Выбрать главу

– Otwórz, Davidzie. Chłopie kochany, znów się zamknąłeś…

30. Amatorzy i rewolucje

Richard…? – Popchnąłem drzwi ramieniem i schwyciłem go za rękę, rad, że go widzę. – Zamknąłem się? Bóg wie dlaczego.

– Musisz nad tym popracować. Z tobą tak zawsze…

Gould przywitał się ze mną serdecznie i pomógł mi wysiąść z jaguara, machając do pluszowych misiów na tylnym siedzeniu. Był spokojny i wypoczęty, patrzył na rzędy zaparkowanych samochodów jak pułkownik dokonujący przeglądu kawalerii pancernej. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem, jak dobrze wygląda. Nosił ten sam wystrzępiony czarny garnitur, który ostatni raz widziałem przesiąknięty potem w pobliżu pałacu biskupiego w Fulham. Ale tym razem garnitur był wyprany i wyprasowany, a Gould założył białą koszulę i krawat, jakby przybył na lotnisko, żeby ubiegać się o pracę lekarza w tutejszym ambulatorium.

Uśmiechnęliśmy się do siebie w słońcu, czekając, aż hałas lądującego samolotu ucichnie między budynkami lotniska. I znów zadziwiło mnie, jak ten wytrwały, niespokojny człowiek potrafi uspokajać wszystko, co go otacza. Nawet gdy pociągał nosem, podrażniony przesyconym naftą powietrzem, czułem, że nadaje światu sens czystym wysiłkiem woli, jak lekarz prowadzący jednoosobową organizację dobroczynną w ogarniętym klęską nieurodzaju zakątku Afryki, który samą swoją obecnością daje tubylcom nadzieję. Patrzył, jak samolot ląduje, a jego pełen tolerancji wzrok zdawał się błogosławić nieskończoność sal przylotów.

– Musimy porozmawiać, cieszę się, że czujesz się lepiej. – Stałem tyłem do słońca i starałem się zajrzeć mu w twarz zakrytą uniesioną ręką. – Tam w Fulham Palace byłeś kompletnie roztrzęsiony.

– Byłem zmęczony. – Gould skrzywił się na to wspomnienie. – Tyle drzew, są jak kamery ochrony. To był trudny dzień. Ta dziwna strzelanina.

– Morderstwo w Hammersmith? Obaj byliśmy w pobliżu.

– Tak. Mówią, że była piękną kobietą. To ładnie z twojej strony, że mi pomogłeś. – Gould oparł się o jaguara i obrzucił mnie wzrokiem od stóp do głów. – Jesteś wyczerpany, Davidzie. Chelsea Marina źle wpływa na ludzi. Słyszałem, że w ubiegłym tygodniu odbyła się tam potyczka.

– Policja zorganizowała przedstawienie. Chyba wpadliśmy w pułapkę.

– Nie ma w tym nic złego. To wyostrza spojrzenie. Przynajmniej wszyscy zeszli się razem.

– Tak. Razem staliśmy na barykadach. Rewolucja wreszcie się zaczęła. Porwaliśmy się na siły państwa i udało nam sieje zablokować. Policja wycofała się, choć nie wiadomo dlaczego.

– Sprawdzali was. Zazwyczaj pomiatano prolami, a teraz próbują tej samej tyrańskiej taktyki na klasie średniej. Ale tego dnia zwycięstwo było wasze. – Gould uśmiechnął się do mnie promiennie jak dumny rodzic słuchający sprawozdania ze szkolnych rozgrywek sportowych. – Jak tam Boadicea?

– Kay? Poprowadziła swój rydwan wprost w ognisty piec. Byłbyś z niej dumny. To widowisko w sam raz dla ciebie. Marzyłeś o tym, Richardzie.

– Wiem… – Gould zrobił gest, jakby dyrygował słońcem. – Muszę się skupiać na tylu różnych rzeczach – ogólna strategia, teraz Stephen Dexter. Może być niebezpieczny.

– On tu był. – Podniosłem głos ponad ckliwe bzyczenie odrzutowca linii Cathay Pacific, schodzącego do lądowania. – Stephen siedział w twoim samochodzie.

– Kiedy? – Gould spojrzał ponad moim ramieniem z większą uwagą. – Dzisiaj? Daj spokój.

– Nie dzisiaj. Znalazłem twoje kluczyki dziś rano w jego domu. Był tam też bilet parkingowy z datą z 17 maja. Musiał zabrać twój wóz i przyjechać tutaj na parę godzin przed wybuchem w terminalu numer 2. Myślę, że on…

– Masz rację. – Gould mówił rzeczowo. – Pojechał jaguarem do Heathrow. Musimy go ostrzec, zanim pójdzie na policję.

– Ostrzec? Podłożył bombę w holu odbioru bagaży. Zabił moją żonę. Dlaczego?

– Trudno przejść nad tym do porządku. – Gould przyglądał mi się uważnie, przesuwając wzrok po otarciach na mojej twarzy. Był już mniej mnie pewien, jakby bitwa w Chelsea Marina rozdzieliła nas. – Jak udało mu się sforsować zabezpieczenia?

– Był w sutannie. Policja zawsze przepuści księdza, jeśli powie, że idzie do umierającego pasażera. Widziałem tę sutannę w jego domu dziś rano. Położył ją na łóżku jak rekwizyt czarnej mszy.

– To dziwne. Myślałem, że stracił wiarę.

– Odnalazł inną – nagłą śmierć. Vera przetrząsnęła jego dom. Może jest w to wplątana razem z Stephenem. – Próbowałem poruszyć Goulda. – Richardzie, możesz być w niebezpieczeństwie. Stephen zabił moją żonę, a potem tę dziennikarkę z telewizji. Widziałeś, jak to się stało…

– Tak, widziałem, jak umiera. – Głos Goulda przygasł. Jak dziecko, które próbuje skierować uwagę na coś innego, narysował człowieczka na zakurzonej szybie przedniej. – Ale i tak nie możemy pójść na policję.

– Dlaczego?

– Za bardzo jesteśmy z tym wszystkim związani. – Wskazał na range rovera zaparkowanego przed wjazdem na parking. – Kamera na Putney High Street uchwyciła nas, kiedy tamtędy przechodziliśmy. Jesteśmy wspólnikami, Davidzie.

Próbowałem zaprotestować, zaskoczony jego obojętnością. Drogą biegnącą obok parkingu zbliżał się samochód, szary citroen kombi. Jechał powoli, jakby patrolował okolicę. Zatrzymał się obok nas, za kierownicą siedziała kobieta. Gdy się nam przyglądała, rozpoznałem jaskrawy makijaż oczu i wydatne czoło, ironicznie uśmiechnięte usta i fioletową szminkę.

– Vera Blackburn?

– To ona. – Gould pomachał do niej. Wóz podjął swoją służbę patrolową. – Lady Makbet spod taniego supermarketu.

– Na litość boską… – byłem zniecierpliwiony tym bezceremonialnym poczuciem humoru. – Jak się tu dostałeś?

– Dzisiaj? Vera mnie przywiozła. Lubi przejażdżki na Heathrow.

– Byliście pewni, że znajdziecie tego jaguara? Rozumiem, że nasze spotkanie nie jest dziełem przypadku?

– Mało prawdopodobne, żeby było. – Gould położył mi uspokajającą rękę na ramieniu. – Przepraszam, Davidzie. Nie lubię wodzić cię za nos. Zawsze byłeś taki prostolinijny – wobec wszystkich, tylko nie wobec siebie. Pomyślałem, że nadszedł czas, żeby doprowadzić całość do punktu krytycznego. I ta aktywność policji, ludzie z bezpieczeństwa, którzy nas coraz ściślej otaczają. Musimy omówić wiele spraw.

– Domyślam się. – Po raz ostatni zerknąłem na citroena. – Więc Vera czekała na mnie w domu Stephena? Wie, że chodzę codziennie do przystani.

– Tak to wyglądało. Jesteś zdumiewająco punktualny. To burżuazyjne wychowanie, lata doświadczeń, że pociągi się nie spóźniają.

– Udawała, że przetrząsa dom i włożyła bilet wraz z kluczykami do sutanny. Zakładałeś, że je znajdę.

– Mieliśmy nadzieję. Vera trochę ci pomogła. Sutanna to był jej pomysł.

– Zgrabne posunięcie. Kobiety są sprytne w takich sprawach.

– Przymierzałeś?

– Sutannę? Kusiło mnie. Powiedzmy, że jestem nie z tej sekty. – Patrzyłem, jak Gould uśmiecha się do siebie, jak uczniak, któremu ulżyło, że prawda wyszła na jaw. – Czy Stephen Dexter jeszcze żyje?

Gould odwrócił się do mnie zaskoczony.

– Gdzieś się przyczaił. Nie popełni samobójstwa, wierz mi, ma zbyt wielkie poczucie winy. To, co zdarzyło się w terminalu numer 2, prawie przywróciło mu wiarę.

– A co się zdarzyło? Ty wiesz, Richardzie.

– Wiem. – Gould zwiesił głowę, patrząc na swoje zdarte buty. – Chciałem ci powiedzieć, bo ty zrozumiesz, wiedziałbyś, o co nam chodzi…