Na początku największe znaczenie miało dla niego to, że spotkał osobę, która od razu rozumiała, co miał na myśli, i której własne intencje i niewypowiedziane pytania były jasne, nie powodując nieporozumień i komplikacji.
Tak to się zaczęło. Spotykali się często, ale tylko u niej w domu. Miała czynszową kamienicę przy Tulegatan i prowadziła w niej, w ostatnim roku coraz mniej chętnie, coś w rodzaju wspólnego gospodarstwa domowego.
Minęło wiele tygodni, nim przyszła do mieszkania przy Köpmangatan. Zrobiła wtedy obiad – sztuka efektywnego gotowania była jednym z jej zainteresowań. Noc pokazała, że miała też inne i że ich zainteresowania w tym punkcie są bardzo zgodne.
To była dobra noc. Dla Martina Becka może najbardziej udana w życiu.
Rano zjedli śniadanie. Przygotował je Martin Beck, obserwując jednocześnie, jak Rhea się ubiera.
Widział ją nagą już parę razy wcześniej, ale miał nieodparte wrażenie, że minie wiele lat, nim się na nią napatrzy.
Rhea Nielsen była mocna i dobrze zbudowana. Można powiedzieć, że była trochę krępa, ale równie dobrze, że miała niezwykle funkcjonalną i harmonijną budowę ciała. Tak samo można było rzec, że miała nieregularne, wyraziste lub charakterystyczne rysy twarzy.
Najbardziej mu się podobało pięć zupełnie różnych rzeczy – jej bezkompromisowe niebieskie spojrzenie, okrągłe płaskie piersi, ich duże jasnobrązowe czubki, jasne włosy na wzgórku łonowym i stopy.
Rhea Nielsen parsknęła ochrypłym śmiechem.
– Tak, popatrz sobie – parsknęła. – To czasem cholernie zabawne być obserwowaną.
Wciągnęła majtki.
W chwilę po tym jedli śniadanie złożone z herbaty i tostów z marmoladą.
Wyglądała na pogrążoną w myślach.
Martin Beck wiedział dlaczego. Sam się niepokoił.
Parę minut później wyszła, mówiąc:
– Dziękuję za wspaniałą noc.
– Ja też.
– Zadzwonię – obiecała Rhea. – Jeśli uznasz, że to za długo trwa, zadzwoń sam.
Znów wyglądała na zamyśloną i zmartwioną. Potem włożyła czerwone drewniaki i rzekła krótko:
– Cześć. I jeszcze raz dziękuję.
Martin Beck miał tamtego dnia wolne. Kiedy Rhea poszła, wszedł do łazienki i wziął prysznic. Wytarł się do sucha ręcznikiem. Włożył szlafrok i położył się na łóżku.
Wstał z zatroskanym wyrazem twarzy i spojrzał w lustro. Musiał przyznać, że nie wygląda na pięćdziesiąt jeden lat, i jednocześnie, że tyle ma. Z tego, co widział, jego rysy nie zmieniły się znacząco od wielu lat. Był wysokim i gibkim mężczyzną z lekko żółtawym odcieniem skóry i szeroką szczęką. Włosy nawet nie zaczęły mu siwieć. Żadnych zakoli nad skroniami.
A może to wszystko było złudzeniem? Tylko dlatego, że chciał, żeby tak było?
Wrócił do łóżka, położył się na wznak i splótł dłonie na karku.
Przeżył właśnie najlepsze godziny swojego życia.
Jednocześnie powstał problem, który wydawał się nie do rozwiązania. Wspaniale było kochać się z Rheą. Ale jaka ona była? Nie miał pewności, czy chce to sformułować, ale chyba powinien.
Co ktoś o niej powiedział pewnego razu w domu przy Tulegatan?
Pół dziewczyna i pół twardziel.
To brzmiało głupio, ale nawet pasowało.
Jak było tej nocy?
Najlepszej w jego życiu. Pod względem seksualnym. Ale Martin Beck nie miał dużego doświadczenia w tej dziedzinie.
Jaka ona była? Powinien na to odpowiedzieć. Zanim dojdzie do zasadniczego pytania.
Uważała, że jest przyjemnie. Śmiała się czasami. A parę razy zdawało mu się, że płacze.
Dotąd wszystko układało się dobrze, ale teraz już tak nie myślał.
To nie może się udać.
Zbyt wiele przeciw temu przemawiało.
Jestem o trzynaście lat starszy. Oboje jesteśmy rozwiedzeni.
Mamy dzieci, i nawet jeśli moje są dorosłe, Rolf ma siedemnaście, a Ingrid prawie dwadzieścia jeden lat, jej są jeszcze dość małe.
Za dziewięć lat stuknie mi sześćdziesiątka i będę mógł przejść na emeryturę, a ona będzie miała dopiero czterdzieści siedem lat. To się nie utrzyma.
Martin Beck nie zadzwonił. Mijały dni i upłynął już ponad tydzień od tamtej cudownej nocy, kiedy jego telefon zabrzęczał o wpół do ósmej rano.
– Cześć – powiedziała Rhea.
– Cześć. Dziękuję za ostatnie spotkanie.
– Wzajemnie. Jesteś zajęty?
– Wcale.
– Do licha, policjant musi być zajęty – rzekła Rhea. – Kiedy wy właściwie pracujecie?
– Mój wydział ma chwilowo spokój. Ale wyjdź na miasto i popatrz, to zobaczysz coś zupełnie innego.
– Dziękuję, wiem, co się dzieje na ulicach.
Umilkła na chwilę i zakaszlała. Potem spytała:
– Czy to dobra pora na rozmowę?
– Myślę, że tak.
– Okej, zjawię się, kiedy zechcesz. Najlepiej u ciebie w domu.
– Potem moglibyśmy wyjść i coś zjeść – podrzucił Martin Beck.
– Tak – odrzekła z ociąganiem. – Moglibyśmy. Czy w dzisiejszych czasach można pójść do restauracji w drewniakach?
– Na pewno.
– Przyjdę o siódmej. To nie musi być któreś z tych twoich długich posiedzeń.
To była ważna rozmowa dla nich obojga, ale tak jak przewidywała Rhea Nielsen, dyskusja nie przeciągnęła się zbyt długo.
Martin Beck też się nastawił na krótką rozmowę. Ich myśli biegły podobnymi torami i nie mieli powodu przypuszczać, że tym razem będzie inaczej. Było bardziej prawdopodobne, że dojdą do podobnych wniosków w kwestii, która bezsprzecznie miała dla nich znaczenie.
Rhea przyszła punktualnie o siódmej. Zrzuciła czerwone drewniaki i wspięła się na palce, by go pocałować. Potem spytała:
– Czemu nie zadzwoniłeś?
Martin Beck nie odpowiedział.
– Bo to przemyślałeś – podsunęła. – I nie byłeś zadowolony z wniosków.
– Mniej więcej.
– Mniej więcej?
– Dokładnie tak – zgodził się.
– Czyli nie możemy razem mieszkać ani się pobrać, ani mieć więcej dzieci czy popełnić inne głupstwo. Wtedy wszystko się pogmatwa i skomplikuje, i dobry związek będzie miał duże szanse się popsuć i rozpaść.
– Tak – zgodził się z nią. – Na pewno masz rację. Choć chciałbym temu zaprzeczyć.
Zmusiła go, by spojrzał w jej przenikliwe niebieskie oczy, i zapytała:
– Czy bardzo chciałbyś zaprzeczyć?
– Tak. Ale tego nie zrobię.
Zdawało się, że na moment straciła panowanie nad sobą. Podeszła do okna, odsunęła firankę i wymamrotała coś tak niewyraźnym głosem, że nie mógł rozróżnić słów.
Po kilku sekundach odezwała się znowu, nadal nie odwracając głowy.
– Powiedziałam, że cię kocham. Kocham cię teraz i z pewnością będę jeszcze dość długo.
Martin Beck się zmieszał. Podszedł i ją przytulił.
Po chwili podniosła twarz znad jego piersi i oznajmiła:
– Mam na myśli to, że chcę ciebie teraz i będę tak długo, jak będziemy chcieli siebie oboje. Czy to jasne?
– Tak – odrzekł Martin Beck. – Pójdziemy teraz coś zjeść?
Poszli do tak drogiej restauracji, że kelner patrzył z niesmakiem na jej czerwone drewniaki. Poza tym nie zdarzało się często, by wychodzili coś zjeść, gdyż Rhea lubiła gotować i robiła to znakomicie.
Potem wrócili do domu i położyli się w jednym łóżku, czego żadne z nich nie zakładało od początku.
Od tamtej chwili upłynęły prawie dwa lata. Rhea Nielsen była w mieszkaniu przy Köpmangatan mnóstwo razy i, co oczywiste, odcisnęła w jakiś sposób swój ślad w urządzeniu mieszkania. Szczególnie dotyczyło to kuchni, której nie dało się teraz rozpoznać.