wszystko może się zdarzyć. W końcu sam niegdyś powiedziałem: „Jeśli przesłuchujący zechce, przesłuchiwany przyzna się nawet do tego, że jest zielonym osłem w pomarańczowe ciapki".

– Prowadźcie śledztwa z pełną łagodnością, mistrzu Madderdin – odparł Najjaśniejszy Pan. – Gdyż źle się dzieje, jeśli ból i strach przysłaniają oblicze prawdy.

Odetchnąłbym z ulgą, gdybym mógł sobie pozwolić na oddech pełen ulgi. A ponieważ tak nie było, pochyliłem się w głębokim ukłonie. Szczerym ukłonie. Gdyż cesarz coraz bardziej mi się podobał.

– Stanie się wedle woli Waszej Wysokości, której respektowanie będzie dla mnie najwyższym prawem.

Nie sądzę, by bracia Verona nie zrozumieli właściwie tego zdania. A oznaczało ono ni mniej, ni więcej, tylko to, że będzie im bardzo ciężko rozpętać huragan. Nie musiałem spoglądać w źrenice legata, by wiedzieć, że w ich głębi znowu czai się nienawiść. Tym razem z ostrzem skierowanym w stronę waszego uniżonego sługi. Szkoda, że nie mogłem się zaśmiać. Chociaż sam przecież niedawno przykazywałem sobie, by wystrzegać się legata. Zły Mordimer, zły! Nie stosował się do własnych ostrzeżeń.

– Kapitan Madderdin okrył się chwałą, walcząc w naszej obronie i zapewne ratując nasze życie – rzekł cesarz niespodziewanie dla mnie i chyba dla wszystkich zebranych. – Dlatego doceniając jego zasługi na polu bitwy, w stosownym czasie wydamy dyspozycje co do majętności, jakie przyznamy mu w cesarską dzierżawę.

W namiocie znowu zapanowała cisza. Cisza, która aż dźwięczała w uszach. Nigdy nie słyszałem, a i zapewne nikt z tu zgromadzonych nie słyszał, by inkwizytor został tak wyróżniony przez samego władcę. Nawet jeśli ten inkwizytor tymczasowo pełnił funkcję kapitana biskupiej gwardii. Moim skromnym zdaniem w tych słowach kryła się również informacja dla legata oraz spowiednika. Lodovico Verona miał przymknięte oczy. Być może, gdyby je otworzył, mógłby wzrokiem podpalić kupkę wilgotnego mchu.

– Roześlijcie gońców do wszystkich dowódców. Cofamy się do Habichtbergu i tam założymy naszą kwaterę główną – kontynuował Najjaśniejszy Pan. – Niech we wszystkich kościołach w Cesarstwie odprawione zostaną msze dziękczynne za wielkie zwycięstwo nad heretykami. Ogłoście, że wróg utracił niemal całą armię i z resztkami wojsk zamknął się w twierdzach, gdzie będziemy go oblegać aż do ostatecznego triumfu. Obwieśćcie, że palatyn Duvarre cudem uniknął śmierci lub niewoli i uciekł z pola bitwy, hańbiąc swe imię.