Выбрать главу

Skacke i Melander przyszli o siódmej i słuchali z ponurymi minami nowych wieści w sprawie Heydta. Potem usiedli przy telefonach, ale na wszystko było już za późno, ponieważ w ślad za gońcami napłynął prawdziwy strumień ludzi przekonanych nagle, że ich obecność jest wysoce uzasadniona. W ten sposób pojawił się naczelny komendant i depczący mu po piętach Stig Malm, komendant sztokholmski i szef policji porządkowej. Tuż za nimi pokazał pogodne oblicze Buldożer Olsson, potem przyszedł przedstawiciel straży pożarnej, którego nikt nie zapraszał, dwóch intendentów policji, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa byli zwyczajnie ciekawi, a ukoronowaniem wszystkiego stało się przybycie wysłanego przez rząd sekretarza stanu, który chyba miał służyć za kogoś w rodzaju obserwatora.

Przez chwilę mignął nawet w tym roju uroczy wianuszek włosów Erica Möllera, ale do tego czasu wszyscy zdążyli porzucić nadzieję, że zrobią jeszcze coś istotnego.

Gunvald Larsson zrozumiał już w tym wczesnym stadium, że nie zdąży pojechać do domu w Bollmora, by wziąć prysznic i zmienić ubranie, a jeśli Martin Beck miał podobne plany, zgasiła je szybko okoliczność, że od wpół do dziewiątej musiał nieprzerwanie rozmawiać przez telefon, na ogól z osobami, które miały marginalny związek z wizytą dostojnego gościa.

W ogólnym zamieszaniu udało się wejść do kwatery nawet paru akredytowanym reporterom kryminalnym, którzy starali się przysłuchiwać nowinom. Uważano, że ci dziennikarze są pozytywnie nastawieni do policji i wszyscy w Głównym Zarządzie Policji obawiali się, by ich czymś nie urazić. Naczelny komendant, mając jednego z reporterów w odległości pół metra, zwrócił się do Martina Becka:

– Gdzie jest Einar Rönn?

– Nie wiem – zełgał Martin Beck.

– Co robi?

– Tego też nie wiem – odpowiedział Martin Beck jeszcze mniej, o ile było to możliwe, zgodnie z prawdą.

Kiedy próbował uwolnić się od rozmówcy, usłyszał, jak komendant mówi sam do siebie:

– Dziwne. Bardzo dziwne dowodzenie ludźmi.

Tuż po dziesiątej Rönn zadzwonił i udało mu się w końcu porozmawiać z Gunvaldem Larssonem.

– No, cześć, tutaj Einar.

– Jesteś gotowy?

– No, myślę, że tak.

– To dobrze, Einar. Jesteś zmęczony?

– No, trzeba przyznać. A ty?

– Żwawy jak zarżnięty wieprz – odparł Gunvald Larsson. – Wcale się wczoraj nie kładłem.

– Ja chociaż się przespałem dwie godziny.

– Zawsze coś. A teraz bądź ostrożny jak cholera.

– No. Ty też.

Gunvald Larsson nie powiedział nic o Heydcie, po części dlatego, że w zasięgu jego głosu było zbyt wiele osób, a po części dlatego, że informacja ta nie wniosłaby nic nowego, tylko jeszcze bardziej zdenerwowała Rönna.

Larsson przecisnął się do okna, odwrócił demonstracyjnie plecami do reszty i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył tylko nową superkwaterę policji w budowie i malutki skrawek szarego, ponurego nieba.

Pogoda była mniej więcej taka, jakiej mogli się spodziewać, zero stopni, północnowschodni wiatr i nawracające opady deszczu ze śniegiem.

Niezbyt zachęcająca dla ogromnej rzeszy policjantów pełniących służbę poza domem, podobnie zresztą jak dla demonstrantów.

W tej kwestii szef wydziału bezpieczeństwa miał chyba rację. W ciągu minionej doby miasto zalał strumień demonstrantów z Norwegii i jeszcze więcej z Danii. Zmieszali się z miejscowymi, tworząc już teraz nieprzerwany mur z Norrtull aż do placu Sergela i budynku parlamentu w nowo wybudowanym, jeszcze prowizorycznym i już ze względu na środowisko zupełnie katastrofalnym centrum Sztokholmu.

O wpół do jedenastej Martin Beck zdołał wyciągnąć swoich trzech najbliższych współpracowników i doholować do pokoju obok, gdzie Gunvald Larsson od razu zamknął drzwi i odłożył wszystkie słuchawki telefoniczne.

Martin Beck wygłosił bardzo krótką przemowę:

– Tylko my czterej wiemy, że Reinhard Heydt na pewno jest w mieście, do tego prawdopodobnie ze świetnie wyszkoloną grupą terrorystyczną. Czy ktoś uważa, że wobec tego powinniśmy zmienić nasz plan?

Nikt się nie odezwał, zanim Melander nie wyjął fajki z ust i nie oznajmił:

– O ile dobrze rozumiem, jest to sytuacja, z którą liczyliśmy się od początku. Nie pojmuję, czemu mielibyśmy zmieniać nasze plany na tym etapie.

– Jak dużo ryzykują Rönn i jego ludzie? – spytał Benny Skacke.

– Dość dużo – odrzekł Martin Beck. – Tak myślę.

Tylko Gunvald Larsson zasugerował coś zupełnie innego:

– Jeśli ten cholerny Heydt lub któryś z jego pomocników wymknie się żywy z tego kraju, odbiorę to jako swoją wielką osobistą klęskę. Czy wysadzą tego Amerykanina w powietrze, czy nie.

– Albo zastrzelą – rzekł Skacke.

– Nie da się tak po prostu go zastrzelić – ocenił z niezmąconym spokojem Melander. – Cała ochrona ogólna opiera się na przeszkodzeniu akcjom z dużej odległości. W nielicznych sytuacjach, kiedy wyjdzie z opancerzonego samochodu, będzie miał poza tym ochronę policjantów z automatami i osłonę kuloodporną. Cała trasa będzie sukcesywnie sprawdzana według planu od dwunastej w nocy.

– A wieczorny bankiet? – zapytał niespodziewanie Gunvald Larsson. – Podadzą draniowi szampana w kuloodpornych kieliszkach?

Tylko Martin Beck się roześmiał, niezbyt głośno, lecz serdecznie, i sam się zdziwił, że w ogóle potrafi się śmiać w takiej sytuacji. Melander cierpliwie wyjaśnił:

– Bankiet to działka Möllera. Jeśli dobrze rozumiem plan, dziś wieczorem praktycznie każdy człowiek na służbie w Stallmästaregården będzie uzbrojonym policjantem z wydziału bezpieczeństwa.

– A żarcie? – ciągnął Gunvald Larsson. – Czy Möller sam je przyrządzi? W takim wypadku nieszczęsny senator ma niewielkie szanse ujść z życiem.

– Kuchmistrz i kucharze są godni zaufania, a poza tym będą sprawdzani i ściśle nadzorowani.

Nastąpiła chwila ciszy. Melander palił fajkę. Gunvald Larsson otworzył okno i wpuścił lodowaty wiatr z odrobiną deszczu i śniegu oraz zwykłą dawkę oparów ropy i toksycznych dymów fabrycznych.

– Mam jeszcze jedno pytanie – zaczął Martin Beck. – A teraz zaczyna brakować czasu. Kto z was uważa, że powinniśmy powiadomić szefa wydziału bezpieczeństwa o tym, że Heydt, czyli również ULAG, jest w Sztokholmie?

Larsson splunął z pogardą przez okno.

Skacke sprawiał wrażenie niezdecydowanego, ale się nie odezwał.

I znów odpowiedział Melander, dokonując logicznego podsumowania.

– Taka informacja uzyskana w ostatniej chwili nie zwiększy możliwości Erica Möllera i ochrony osobistej. Wręcz przeciwnie. Można się obawiać zamieszania i sprzecznych rozkazów. Ochrona osobista jest już przygotowana i świadoma swoich zadań.

– Okej – zgodził się Martin Beck. – Jak wiecie, jest parę szczegółów, tak, nawet więcej, o których wiemy tylko my czterej i Rönn. Jeśli coś pójdzie nie tak, to my będziemy kozłami ofiarnymi.

– Nie mam nic przeciwko temu – oświadczył Skacke.

Gunvald Larsson znów splunął z pogardą przez okno.

Melander pokiwał głową. Był policjantem od trzydziestu czterech lat, niedługo minie trzydzieści pięć. Miał sporo do stracenia w przypadku zawieszenia lub ewentualnej dymisji.

– Nie – odparł w końcu. – Nie mogę powiedzieć tak, jak Benny, że nie mam nic przeciwko temu. Jestem natomiast gotowy na skalkulowane ryzyko. To tyle.

Gunvald Larsson spojrzał na zegarek. Martin Beck podążył za jego spojrzeniem i stwierdził:

– Tak, już prawie czas.

– Czy mamy trzymać się ściśle planu? – spytał Skacke.

– Tak, o ile sytuacja nie zmieni się nagle w dramatyczny sposób. To pozostawiam waszej ocenie.