Выбрать главу

– Ja wiedziałem?

– Kiedy ruszyła szarża, z góry wiedzieliście, że przegramy! – Tauber wstał i godził we mnie palcem wskazującym. Twarz miał już tak czerwoną, jakby za chwilę miała go trafić apopleksja. Widziałem żyły pulsujące na jego skroniach.

– Zanotujcie – przykazał Verona kanceliście obojętnym tonem.

– Dziękuję waszej dostojności – powiedziałem – Nie mam więcej pytań.

– Powiedział… powiedział… – baron ciężko oddychał – ze pogłowie rycerstwa ulegnie znacznej redukcji…

– Pogłowie? – nieszczerze zdumiał się Verona. – Zawsze sądziłem, że to określenie stosuje się do bydła, nie szlachty.

– Dziękuję waszej dostojności – powtórzyłem. Tauber wyszedł, wściekle posapując, a wtedy legat zwrócił się w moją stronę.

– Skończymy na dziś – rzekł.

– Jeśli się nie mylę, mamy jeszcze…

– Przełóżmy to na jutro.

– Jak sobie wasza dostojność życzy. – Wstałem od stołu.

Jeszcze tego samego wieczoru otrzymałem polecenie cesarskie zwalniające mnie od obowiązku prowadzenia przesłuchań. Pełną kontrolę nad śledztwem przejmowali legat Verona oraz jego brat. Poprosiłem o łaskę audiencji u Najjaśniejszego Pana, lecz mi jej nie udzielono. Poprosiłem o pozwolenie udania się do Hez-hezronu w celu zasięgnięcia opinii Świętego Oficjum, ale go nie otrzymałem. W zamian za to cesarz wydał zgodę na prowadzenie kwalifikowanych przesłuchań, połączonych z torturami. Bracia Verona musieli być w siódmym niebie. Odnajdą odpowiedzi na wszystkie pytania, a w protokołach przeciwstawią swą skuteczność nieudolności przedstawiciela Inkwizytorium.

Ritter gdzieś zniknął, pewnie upijał się z rozpaczy, więc siedziałem sam w naszej komnatce. Usłyszałem stukanie.

– Wejść – burknąłem i siorbnąłem wino z kubka. Drzwi się uchyliły i do środka wszedł August Kappenburg. Podniosłem się z siennika.

– Czym zasłużyłem na tę łaskę?

– Nalej mi – rozkazał i usiadł na skrzyni. Drewno aż jęknęło pod jego ciężarem.

– Służę…

Wychylił jednym tchem.

– Sikacz – ocenił.

– Wiem, muszę sprowadzić wino z własnych winnic – zażartowałem.

– Odwiedź mnie kiedyś, inkwizytorze. Pokażę ci, jak pije i co pije stara szlachta.

– Trzymam waszą dostojność za słowo.

– Też walczyłem pod Schengen – powiedział. Szturchnął mnie przyjacielsko pięścią w brodę. – Po waszej stronie.

Nie przepadam, gdy dotykają mnie obcy ludzie, zwłaszcza w tak pozbawiony szacunku sposób, ale tym razem byłem za bardzo zdumiony, by okazać niezadowolenie. Zakrztusiłem się.

– Nie ja jeden – dodał.

– Drugiego dnia… – zacząłem.

– Drugiego dnia uderzyłem na wasze tyły – przyznał. – Przekonano mnie, że cesarz tego pragnie. Takie życie…

– Ha – odparłem, bo poza tym słowem niewiele więcej przychodziło mi na myśl.

Kappenburg pogłaskał się po bujnych bokobrodach.

– Smutna sprawa – podsumował. – Bogu dziękować, wszystko dobrze się skończyło.

Zapewne miał rację, ponieważ nie brał pod uwagę kilku tysięcy skazańców, których zwłoki wisiały na okolicznych drzewach, póki nie zgniły lub nie zostały doszczętnie objedzone przez ptaki. Nie wątpiłem jednak, że poświęcenie Kappenburga zostało należycie docenione. Może właśnie stąd miał te winnice, którymi mógł się pochwalić.

– Nalej jeszcze – rozkazał ponownie, a ja usłuchałem.

– Paskudny sikacz – stwierdził, wychyliwszy do dna.

– Bóg mnie obdarzył mniej wytrawnym podniebieniem od waszej dostojności.

– Coś się szykuje – powiedział, obniżając głos. Zabrzmiało to jak mruczenie rozespanego niedźwiedzia.

– Tak, wasza dostojność?

– Coś niedobrego.

– Bracia Verona.

– Żeby tylko oni.

– Oskarżą mnie o niekompetencję? Parsknął śmiechem.

– Oskarżą cię o czary, głupcze! Postanowiłem pominąć inwektywę milczeniem, zwłaszcza że być może nie do końca była inwektywą.

– Jestem inkwizytorem.

– A co to zmienia?

– Bardzo wiele, panie. Nie podlegam jurysdykcji…

– Zapomnij o prawniczym bełkocie – przerwał mi. – Wiem, że szykują przeciwko tobie akt oskarżenia.

Jasne, że troszczyłem się o własną skórę. Lecz zdawałem też sobie sprawę, iż jestem człowiekiem zbyt mało znaczącym, by stać się ofiarą knowań możnych tego świata. Jeśli ktoś chciał uderzyć we mnie, tak naprawdę chciał uderzyć znacznie wyżej.

– Wezmą cię na badania – rzekł Kappenburg.

– Nie wolno im!

Nalałem sobie pełny kubek, potem poczęstowałem również mego gościa.

– Raczcie wybaczyć… – przeprosiłem za niegrzeczne zachowanie.

– Nie wolno, nie wolno – powtórzył. – Na katowskim stole zapewne przedstawisz im swój punkt widzenia na kwestie legislacyjne.

– Bardzo zabawne.

– Musisz się bronić – powiedział. – Są ludzie, którzy ci pomogą, ale nie teraz i nie tutaj. Wracaj do Hezu.

– Zdajecie sobie sprawę, panie, że ucieczka może zostać uznana za przyznanie się do winy? Najjaśniejszy Cesarz wyraźnie zabronił mi opuszczać twierdzę. I wyjawcie, z łaski swojej, czemuż to wielki pan troszczy się o zdrowie oraz życie inkwizytora? Bo nie uwierzę w wyrzuty sumienia po Schengen.

– No i słusznie – zgodził się. – Słyszałem o tobie przedtem, Madderdin, i słyszałem, że jesteś przyjacielem przyjaciół. Niektórzy z was, inkwizytorów, mają zasady i prawa, których ściśle przestrzegacie. Jak myślisz, czy chcemy zastąpić oswojone psy hordą wściekłych wilków?

– Nie do końca jestem oswojony – mruknąłem.

– Wiesz, co mam na myśli. Wiesz, że nie było żadnych czarów, a popełniono tylko zwykłe idiotyczne błędy, które mogą się przydarzyć i przydarzają na każdej wojnie. Nie chcę, by przesłuchiwano moich ludzi, nie chcę, by wmawiano im, że widzieli demony i zostali opętani czarną magią. Nie chcę wreszcie, by zaczęto ich palić. Bóg ukarał nas za nadmierną pewność siebie. Ot i tyle…

– Trudno się nie zgodzić z waszą dostojnością. Jeśli wolno spytać: wasza dostojność brał udział w szarży?

Pokiwał głową.

– A co miałem robić? – zapytał z wyraźną wściekłością w głosie, lecz ta wściekłość nie była skierowana przeciwko mnie. – Zostać z tyłu, by potem obdarzono mnie kądzielą albo zajęczą skórką? Nie byłeś nigdy w szarży, Madderdin. Rżenie koni, krzyki, łopoczące sztandary. Wystarczy, że jeden, dwóch, trzech wyrwie do przodu… Reszta idzie za nimi. – Przymknął oczy, jakby przypominał sobie, co zdarzyło się w czasie bitwy.

– Nie wierzycie więc w czary, panie?

– Oczywiście, że wierzę. – Przeżegnał się zamaszyście. – Jakże można nie wierzyć? Ale nie zamierzam szukać czarów tam, gdzie zwycięża ludzka zapalczywość.

Nie dało się ukryć, że Kappenburg mimo przerażającego wyglądu wilkołaka-ludożercy był człowiekiem obdarzonym giętszym umysłem, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka.

– Nie można ot tak wziąć na badania inkwizytora. – wróciłem do poprzedniej myśli, gdyż tym akurat tematem byłem żywotnie zainteresowany. – Zwłaszcza kiedy samemu nie jest się inkwizytorem. Dziękuję wam za troskę, panie, lecz nie sądzę, by na razie coś mi groziło.

– Madderdin, ty idioto! – tym razem stuknął mnie w pierś wyciągniętym palcem. Silny był, trzeba przyznać, bo z trudem powstrzymałem grymas bólu. – Oni najpierw wezmą cię na badania, potem poszukają wytłumaczeń. Nie widzisz, że wszystko się wali? Zasady, porządek, reguły… To jest wojna, człowieku! A przepisami, ustawami i paragrafami możesz sobie teraz dupę podetrzeć!