Выбрать главу

Melander zapalił fajkę i rzucił ze stoickim wyrazem twarzy:

– Gdzie wy byście podłożyli ewentualną bombę?

Pięć palców wskazujących wycelowało w mapę i dotknęło jej w tym samym punkcie.

– Ho, ho – zachwycił się Rönn.

Wszyscy poczuli się trochę głupio. W końcu Gunvald Larsson skomentował:

– Jeżeli pięciu ludzi takich jak my doszło do tego samego wniosku, musi w tym tkwić jakiś cholerny błąd.

Martin Beck odszedł parę kroków na bok, oparł się łokciem o szafkę z dokumentami i polecił:

– Fredrik, Benny, Einar i Gunvald. Za dziesięć minut chcę mieć wasze pisemne uzasadnienia. Każdy ma napisać osobno. Ja też to zrobię. Krótko i treściwie.

Poszedł do swojego pokoju. Zadzwonił telefon. Nie odebrał go. Włożył papier do maszyny i zaczął pisać palcami wskazującymi.

Jeżeli ULAG dokona zamachu, wszystko przemawia za tym, że użyją zdalnie detonowanej bomby. Przy tym rodzaju ochrony, jaki właśnie tworzymy, wydaje się, że najtrudniej się zabezpieczyć przed metodą bomby w gazociągu. Także dlatego, że w ten sposób osiąga się odpowiednią siłę wybuchu. Mój samodzielny wybór najbardziej prawdopodobnego miejsca przy wjeździe do Sztokholmu z lotniska oparty jest na tym, że kolumny nie można bez dużych trudności, głównie w kwestii rozdysponowaniu sił policyjnych, poprowadzić inną drogą. Właśnie w tym miejscu jest dużo podziemnych przejść i tuneli, należących przede wszystkim do będącego w trakcie rozbudowy wewnętrznego systemu komunikacyjnego metra, a częściowo do skomplikowanego rozgałęzienia kanalizacji. Można się tam również dostać przez studzienki kanalizacyjne oraz inne zejścia, jeśli się zna miejską sieć podziemnych połączeń. Powinniśmy się również liczyć z rozmieszczeniem alternatywnych ładunków wybuchowych i próbować zlokalizować ich logiczne punkty. Uzasadnienie.

Beck

Skacke wszedł ze swoją opinią, zanim Martin Beck skończył pisać. Za nim przyszli Melander i Gunvald Larsson.

Rönn zjawił się ostatni. Praca pisemna zajęła mu prawie dwadzieścia minut. Nie był człowiekiem pióra.

Wszyscy mieli podobne uwagi, niemniej studium Rönna było najbardziej interesującą lekturą. Napisał:

Podziemny podkładacz bomb, nawet jeśli użyje detonacji radiowej, musi włożyć bombę do gazociągu tam, gdzie on jest. Kilka (pięć) jest właśnie tam, gdzie pokazałem, i jeśli ma gdzieś tam włożyć bombę, musi jak nornik albo sam wykopać tunel, albo wykorzystać podziemne przejścia, które już są. Właśnie tam, gdzie pokazałem, jest mnóstwo już wykopanych przejść, i jeśli sama bomba jest taka mała, jak mówi Gunvald, to nie można temu zapobiec, chyba że już teraz odkomenderujemy pod ziemię mnóstwo policjantów, tworząc podziemne komando policyjne, ale oni nie mają doświadczenia i pewnie się do niczego nie przydadzą.

Einar Rönn, pierwszy asystent kryminalny

Nie wiemy jednak, czy pod ziemią są jacyś zamachowcy z bombą, ale jeśli są, nie mogą im przeszkodzić ani policjanci nadziemni, ani podziemni, tylko muszą oni pływać w kanalizacji i wtedy potrzebujemy jeszcze kanalizacyjnego komanda płetwonurków.

Autor wiercił się na krześle, kiedy Martin Beck czytał, ale ten nie uśmiechnął się, tylko położył dokument na wierzchu stosu.

Rönn dobrze myślał, tylko trochę dziwnie pisał. Może dlatego wciąż nie awansował na inspektora kryminalnego.

Czasami jego pisma były puszczane przez złośliwych w obieg, wywołując salwy szyderczego śmiechu.

Policjanci pisali wprawdzie raporty, które były stekiem bzdur, ale Rönn jako doświadczony śledczy powinien robić to lepiej, mówiono.

Martin Beck podszedł do szafki, wypił szklankę wody, oparł się łokciem w zwykły sposób, podrapał w głowę i zarządził:

– Benny, powiedz centrali, że nie odbieramy telefonów i nie życzymy sobie żadnych gości. Ktokolwiek by to był.

Skacke wykonał polecenie, ale zapytał:

– A jeśli przyjdzie naczelny komendant lub Malm?

– Malma wykopiemy – odrzekł Gunvald Larsson. – Co do tego drugiego, może się zająć układaniem pasjansa. W szufladzie mojego biurka leży talia kart. Właściwie jest Einara albo dostała mu się w spadku po Åkem Stenströmie.

– Dobrze – zgodził się Martin Beck. – Teraz Gunvald chce coś powiedzieć.

– Chodzi o technikę podkładania bomb przez ULAG – rzekł Gunvald Larsson. – Tuż po zamachu piątego czerwca komando bombowe policji wraz z grupą ekspertów z armii zaczęło szukać innych ładunków wybuchowych w miejskich gazociągach. Z czasem znaleziono dwa, które nie zostały zdetonowane. Były jednak tak małe i dobrze zamaskowane, że jeden znaleziono po trzech miesiącach, a drugi dopiero w zeszłym tygodniu. A jednak oba znajdowały się na trasie zaplanowanej na następny dzień i trzeba było dokopywać się do nich metr po metrze. Bomby były ulepszoną wersją bomb plastikowych, jakie stosowano swego czasu w Algierii. Urządzenie do detonacji radiowej było bardzo zaawansowane technologicznie.

Umilkł.

Martin Beck podsumował:

– Tyle o tym. Teraz porozmawiamy o czymś innym i ten szczegół musi definitywnie zostać między nami. Tylko nas pięciu będzie o tym wiedziało. Nikt inny. Będzie jeden wyjątek, ale do tego dojdziemy później.

Rozmowa trwała blisko dwie godziny. Wszyscy mieli jakieś uwagi.

Martin Beck czuł zadowolenie. To była, niezależnie od tego, co jedni sądzili o drugich, dobra grupa, choć musiał dość często im wyjaśniać, co ma na myśli, i wtedy tęsknił za Kollbergiem.

Skacke sprawdził, kto dzwonił podczas narady. Lista była długa.

Naczelny komendant, komendant sztokholmski, dowódca sił zbrojnych, szef sztabu, adiutant króla, dyrektor radia, dyrektor biura Malm, minister sprawiedliwości, przewodniczący partii moderatów, szef policji porządkowej, dziesięć różnych gazet, ambasador USA, komendant z Märsta, sekretarka premiera, dowódca ochrony parlamentu, Lennart Kollberg, Åsa Torell, prokurator generalny oraz Rhea Nielsen plus jedenaścioro nieznanych obywateli.

Martin Beck spojrzał zmartwiony na listę i westchnął głęboko.

Oczywiście będą z tego kłopoty, może nawet sporo.

Przeciągnął palcem wskazującym po długiej liście nazwisk, przysunął telefon i wybrał numer Rhei.

– Cześć – powitała go wesoło. – Nie przeszkadzam?

– Nigdy mi nie przeszkadzasz.

– Przyjdziesz wieczorem do domu?

– Tak, ale pewnie dość późno.

– Jak późno?

– Dziesiąta, jedenasta, coś w tym rodzaju.

– Co dzisiaj jadłeś? – spytała inkwizytorskim tonem.

Martin Beck nie odpowiedział.

– Nic, prawda? Pamiętaj, co sobie obiecaliśmy o mówieniu prawdy?

– Masz rację. Jak zwykle.

– To przyjdź do mnie do domu. Jeśli ci się uda, zadzwoń pół godziny wcześniej. Nie chcę, żebyś umarł z głodu, zanim ten drań tu wyląduje.

– Dobrze. Całuję.

– Całuję.

Potem panowie rozdzielili między siebie rozmowy, z których niektóre były szybkie i proste, a inne długie i skomplikowane. Gunvald Larsson w rozmowie z Malmem zapytał:

– Czego chcesz?

– Beck chyba próbował przypisać nam odpowiedzialność za to, że trzeba będzie tu ściągnąć mnóstwo policjantów z prowincji. Szef policji porządkowej dzwonił w tej sprawie jakąś godzinę temu.

– No i?

– My tu w GZP chcemy zaznaczyć, że nie macie powodu, by angażować się w mnóstwo pobocznych przestępstw, których jeszcze nie popełniono.

– A robimy to?

– Szef ocenił kwestię odpowiedzialności jako ważną. Jeśli zostanie popełnione przestępstwo gdzie indziej, nie będzie to nasza wina. GZP nie ma z tym nic wspólnego.