Выбрать главу

– Kiedy? – przerwał jej Gunvald Larsson. – Interesują mnie fakty.

Spojrzała na niego zrezygnowanym wzrokiem i sprecyzowała:

– W poniedziałek czwartego listopada.

Gunvald Larsson kiwnął zachęcająco głową.

– Co się zdarzyło w poniedziałek czwartego?

– Ja i moja przyjaciółka umówiłyśmy się, że pójdziemy gdzieś potańczyć. Poszłyśmy do Amaranten…

Gunvald Larsson przerwał jej natychmiast, mówiąc:

– Amaranten? Tam się tańczy?

Nie odpowiedziała.

– Czy w Amaranten się tańczy? – powtórzył.

Pokręciła głową, jakby nagle zmieszana.

– Co tam robiłaś z tą swoją przyjaciółką?

– My… usiadłyśmy w barze.

– Razem?

– Nie.

– Co stało się później?

– Poznałam duńskiego biznesmena, który powiedział, że nazywa się Jörgensen.

– Aha. A potem?

– Potem poszedł ze mną do domu.

– Aha. I co tam się stało?

– A jak myślisz?

– Nigdy nie osądzam z góry – odparł Gunvald Larsson. – Zwłaszcza w prywatnych sprawach innych ludzi.

Przygryzła wargę.

– Byliśmy razem – wyznała wyzywającym tonem. – Spaliśmy ze sobą, mówiąc eufemistycznie. Potem poszedł i więcej go nie widziałam.

W prawej skroni Gunvalda Larssona pulsowała żyłka. Obszedł biurko i usiadł. Potem walnął w nie prawą pięścią z taką siłą, że zatrzymał się elektroniczny zegar na ścianie. Na domiar złego na błędnej godzinie, minutę i dwadzieścia trzy sekundy za późno.

– Co to do diabła za żarty?! – krzyknął ze złością. – Co mam zrobić? Rozwiesić plakaty, że policja zapewnia darmowe dziwki, które można znaleźć w barze Amaranten? W jakich godzinach przyjmujesz? Na przykład w poniedziałki od dziewiętnastej do dwudziestej trzeciej?

– Muszę zauważyć, że nie spodziewałam się takiego sztywnego i staroświeckiego podejścia. Mam dwadzieścia pięć lat, jestem niezamężna i bezdzietna, i przynajmniej na razie chcę taka pozostać.

– Dwadzieścia pięć lat?

– Niezamężna i bezdzietna – powtórzyła. – Czy dajesz mi do zrozumienia, że nie mam prawa do życia seksualnego?

– Nie – odrzeł Gunvald Larsson. – Tylko mnie do tego nie mieszaj.

– To mogę ci zagwarantować.

Gunvaldowi Larssonowi nie podobał się jej ton i znów uderzył pięścią w biurko, tym razem tak mocno, że poczuł ból aż do łokcia. Jego twarz wykrzywił grymas.

– Policjantki, które siedzą w hotelowych barach i wyrywają facetów. A potem przychodzą tutaj i bredzą coś o Duńczykach.

Spojrzał na nieczynny zegar ścienny, a potem na własny zegarek.

– Przerwa na kawę pewnie się już skończyła. Wyjdź!

– Naprawdę przyszłam tutaj po to, żeby trochę pomóc – stwierdziła. – Ale chyba niepotrzebnie.

– Chyba tak.

– Więc w ogóle nie mam opowiadać reszty?

– Nie interesuje mnie pornografia.

– Mnie też nie – zapewniła.

– Więc jaki jest ciąg dalszy?

– Spodobał mi się ten facet – rzekła. – Był wykształcony i sympatyczny, i dobry w czymś innym.

Spojrzała chłodno na Gunvalda Larssona i dodała:

– Nawet bardzo dobry.

Larsson nie odpowiedział.

– Więc dziesięć dni później zadzwoniłam do hotelu, w którym, jak twierdził, mieszkał.

– Aha – westchnął Gunvald Larsson.

– Tak. A w recepcji poinformowali mnie, że nie mają gościa o tym nazwisku i że w ogóle nikt taki nigdy się u nich nie zatrzymał.

– Bardzo interesujące. Prawdopodobnie objeżdża różne kraje, testując policyjne dziwki. Dla jakiegoś raportu seksualnego. Pewnie będzie bestseller. Dopilnowałaś tantiemów?

– Jesteś niemożliwy – oceniła.

– Tak sądzisz – rzekł uprzejmie Gunvald Larsson.

– Tak czy inaczej, spotkałam wczoraj tę przyjaciółkę. Rozmawiała z nim przez chwilę, zanim pojechaliśmy do mnie.

– A ty gdzie mieszkasz?

– Karlavägen 27.

– Dziękuję. Wpiszę cię, jeśli dostanę notes pod choinkę.

Teraz było po niej widać, że zaczyna być zła. I zacięta.

– Ale nie dostanę – ciągnął Gunvald Larsson konwersacyjnym tonem. – Sam kupuję sobie prezenty pod choinkę.

– Moja przyjaciółka pracowała przez kilka łat w Danii i stwierdziła, że jeśli on jest Duńczykiem, to z jakiejś bardzo dziwnej części kraju. Jego duński brzmiał jak z przełomu wieków.

– A ile lat ma twoja przyjaciółka?

– Dwadzieścia osiem.

– I jaki zawód?

– Lektor języków nordyckich na uniwersytecie.

Gunvald Larsson nie doceniał wielu rzeczy na tym świecie, między innymi wykształcenia uniwersyteckiego. Teraz jednak zaczął coś rozważać.

– Mów dalej – poprosił.

– Dzisiaj zajrzałam do rejestru cudzoziemców i sprawdziłam. Tam też nie było jego nazwiska.

– A mówiłaś, że jak się nazywał?

– Reinhard Jörgensen.

Larsson wstał i podszedł do biurka Melandera.

– A jak wyglądał?

– Podobny do ciebie. Choć o dwadzieścia lat młodszy. Poza tym nosił baczki.

– Czy był na przykład taki wysoki jak ja?

– Przynajmniej prawie. Ale na pewno mniej ważył.

– Niewielu dorównuje mi wzrostem.

Gunvald Larsson mierzył metr dziewięćdziesiąt sześć w skarpetkach.

– Mógł być o centymetr niższy.

– I powiedział, że ma na imię Reinhard?

– Tak.

– Czy miał poza tym jakieś znaki szczególne?

– Nie. To znaczy, był bardzo opalony, poza…

– Poza?

– Poza miejscami, w których mężczyźni zwykle się nie opalają.

– I mówił po duńsku?

– Tak. Dla mnie brzmiał dość naturalnie, gdyby przyjaciółka mi nie powiedziała.

Gunvald Larsson wziął brązową kopertę z jednego z koszy na listy Melandera. Ważył ją przez chwilę w dłoni, po czym wyjął z niej zdjęcie formatu osiemnaście na dwadzieścia cztery. Podał je Ruth Salomonsson i zapytał:

– Czy tak wyglądał?

– Tak, to on, ale to zdjęcie ma już parę lat. Przynajmniej.

Przyjrzała się uważniej fotografii.

– Słaba jakość – oceniła.

– To częściowe powiększenie zdjęcia grupowego z małego negatywu.

– W każdym razie to on. Jestem całkowicie pewna. Jak naprawdę się nazywa?

– Reinhard Heydt. Chyba z RPA. Mówił, że czym się zajmuje?

– Biznesem. Kupno i sprzedaż skomplikowanych urządzeń jakiegoś rodzaju.

– I spotkałaś go czwartego wieczorem?

– Tak.

– Czy był sam?

– Tak.

– Kiedy widziałaś go ostatni raz?

– Następnego ranka. Koło szóstej.

– Czy miał samochód?

– Przynajmniej nie ze sobą.

– Mówił, że gdzie mieszka?

– Grand.

– Czy wiesz coś jeszcze?

– Nie. Naprawdę.

– Dobrze. Dziękuję, że przyszłaś.

– Nie ma za co.

– Mówiłem wcześniej nieprzemyślane rzeczy.

– To o darmowych dziwkach? – rzuciła z uśmiechem.

– Nie – odparł Gunvald Larsson. – O kobietach w policji. Potrzebujemy dużo więcej.

– Teraz moja przerwa na kawę naprawdę się skończyła – rzekła. – Cześć.

– Chwileczkę – zatrzymał ją Gunvald Larsson.

Pstryknął palcem w fotografię i poinformował:

– Ten koleś jest niebezpieczny.

– Dla kogo?

– Dla wszystkich. Powinnaś o tym wiedzieć, gdybyś miała znów go spotkać.

– Zabił kogoś?

– Wielu – odrzekł Gunvald Larsson. – Zbyt wielu.