Jego następnym ruchem było zaproszenie jej do kina. Zauważył, że odebrała to jako staromodne, i zamiast tego zaproponował obiad. Odpowiedziała z uśmiechem, że już jadła, ale chętnie by się z nim wybrała innego dnia. Po jakichś piętnastu minutach zrozumiał, że znalazła się w tym barze z tego samego powodu, co on. Potem wystarczyło tylko wyjść i poprosić portiera, by wezwał taksówkę.
Jak mają to w zwyczaju kobiety idące do restauracji, Ruth Salomonsson była w towarzystwie przyjaciółki, która siedziała przy innym stoliku i dyskutowała z jakimś mężczyzną.
Podczas oczekiwania na taksówkę Reinhard Heydt prowadził z nią uprzejmą konwersację.
Dokonał dobrego wyboru i spędził bardzo udany wieczór. Dopiero w kilka godzin później wypełnił chwilę przerwy, zadając pytanie:
– A ty gdzie pracujesz?
Sam opowiedział trochę o swoich interesach i podróżach tu i tam. Zapaliła od niego papierosa, wypuściła kółko dymu i rzuciła:
– Policja.
– Policja? – powtórzył pytającym tonem. – Jesteś policjantką?
– Dokładnie tak – odrzekła. – To się nazywa asystent policji.
– Czy jest to ciekawa praca?
– Na ogół nie jest zbyt emocjonująca – odparła. – Pracuję w czymś, co nosi nazwę wydziału śledczego.
Nie odpowiedział. Był przede wszystkim zaskoczony, ale w jakiś sposób wydała mu się teraz bardziej interesująca.
– Celowo nie powiedziałam tego na początku. Niektórzy dziwnie reagują, kiedy im mówię, że jestem policjantką.
– E tam – mruknął Reinhard Heydt i przyciągnął ją do siebie.
Wrócił do swoich Japończyków dopiero o siódmej rano. Spojrzeli na niego z wyrzutem. Potem znów się położyli.
On sam czuł się znakomicie i był przekonany, że wszystkie problemy okażą się łatwe do rozwiązania.
Wziął prysznic, położył się i spędził dzień z dobrą książką. Za dobrą książkę uważał na przykład historię wojen morskich Rugego. Czytał to w taki sam sposób, jak szachiści swoją literaturę specjalistyczną i po kilka razy analizował te same rozdziały i kombinacje.
Tego dnia studiował „Weserubung”, czyli atak niemieckiej floty na Danię i Norwegię w 1940 roku. To był jeden z jego ulubionych tematów i znał go w najdrobniejszych szczegółach.
Mimo to za każdym razem był równie zdziwiony. Ktoś wysyła garstkę statków do odległych portów, przez morze, gdzie wróg panuje w powietrzu i na wodzie. A tu ni stąd, ni zowąd, wszystko idzie gładko mimo nieporównanie mniejszej liczebności i cała kampania wygrywa. Piękno nieortodoksyjnego perfekcjonizmu.
Martin Beck też sięgał od czasu do czasu po swój egzemplarz Rugego. On i Reinhard Heydt mieli zatem przynajmniej jedną wspólną książkę i było wręcz komiczne, że w poniedziałek jedenastego listopada 1974 roku, dokładnie na dziesięć dni przed uroczystą wizytą, leżeli i czytali ten sam tekst.
Martina Becka również fascynował „Weserubung”, ale dopiero teraz, po latach, i starał się to zachować w tajemnicy.
Pamiętał, kiedy to zdarzyło się naprawdę, w kwietniu trzydzieści cztery lata temu, i wtedy bardzo trudno było się czymkolwiek fascynować, ponieważ wszystko zagłuszało dudnienie przeklętych brunatnych batalionów.
Jaka była zresztą sytuacja Martina Becka tamtej wiosny 1940 roku? Miał skończone siedemnaście lat i problemy z płucami. Pracował najlepiej, jak potrafił, w małej firmie transportowej ojca. Znajdowała się w Klara, w samym środku miasta, i ojcu udało się ją otworzyć ze wspólnikiem wiosną trzydziestego dziewiątego roku.
Co działo się później? On sam został policjantem w roku czterdziestym czwartym, żeby uniknąć służby wojskowej. W tym samym roku ojciec zamknął firmę z powodu trudnych czasów, a w pięć lat później zmarł. Teraz nikt już nie żył, siedziba firmy została zburzona, a dzielnica, w której się znajdowała, znikła.
On sam oczywiście jeszcze żył. Był komisarzem kryminalnym i miał pięćdziesiąt dwa lata.
A „Weserubung” był historią.
Trzeba się temu przyjrzeć z kliniczną dokładnością.
Ponieważ nie ma dobrej ani złej historii.
Tysiąc dziewięćset czterdziesty? Na farmie niedaleko Pietermaritzburga Reinhard Heydt nie był nawet w planach swojej niebieskookiej duńskiej matki.
Rozdział 14
Gunvald Larsson oglądał swój nowy garnitur.
Czy będzie złym omenem, jeżeli włoży go na siebie, kiedy nadejdzie ten wielki dzień? Czy też zostanie zalany wnętrznościami niepopularnego senatora lub czymś w tym stylu? Niewykluczone. I właśnie dlatego, że o tym pomyślał, postanowił włożyć garnitur w przyszły czwartek. Gunvald Larsson często myślał nieszablonowo.
Potem włożył swoje codzienne ubranie, podbitą futrem skórzaną kurtkę, brązowe spodnie i duńskie trapery na kauczukowej podeszwie. Przejrzał się w lustrze i pokręcił głową. Potem pojechał do pracy.
Gunvald Larsson nie lubił się starzeć. Wkrótce miał skończyć pięćdziesiąt lat i coraz częściej zastanawiał się nad sensem swojego życia. Zabawnie było roztrwonić szybko większą część swojego dziedzictwa, niezapomniane, łagodnie mówiąc, doświadczenie dla niego i dla innych. Podobało mu się w marynarce wojennej i jeszcze bardziej w handlowej, tylko dlaczego, u licha, został policjantem? Dobrowolnie wybrał zawód, w którym często musiał postępować wbrew własnym przekonaniom.
Odpowiedź była prosta. Tylko taką pracę mógł dostać na lądzie ze swoim dziwnym wykształceniem, a poza tym miał wtedy nadzieję, że może się do czegoś przydać. Ale czy się udało?
I dlaczego się nie ożenił? Miał mnóstwo okazji, ale teraz, generalnie rzecz biorąc, było za późno.
Poza tym nie był to najlepszy czas na takie rozważania. Zajechał na miejsce, zaparkował samochód i poszedł do wydziału kryminalnego, gdzie grupa specjalna miała swoją kwaterę główną. Pokoje były w opłakanym stanie, a sam budynek wydawał się gotowy runąć pod naporem nowej kwatery głównej policji, która miała gigantyczne rozmiary i wystrzelała w górę tuż za oknem.
Niesamowity budynek był prawie gotowy. Mówiono, że powstał, by zebrać zasoby policji, między innymi z myślą o ewentualnych przyszłych zamachach stanu. Ciekawie byłoby usłyszeć wyjaśnienie, dlaczego w takim razie umieszczono go na wyspie, którą łatwo można było odizolować, niszcząc pewną liczbę newralgicznych mostów.
Jeszcze na długo zanim był gotowy, budowlany kolos zadziwił policję pięknym przykładem zagadki zamkniętego pokoju. Cele były prefabrykowane i podnoszono je w ustalonym porządku na właściwe miejsca. W jednej z nich robotnicy budowlani znaleźli martwego włóczęgę. Wkrótce stwierdzono śmierć z przedawkowania heroiny, ale drzwi celi były zamknięte na klucz i nigdy nie znaleziono przekonującego wyjaśnienia, jak ów człowiek tam się znalazł.
Gunvald Larsson spojrzał na elektroniczny zegar na ścianie. Trzy minuty po ósmej.
Był czternasty listopada i do wielkiego dnia pozostał dokładnie tydzień.
Kwatera główna dysponowała czterema pokojami, co było liczbą niewystarczającą, ale z drugiej strony komendanta miejskiego i Möllera prawie nigdy tam nie było, szef policji porządkowej również pojawiał się rzadko, a Malm i naczelny komendant wcale.
Najczęściej był Martin Beck.
Gunvald Larsson i Einar Rönn byli tam prawie zawsze, podobnie jak Benny Skacke i Fredrik Melander, który teraz był inspektorem kryminalnym w wydziale kradzieży, ale miał wieloletnie doświadczenie i w komisji do spraw zabójstw, i w wydziale kryminalnym w Sztokholmie.