Выбрать главу

Domy po jednej stronie drogi były pomalowane na żółto, w rzędzie naprzeciwko na czerwono. To była przypuszczalnie jedyna różnica, bo poza tym wyglądały tak samo – drewniane piętrowe wille jednorodzinne ze spadzistymi dachami. Między ścianami szczytowymi znajdowały się niskie garaże albo szopy, wciśnięte tam jakby po to, by łączyć domy, a zarazem pozwalać je rozróżnić.

Mężczyzna zmierzał do ostatniego z nich, za którym kończyła się zabudowa i zaczynały pola i łąki.

Przemknął szybko i cicho w stronę garażu przy domu stojącym na zakręcie, omiatając wzrokiem rzędy budynków i drogę. Nikogo nie było widać.

W garażu bez drzwi nie było samochodu, tylko damski rower oparty o ścianę tuż przy wejściu, a naprzeciw niego pojemnik na śmieci.

Głębiej, przy tylnej ścianie, stały jedna na drugiej dwie duże, prostokątne skrzynie z drewna. Bał się, że ktoś je wyniesie. Kryjówkę upatrzył sobie z góry i trudno byłoby mu znaleźć równie dobrą.

Przestrzeń między skrzyniami a ścianą była wąska, ale nie na tyle, by nie mógł się tam zmieścić.

Wczołgał się za skrzynie, solidnie zrobione z nieheblowanego drewna, wielkością i kształtem przypominające trumny.

Kiedy się upewnił, że skrzynie dobrze go zasłaniają, wyjął z rękawa żelazny pręt. Dobrze układał się w dłoni, a jego długość i ciężar ocenił jako odpowiednie do celu.

Teraz mógł tylko czekać, podczas gdy letnia noc na dworze rozjaśniała się powoli w świt.

Podłoga z cementu była twarda, zimna i wilgotna, więc zmarzł trochę, leżąc na brzuchu z twarzą zwróconą w stronę lewego ramienia. W prawej dłoni trzymał pręt, który jeszcze całkiem nie wystygł od ciepła jego ciała.

Obudził go szczebiot ptaków, podniósł się na kolana i spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do trzeciej. Słońce wschodziło i miał przed sobą jeszcze cztery godziny czekania.

Tuż przed szóstą z domu zaczęły dobiegać jakieś dźwięki. Były słabe i trudno rozpoznawalne, więc mężczyzna ukryty za skrzyniami miał ochotę przyłożyć ucho do ściany, ale się nie odważył, ponieważ wówczas stałby się widoczny od strony drogi.

Przez wąską szczelinę między skrzyniami widział fragment drogi i domu po drugiej stronie. Przejechał samochód, a po chwili usłyszał silnik zapuszczany w niewielkiej odległości i zobaczył, jak przejeżdża następny.

O wpół do siódmej usłyszał kroki zbliżające się z drugiej strony ściany – brzmiały, jakby ktoś szedł w drewniakach. Stukot oddalił się i zbliżył parę razy, a na końcu wyraźnie usłyszał niski kobiecy głos, który powiedział:

– No to cześć. Wychodzę. Zadzwonisz wieczorem?

Nie zrozumiał odpowiedzi, ale usłyszał, jak otwierają się i zamykają drzwi wejściowe.

Stał zupełnie nieruchomo z okiem utkwionym w szczelinie.

Kobieta w chodakach weszła do garażu. Nie widział jej, lecz usłyszał lekki trzask, kiedy odpięła rower, a potem stukot jej kroków na żwirowanej ścieżce prowadzącej do drogi.

Kiedy przejeżdżała obok niego, zdążył tylko zauważyć, że ma białe spodnie i długie ciemne włosy.

Teraz skupił wzrok na domu po drugiej stronie. W oknie, które miał w polu widzenia, żaluzje były opuszczone.

Przycisnął mocno pręt lewą ręką pod kurtką i przesunął się o trzy kroki od osłaniającej go skrzyni, przyłożył ucho do bocznej ściany i nasłuchiwał, obserwując jednocześnie drogę.

Z początku nic nie słyszał, ale po chwili doszedł go odgłos kroków milknących na piętrze.

Droga była pusta.

W oddali słyszał szczekanie psa i odległy dźwięk wibrującego silnika Diesla, ale najbliższa okolica wydawała się zupełnie cicha i spokojna.

Włożył rękawiczki, które leżały zwinięte w kieszeniach kurtki, przemieścił się szybko i zwinnie wzdłuż ściany garażu, obszedł róg budynku i nacisnął klamkę drzwi wejściowych.

Tak jak się spodziewał, nie byty zamknięte na klucz.

Uchylił drzwi, usłyszał kroki na piętrze, ocenił szybkim spojrzeniem, że droga nadal jest pusta, i wśliznął się do środka.

Kamienne płyty przedsionka leżały o stopień niżej od parkietu w holu. Stanął tam i spojrzał w prawo, przez hol, do wnętrza dużego otwartego salonu.

Znał już rozkład domu.

Troje drzwi po prawej stronie, środkowe były otwarte. Za nimi mieściła się kuchnia. Łazienka była za drzwiami po lewej stronie, a dalej schody prowadzące na piętro. Po drugiej stronie znajdowała się ukryta przed jego wzrokiem część salonu, wychodząca na ogród za domem.

Na lewo od niego wisiał rząd płaszczy, a na kamiennej podłodze pod nimi stały kozaki, sandały i półbuty. Tuż przed nim, na wprost drzwi wejściowych, znajdowały się jeszcze jedne drzwi. Otworzył je, wszedł do środka i zamknął je cicho za sobą.

Pomieszczenie pełniło funkcję pralni i komórki. Był tam również piec olejowy do ogrzewania domu. Pralka, suszarka i wirówka stały przy jednej ścianie za piecem. Przy drugiej ścianie znajdowało się kilka dużych szaf, a dalej stół warsztatowy.

Mężczyzna uchylił drzwi do szaf. W jednej wisiał strój narciarski, barani kożuch i ogólnie ubrania, których nie nosi się często albo chowa na lato. Druga zawierała kilka długich rulonów tapety i pięciolitrową puszkę z farbą malarską.

Odgłosy na piętrze umilkły.

Mężczyzna, trzymając pręt w prawej dłoni, uchylił drzwi i nasłuchiwał.

Usłyszał nagle kroki na schodach i szybko zamknął drzwi, lecz stał z przyłożonym do nich uchem.

Na dole kroki nie były tak wyraźne, prawdopodobnie osoba była boso lub w samych skarpetkach.

Coś zabrzęczało w kuchni, jak gdyby garnek spadł na podłogę. Cisza.

Kroki zbliżyły się i mężczyzna zacisnął dłoń na żelaznym pręcie.

Usłyszał, jak otwierają się drzwi do łazienki, a po chwili dobiegł go stamtąd odgłos wody spuszczanej w toalecie. Teraz znów uchylił drzwi i wyjrzał.

Przez szum wody słyszał dziwne dźwięki, jakie powstają, kiedy ktoś próbuje śpiewać przy myciu zębów. Po nich nastąpiło gulgotanie, chrząknięcia, odgłosy plucia i znów piosenka, tym razem wyraźna.

Rozpoznał ją, choć wykonanie było okropnie fałszywe, a on nie słyszał jej od dwudziestu pięciu lat. Jeśli dobrze pamiętał, miała tytuł Dziewczyna z Marsylii.

– „…lecz kiedy w ciemną noc Morze Śródziemne lśni, leżę martwy w zaułku starego portu…” – Słowa piosenki zmieszały się z szumem odkręconego prysznica.

Wyszedł do sieni, zakradając się na palcach do uchylonych drzwi łazienki. Szum prysznica nie zagłuszał śpiewu, który teraz mieszał się z odgłosami parskania.

Mężczyzna stanął z prętem w dłoni i zajrzał do łazienki.

Patrzył na zaczerwione błyszczące plecy z dwoma wałkami tłuszczu wiszącymi między okrągłymi poduszkami nad łopatkami i w miejscu, gdzie powinna się znajdować talia.

Patrzył na obwisłe pośladki, trzęsące się nad bladymi udami z celulitem, na żylaki w zagłębieniu kolana i guzowate łydki.

Patrzył na gruby kark i czaszkę połyskującą różowo między cienkimi kosmykami czarnych włosów.

A kiedy tak się przyglądał i zbliżył o kilka kroków do stojącego w wannie mężczyzny, poczuł, jak wypełnia go odraza i nienawiść, podniósł broń i rozbił czaszkę jednym silnym ciosem.

Stopy otyłego mężczyzny pośliznęły się na gładkiej emalii w chwili, gdy upadał do przodu. Jego głowa uderzyła głucho o brzeg wanny, a ciało wylądowało z miękkim plaśnięciem pod strumieniami prysznica.