Выбрать главу

– Coś podobnego – mruknąłem.

– Ale co ja tam wiem… – Zwalił się na siennik obok mnie. – Napijemy się jeszcze?

– Czemu nie, Heinz? Opowiadajcie.

– Co tam do opowiadania? – Łyknął potężnie z flaszki, potem mi ją podał. Mówił, tak mi się przynajmniej wydawało, nadnaturalnie głośno. – Mgłę widzieliście? Skrzydła demonów widzieliście? Pajęczyna omotała końskie kopyta? I tak dalej, i tak dalej…

– No i?

– Co miałem robić? Powiedziałem, że nigdy nie będę się sprzeciwiał opinii naszego świętego Kościoła. – Zarechotał. – No pijcie, pijcie i idziemy spać.

Wychyliliśmy flaszę do dna.

– Dobrej nocy, panie Madderdin – rzekł tak głośno, jakbym leżał w drugim pokoju, a nie na tym samym sienniku.

– Spokojnych snów, Heinz – odparłem.

Kilka pacierzy później poczułem, jak Ritter przysuwa się do mnie. Jego oddech owiał mój policzek.

– Wydałem was – wyszeptał. – Powiedziałem wszystko, co tylko chcieli.

– Cóż takiego? – Przekręciłem się na bok i też mówiłem mu cicho do ucha, więc zapewne wyglądaliśmy w tej właśnie chwili jak złakniona bliskości para kochanków.

– Że jesteście czarownikiem, heretykiem, bluźniercą i sodomitą – wyjaśnił, a ja skrzywiłem się przy ostatnim słowie, chociaż w ciemnościach nikt tego nie mógł przecież dostrzec. – Że przeklinaliście nasz święty Kościół i miłościwego pana, że byliście szpiegiem palatyna… – Przełknął głośno ślinę. – Torturowali mnie…

– Czyżby?

– No, nie do końca – zaszeptał znowu po chwili. – Pokazali mi narzędzia i objaśnili ich działanie…

– Dobrze zrobiliście. – Skinąłem głową.

– Co takiego?! – Na pewno nie spodziewał się usłyszeć z moich ust tych słów.

– Dobrze zrobiliście – powtórzyłem. – Tak czy inaczej, wyciągnęliby z was wszystko, co chcieli, tyle że zapewne nie wyszlibyście już o własnych siłach z więzienia. Nie mogliście mi pomóc w żaden sposób. Wydając mnie, pomogliście chociaż samemu sobie. Gniewałbym się na was, gdybyście postąpili inaczej.

– Naprawdę, naprawdę? – Nie mógł uwierzyć własnym uszom. – Nie macie do mnie żalu? Nie pragniecie się zemścić?

– Panie Ritter – poklepałem go po ramieniu – zwariowaliście? Czy w mojej sytuacji cokolwiek by się zmieniło, gdybyście dali się storturować na śmierć? Pomyślcie chwilę. Bądźcie szczerzy i lojalni wobec nowej władzy. Może wtedy przetrwacie.

Heinz był jednak zacnym człowiekiem. Człowiek podły nigdy nie przyznałby się do tego, co zrobił. A przecież ryzykował. Po pierwsze, mój gniew, po drugie, że wydam przesłuchującym, iż ujawnił ich intrygę. Nie zachował się jak bohater, lecz bohaterów próżno szukać w naszych podłych czasach. Po znanych bohaterach pozostają grobowce lub kurhany, po nieznanych bohaterach szybko niknący krąg na powierzchni gnojówki lub dół wykopany w świeżej ziemi. Nie warto umierać za dół w świeżej ziemi… Święcie wierzyłem w słowa, które wypowiadałem przed obliczem Najjaśniejszego Pana. W słowa mówiące, iż „odważni nie żyją wiecznie, lecz tchórze nie żyją wcale". Tyle że czasami trzeba wybrać podłe życie, by jeszcze kiedyś, w przyszłości, zyskać szansę na bohaterską śmierć. I trzeba wiedzieć, kiedy jest się godnym podziwu bohaterem, a kiedy tylko żałosnym głupcem. Ritter znał różnicę.

I bardzo dobrze.

Kappenburg spisał się znakomicie. Następnego dnia po naszej rozmowie czekała na mnie wiadomość od Enyi, mówiąca, iż wieczorem zostanę przeprowadzony do jej komnat przez zaufaną służkę.

Zabójczyni czekała na mnie odziana tylko w długą, białą nocną koszulę. Miała rozpuszczone włosy i leżała na szerokim łożu z baldachimem. W dłoni trzymała szczerozłoty kielich wysadzany drogimi kamieniami.

– Witaj, mój inkwizytorze – rzekła serdecznie. – Cóż tak ważnego się wydarzyło, że poprosiłeś mnie o spotkanie? Dręczyła cię niedająca się ugasić żądza – pogłaskała się po piersiach z zalotnym uśmiechem – czy też inne sprawy?

– Niedługo to mnie nie da się ugasić, kiedy już mnie wsadzą na stos – powiedziałem.

Roześmiała się.

– Szukasz więc ratunku, nie przyjemności – odparła. – Szkoda, bo łatwiej byłoby o to drugie.

– Legat próbuje oskarżyć mnie o…

– Poczekaj – przerwała. – Jeszcze zdążymy porozmawiać. Na razie chodź tutaj.

Po pierwsze, nie odmawia się osobie, której los spoczywa w twoich rękach, po drugie, Enya była tak ładna, iż odmawiać jej byłoby grzechem. Przed oczami miałem obraz innej kobiety, lecz cóż szkodziło położyć się obok.

– Napij się, najdroższy…

Przechyliła kielich do ust, potem zbliżyła się do mnie. Spiłem trunek z jej warg. Już chwilę później poczułem, że coś jest nie w porządku. Bardzo nie w porządku.

Kiedy się ocknąłem, mój wzrok padł na świecę stojącą u wezgłowia łoża. Enya przecież ją zapalała, teraz świeca skurczyła się do połowy. Musiałem więc stracić przytomność na całkiem długi czas.

– Co to za trucizna? – zapytałem, obracając wzrok na zabójczynię, która siedziała w fotelu z wysokim oparciem. Przykurczyła nogi, by chronić bose stopy przed zimnymi kamieniami posadzki, i przyglądała mi się uważnie.

– Nic, co byś znał lub umiał rozpoznać – odparła. – Chociaż wolałam się zabezpieczyć.

Mówiła, oczywiście, o sposobie podania mi trucizny. Bo kto się spodziewa, że otrzyma ją z ust kochanki? Sama musiała być na nią odporna. A może jad działał dopiero po chwili i samo wzięcie wina w usta, po czym szybkie pozbycie się go, nie było groźne? Tak czy inaczej, odpowiedź na to pytanie nie była w najmniejszej mierze istotna. Istotne stało się tylko jedno: dlaczego zabójczyni służąca Wewnętrznemu Kręgowi (który, jak zawsze sądziłem, był mi w pewnej mierze przychylny) postanowiła mnie pozbawić przytomności? Co wydarzyło się w czasie, gdy leżałem bez czucia i pamięci?

Poruszyłem się. Najpierw ostrożnie przesunąłem jedną nogę, potem podparłem się na łokciu. O dziwo, nic mnie nie bolało, więc trucizna nie pozostawiała widocznych śladów. Ośmieliłem się na więcej i oparłem na poduchach leżących u wezgłowia. Dopiero teraz zobaczyłem, co wydarzyło się w komnacie.

– Dlaczego? – spytałem, patrząc na zakrwawione ciało cesarza. Pchnięto go co najmniej trzykrotnie: w pierś i w szyję, a raz ostrze ześlizgnęło się po policzku i szczęce, pozostawiając czerwoną bruzdę.

Enya przyglądała mi się zimnym wzrokiem.

– Dlaczego? – powtórzyła. – Dlatego, że niesiemy ze sobą wiatr wielkich przemian, Mordimerze. A kto nie jest z nami, ten zostanie zdmuchnięty. – Chuchnęła na rozwartą dłoń.

Patrzyłem na poranioną twarz biednego Hockenstauffa i pomyślałem sobie, że był takim samym bezwartościowym pionkiem jak wasz uniżony sługa. Tyle że on sądził, iż jest graczem… Ritter powiedział: „Z szachownicy znikną wieże, skoczki oraz gońce. Zostaną pionki, którymi wszakże dużo prościej sterować". Nie przewidział jednego. Że z szachownicy zniknie również król. A ręką gracza miał od tej pory kierować Watykan.

Czy Najjaśniejszemu Panu pozwolono umrzeć w nieświadomości poniesionej klęski? Który cios padł jako pierwszy? W serce, w szyję, czy może ten niecelny, który rozharatał twarz? Jeśli nie umarł od razu, to co czuł, widząc, że ginie z ręki kobiety, w której się zakochał?

– Biedny, biedny skurwysyn – szepnąłem i to musiało wystarczyć cesarzowi za epitafium. Potem obróciłem wzrok na Enyę.

– Komu tak naprawdę służysz?

Wstała z fotela, skrzywiła się, kiedy bose stopy dotknęły posadzki, podeszła i przytuliła się do mnie.