Выбрать главу

– Jestem przekonany, że masz rację. Poza tym inne drogi są zupełnie nielogiczne i stwarzają mnóstwo nowych problemów w kwestii bezpieczeństwa.

– Tja, mało prawdopodobne, że coś się stanie.

Francuz ziewnął.

– Tu wszystko jest już dograne – zapewnił. – A Japońce nie powinni zawalić montażu.

– Wykluczone. Poza tym mogą się poruszać pod ziemią przez całą drogę, jeśli chcą. I zrobili bardzo dokładny rekonesans. Dziesięć dni temu zamontowali trzy atrapy i nikt ich jeszcze nie znalazł.

– To brzmi obiecująco.

Levallois przeciągnął się i omiótł wzrokiem pokój.

– To zapasowe źródło energii bardzo mnie uspokaja. Pomyśl, że nagle zostajemy tam jutro bez prądu. Bardzo przyjemne.

– Nie było żadnych przerw w dostawie prądu, odkąd tu jestem.

– To o niczym nie świadczy – odrzekł ekspert od radia. – Wystarczy, że jakiś durny operator koparki zaczepi gdzieś o kabel i go przetnie.

Przez chwilę słuchali radia policyjnego. Ktoś usposobiony mniej mizantropicznie informował, że zajęto się już wisielcem z Karlbergsvägen.

– Co za niechlujstwo – stwierdził. – Czubki palców były tylko o pół centymetra od podłogi.

– Była już tam policja?

Śmiech. Potem głos z samochodu potwierdził:

– No jasne. Stało tam dwóch geniuszy w mundurach i pilnowali, czy Arne i ja robimy swoją robotę. Lepiej by coś zrobili dla jego rodziny. Żona wrzeszczała wniebogłosy, a dzieci płakały. Teraz mamy przynajmniej pełne obciążenie, jak się trafią jacyś nowi, zostawimy ich na popołudnie. Choć wolałbym świeżych klientów.

Levallois spojrzał pytającym wzrokiem na Heydta, który wzruszył ramionami.

– Nic ciekawego – rzucił. – Bardziej społeczne niż kryminalne.

– Jak się upłynnimy? – zastanawiał się Francuz.

– A ty jak uważasz?

– Pojedynczo jak zwykle. Ja spadam od razu, tą samą drogą, którą przyjechałem.

– Mhm – zamruczał Heydt. – Ja chyba zaczekam.

Levallois wyraźnie ulżyło. Nie tęsknił specjalnie za śmiercią i wiedział, że szanse, iż zostaną schwytani, znacznie by się zwiększyły, gdyby Afrykaner nalegał na płynięcie łodzią razem z nim.

– Chcesz zagrać w szachy? – zapytał po chwili ekspert od radia.

– Okej.

Reinhard Heydt zagrał wariant Marshalla w obronie sycylijskiej, genialne zagranie wymyślone przez amerykańskiego kapitana żeglugi, który potem wygrywał z wieloma ówczesnymi arcymistrzami, co budziło powszechne zdumienie. Śmiałe posunięcia, wysoka stawka, ogólnie trochę z „Weserübung”.

Problem w tym, że dobrego przeciwnika można zaskoczyć tylko raz. Potem zagląda do książek z analizami i uczy się właściwych ruchów, które przy szachownicy wydają się zupełnie niezrozumiałe.

Nie mieli zegara szachowego i Francuz długo zastanawiał się nad ruchem, widząc, jak jego sytuacja się pogarsza, mimo dużej przewagi w grze, jaką dysponował wcześniej. Na koniec myślał przez półtorej godziny nad jednym ruchem, chociaż Heydt wiedział, że położenie przeciwnika jest beznadziejne, i to od dawna. Heydt wyszedł do kuchni, zrobił herbatę i starannie umył ręce i twarz. Kiedy wrócił, Francuz nadal siedział z głową podpartą dłońmi i z wzrokiem utkwionym w szachownicę.

Dwa ruchy później musiał się poddać.

Miał obrażoną minę, ponieważ z natury nie umiał przegrywać, a do tego ULAG uczył swoich ludzi, by nigdy tego nie robili. Jedyną akceptowaną porażką była utrata życia.

W sytuacjach bez wyjścia mogli to zrobić na własną rękę.

Levallois przez resztę popołudnia prawie się nie odzywał. Studiował swoje techniczne książki w nadąsanym milczeniu.

Radio policyjne ciągle nadawało nowe informacje.

Reinhard Heydt pomyślał, że to nie jest kraj, w którym można żyć.

Ale pewnie zostanie tu jeszcze długo, więc powinien spróbować się przyzwyczaić.

Kiedy Japończycy w nocy rozmieszczali bomby, i tę najważniejszą, i te dwie mniej istotne, Reinhard Heydt spał głęboko i bez snów.

Levallois leżał bezsennie przez dłuższą chwilę, rozmyślając o partii szachów. Kiedy wróci do Kopenhagi, kupi sobie dobrą książkę teoretyczną.

Japończycy wrócili do mieszkania na Södermalmie około piątej po południu.

Teraz też nie zamierzali wychodzić przez dłuższy czas. Zgromadzili zapas konserw, który powinien wystarczyć na kilka tygodni.

Na łóżku, na którym wcześniej spał Heydt, leżały ich pistolety maszynowe, naładowane i gotowe do strzału, z wyczyszczonymi lufami i dokładnie sprawdzonym mechanizmem. Przy nich znajdował się cały stos naładowanych magazynków zapasowych.

W holu dworca w Indiach jeden z nich zdążył wystrzelać trzy pełne magazynki.

Obok łóżka stała drewniana skrzynia wypełniona granatami ręcznymi. Ładunek wybuchowy, przewidziany ma sam koniec, nosili przy sobie nawet podczas snu.

Rozdział 19

Dla Martina Becka była to środa, którą długo miał pamiętać. Nie był przyzwyczajony do tego rodzaju pracy, niezliczonych rozmów telefonicznych i ciągłych dyskusji z ludźmi na różnych szczeblach biurokracji. Przybył pierwszy na Kungsholmsgatan i prawdopodobnie opuszczał to miejsce ostatni. Benny Skacke trzymał się wprawdzie długo, lecz mimo względnie młodego wieku był taki zmęczony i blady, że Martin Beck wygonił go do domu.

– Wystarczy na dziś, Benny – powiedział.

Skacke jednak odrzekł:

– Zamierzam tu zostać tak długo jak ty, dopóki jest jeszcze coś do roboty.

Był naprawdę pewnym siebie młodym człowiekiem, upartym jak osioł, i Martin Beck musiał w końcu zrobić coś, czego starał się unikać. Mianowicie jako przełożony wydał autorytarne i niedopuszczające sprzeciwu polecenie.

– Kiedy ci każę iść do domu, to znaczy, że masz mnie słuchać. Rozumiesz? Idź do domu. Teraz.

Skacke zrozumiał. Z ponurą miną włożył płaszcz i wyszedł.

To był naprawdę okropny dzień. Naczelny komendant zakończył swoje medytacje i wrócił do pełnej formy. Przekazał przez gońców czterdzieści dwa dokumenty różnej długości i treści. Większość dotyczyła zupełnie oczywistych spraw, które już dawno zostały załatwione. W każdym piśmie, nawet o długości dwóch linijek, pobrzmiewał ton wyrzutu. Czuł się niewystarczająco poinformowany.

Bardziej bezpośrednie uwagi przekazano Stigowi Malmowi, który sprawiał wrażenie zmęczonego i poirytowanego, pewnie mniej lub bardziej podwójną rolą psa łańcuchowego w pracy i pantoflarza w domu.

– Beck?

– Tak.

– Szef zastanawia się, czemu mamy mieć tylko dwa helikoptery w powietrzu, skoro sami posiadamy dwanaście i możemy pożyczyć więcej od marynarki.

– Uważamy, że dwa wystarczą.

– Szef tak nie uważa. Prosi cię, żebyś jeszcze raz rozważył sprawę helikopterów, a najlepiej naradził się ze sztabem marynarki wojennej.

– Na początku w ogóle nie zamierzaliśmy użyć helikopterów.

– To już czyste szaleństwo. Przy użyciu helikopterów naszych i floty możemy mieć pełną kontrolę nad przestrzenią powietrzną.

– Dlaczego mamy mieć kontrolę nad przestrzenią powietrzną?

– A gdyby lotnictwo mogło się włączyć tak, jak chciało, mielibyśmy dywizjon myśliwców i tyle samo myśliwców ciężkich.

– Powiedziałem lotnictwu, że nie możemy przeszkodzić im w lataniu.

– Oczywiście, że nie możemy. Ale zamiast nawiązać opartą na zaufaniu współpracę z siłami zbrojnymi, ciężko obraziłeś jedną z formacji. No, przemyślisz jeszcze te helikoptery?

– Zrobiliśmy to już bardzo gruntownie.

– To nie jest odpowiedź, która ucieszy szefa.