Выбрать главу

Powiesiła także nad łóżkiem plakat przedstawiający Mao Tse-tunga. Martin Beck nie wypowiadał się nigdy w kwestiach politycznych, więc w lej sprawie też się nie odezwał.

Rhea jednak oświadczyła:

– Gdyby ktoś zechciał zrobić reportaż W domu u…, możesz go zdjąć. Jeżeli jesteś zbyt tchórzliwy, by mieć go na ścianie.

Martin Beck nie odpowiedział, ale konsternacja, jaką wywołałby ten plakat w pewnych kręgach, sprawiła, że postanowił go zostawić.

Kiedy weszli do mieszkania Martina Becka wieczorem piątego czerwca 1974 roku, Rhea od razu zaczęła zdejmować sandały.

– Te cholerne rzemyki obcierają – wyjaśniła. – Ale zagoi się w ciągu tygodnia.

Rzuciła sandały w kąt.

– Co za ulga – uznała.

Mówiła właściwie nieprzerwanie przez całą drogę z ratusza. Cała rozprawa, naprędce wydany werdykt i niedbałe śledztwo policyjne wywarły na niej duże wrażenie.

– Może ja mógłbym teraz coś powiedzieć? – zapytał Martin Beck.

– Jasne. Wiesz, że za dużo gadam. Ale sam przyznałeś, że to nie jest wada.

– To prawda. Teraz słuchałem ciebie tak długo, że zacząłem wierzyć, iż gadulstwo jest zaletą, przynajmniej jeśli gaduła ma coś mądrego do przekazania.

– Gadulstwo jest piękne – podsumowała. Roześmiała się.

– Zauważyłem, że dyskutowałaś z ożywieniem z Braxénem podczas jednej z przerw – rzekł Martin Beck. – Byłem zwyczajnie ciekawy, o czym rozmawiacie.

– Ciekawość też jest cnotą – zauważyła Rhea. – Cóż, wskazałam tylko na kilka aspektów sprawy, które moim zdaniem przeoczył. Później się okazało, że jednak nie. Dalej…

– Dalej?

– Dalej rozmawiałam z nim o tym samym, o czym z tobą w drodze tutaj. Że mamy najdroższą policję na świecie, a mimo to policja prowadzi dochodzenia w sposób tak niedbały, że nie powinny być skierowane do sądów. W prawdziwym państwie prawa natychmiast wróciłyby do policji.

– A co na to Bekacz?

– Że nie należy mówić głośno o państwie prawa i o tym, że kosztowna policja służy tylko do ochrony systemu i niektórych uprzywilejowanych klas i grup społecznych.

– Mógł dodać, że przestępczość w kraju jest wyjątkowo wysoka.

– I to jest dalszy ciąg pytania – rzekła Rhea. – Dlaczego ta wielka siła policyjna nie wystarcza do przeprowadzenia zwykłego dochodzenia? Dochodzenia, z którym nawet ja lepiej bym sobie poradziła? Tu chodzi przecież o przyszłość ludzi, a często nawet o ich życie. Odpowiedz na to, proszę.

– Zasoby policji znacznie wzrosły w ciągu ostatnich dziesięciu lat, to prawda. Ale wielu policjantów trzyma się w rezerwie do zadań specjalnych. A jakie to zadania, to nawet ja nie mam pojęcia.

– Braxén dał mi identyczną odpowiedź.

Martin Beck nic nie powiedział.

– Ale ty zrobiłeś dzisiaj coś dobrego – ciągnęła Rhea. – Ilu policjantów stawiłoby się, by odpowiedzieć na takie pytania?

Martin Beck nadal milczał.

– Ani jeden – skwitowała Rhea. – A to, co zeznałeś, było zwrotem w sprawie. Od razu to poczułam. Gdybym miała czas, częściej chodziłabym do ratusza. To pożyteczne. Ćwiczy wrażliwość. Od razu się czuje, kiedy ludzie reagują i jak zmienia się ich punkt widzenia.

Wrażliwość większa od tej, jaką miała, była ostatnią rzeczą, jakiej Rhea potrzebowała, ale Martin Beck nie powiedział tego głośno.

Przyjrzała się swoim stopom i oceniła:

– Ładne sandały, ale okropnie obcierają. Dobrze, że je zdjęłam.

– Zdejmij resztę, jeśli chcesz – zachęcił Martin Beck.

Znał ją wystarczająco długo, by wiedzieć, jak sytuacja przypuszczalnie się rozwinie.

Albo od razu zrzuci z siebie ubranie, albo zacznie mówić zupełnie o czymś innym.

Rhea spojrzała na niego. Czasem ma fosforyzujący wzrok, pomyślał. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale od razu je zamknęła.

Zamiast tego zdjęła szybkim ruchem koszulę i dżinsy i zanim Martin Beck zdążył rozpiąć marynarkę, jej ubrania leżały na podłodze, a ona sama naga na łóżku.

– Ale ty powoli się rozbierasz – rzuciła i parsknęła śmiechem.

Niespodziewanie wrócił jej dobry humor. Widać to było choćby po tym, ze prawie przez cały czas leżała na wznak, z szeroko rozłożonymi i prosto uniesionymi nogami – w sposób, jaki uważała za najzabawniejszy, choć nie zawsze najlepszy.

Doszli jednocześnie i musiało im to starczyć na cały dzień.

Rhea Nielsen pogrzebała w garderobie i wyjęła długie liliowe wdzianko, najwyraźniej jej ulubione, które równie trudno było jej zostawić na Tulegatan jak osobistą integralność.

Zanim zdążyła je włożyć, zaczęła mówić o jedzeniu.

– Kanapka na ciepło albo trzy, a może pięć, to nie byłoby głupie. Kupiłam wszystko, co trzeba, szynkę, pasztet i najlepszy jarlsberger, jaki w życiu piłeś.

– Wierzę ci – odrzekł Martin Beck.

Stał przy oknie, słuchając wycia policyjnych syren, które brzmiały bardzo wyraźnie, choć mieszkał w zacisznym miejscu.

– Będą gotowe za pięć minut – obiecała Rhea.

– Nadal ci wierzę.

Za każdym razem, gdy się kochali, było podobnie. Od razu stawała się bardzo głodna. Czasami tak jej się spieszyło, że naga wybiegała do kuchni i brała się do szykowania jedzenia.

Sytuację komplikował fakt, że miała wtedy największą ochotę na coś ciepłego.

Martin Beck nie miał takich problemów, a nawet wprost przeciwnie. Wprawdzie uwolnił się w dużej mierze od problemów z żołądkiem, odkąd uwolnił się od swojej żony – trudno powiedzieć, czy było to kwestią jej kuchni, czy też miało przyczyny psychosomatyczne. Wciąż jednak, zwłaszcza kiedy był na służbie albo po prostu nie miał Rhei w zasięgu ręki, zaspokajał zapotrzebowanie na kalorie paroma zeschniętymi kanapkami z serem i szklanką pasteryzowanego mleka.

Bardzo trudno jednak było się oprzeć kanapkom Rhei na ciepło.

Tak jak Buldożer Olsson prawie zawsze wygrywał swoje sprawy, Rhei prawie zawsze udawały się kanapki.

Martin Beck zjadł ich trzy i wypił dwie butelki hofa. Rhea wrzuciła w siebie siedem oraz pół butelki czerwonego wina i wcale nie poczuła się hardziej syta, więc w kwadrans później przeglądała lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

– Zostaniesz na noc? – zapytał Martin Beck.

– Tak – zgodziła się. – To pewnie jest taki dzień.

– Jaki dzień?

– Dzień, w którym nam to pasuje, oczywiście.

– Aha, taki dzień.

– Możemy na przykład świętować Dzień Szwedzkiej Flagi. Albo imieniny króla. Możemy wymyślić coś oryginalnego, kiedy się obudzimy.

– Tak, coś wymyślimy.

Rhea wdrapała się na fotel. Większość ludzi pomyślałaby zapewne, że wygląda komicznie w tej dziwnej pozycji i w tajemniczym długim kaftanie.

Martin Beck jednak tak nie myślał. Po chwili zdawało mu się, że usnęła, ale w tej samej chwili usłyszał jej głos:

– Teraz sobie przypomniałam, co chciałam powiedzieć, kiedy się na mnie rzuciłeś.

– Aha. Co takiego?

– Ta dziewczyna, Rebecka Lind, co z nią będzie?

– Nic. Została przecież uniewinniona.

– Czasem naprawdę mówisz głupstwa. Wiem, że została uniewinniona. Pytam, co z nią będzie od strony psychicznej. Czy potrafi o siebie zadbać?

– Myślę, że tak. Nie wyglądała na bierną i apatyczną jak wielu jej rówieśników. A jeśli chodzi o rozprawę…

– Właśnie, rozprawa. Co z niej zrozumiała? Pewnie tyle, że można zostać zatrzymanym przez policję i siedzieć w areszcie z dużymi widokami na odsiadkę w więzieniu, chociaż nic się nie zrobiło.