Kiedy minęli Norrtull, Martin Beck zapytał:
– Gdzie jest Einar?
– Tam za rogiem, na Dannemoragatan – odrzekł Gunvald Larsson. – Odgrodziliśmy wprawdzie całą ulicę z obu stron, ale istnieje minimalne ryzyko. Podejrzani lokatorzy i tak dalej.
– Nie dojdą jednak dalej niż do centrali alarmowej lub policyjnej – powiedział Martin Beck.
Herrgott Nöjd stał na swoim miejscu. Był zmarznięty i ogólnie niezadowolony, ale mimo to wyglądał dość pogodnie. To naprawdę nie było Anderslöv i falujące pola południowej równiny.
Policjant w mundurze przeszedł wielkimi krokami przez ulicę i stanął przed Nöjdem.
– Jak się masz? – zapytał.
– Dobrze.
– Jak tu przyjechałeś?
– Autobusem.
– Możesz się wylegitymować?
Nöjd wyjął legitymację. Policjant patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a jego twarz powoli pokrywała się rumieńcem. Był typowym przedstawicielem sztokholmskiej policji. Blondyn, z baczkami, wysoki i niebieskooki.
– Już jadą – oznajmił spokojnie Nöjd. – Lepiej wracaj na swoje miejsce.
Asystent policji zasalutował i przemaszerował z powrotem przez ulicę.
W dwupokojowym mieszkaniu przy Kapellgatan Reinhard Heydt stwierdził, że wszystko idzie świetnie. Siedział z Levallois w centrali operacyjnej, jak to nazywali. Oba telewizory były włączone, podobnie jak radio. Wszystkie transmitowały to samo: pierwszą wizytę amerykańskiego męża stanu od bardzo wielu lat. Tylko jedna rzecz irytowała Heydta.
– Dlaczego nie słuchamy radia policyjnego? – zapytał.
– Dlatego że już nie nadają. Radiowozy też nie.
– Czy nasz sprzęt nie ma jakiejś usterki?
– To niemożliwe – odrzekł Levallois.
Reinhard Heydt się zastanawiał. Sygnał Q musi oznaczać ciszę radiową. Ale na jego liście nie było takiego sygnału. Prawdopodobnie stosowano go niezwykle rzadko.
Levallois sprawdził wszystko jeszcze raz, trudno byłoby policzyć, który. Wypróbował również inne długości fali. Potem pokręcił głową i oświadczył:
– Zupełnie niemożliwe. Po prostu mają ciszę radiową.
Heydt zaśmiał się sam do siebie. Levallois spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– To cudowne. Policja próbuje nas oszukać, nie używając swojego radia. Widziałeś policjantów w mieście?
– Ani jednego.
– Dlatego nie rozumiesz, czemu się śmieję. Brakuje tylko, by powiedzieli nam chrumchrum.
Rzucił okiem na ekrany telewizorów. Kolumna mijała właśnie dom towarowy OBS w Rotebro. Radio również o tym poinformowało, dodając, że grupa demonstrantów się zagęściła. Spiker w telewizji nie mówił zbyt wiele, z wyjątkiem chwil, gdy kamery filmowały policję i ludzi wzdłuż wschodniej strony trasy.
Jeden samochód policyjny na pięćset metrów przed eskortą torował kolumnie drogę, drugi w tej samej odległości z tyłu pilnował, by nikt jej nie wyprzedził.
Gunvald Larsson wyjrzał przez przednią szybę.
– Tam – odezwał się. – Tam jest jeden z helikopterów.
– Tak – potwierdził Martin Beck.
– Czy nie powinni być nad placem Sergela?
– Tja, jest dużo czasu. Czy zgadniesz, kto tam siedzi?
– Senator – zażartował Gunvald Larsson. – Czyż to nie genialne? Zabrać go wprost z lotniska Arlanda i spuścić na dach parlamentu?
– Ani on, ani rząd tego nie chcieli. No, kto jest w helikopterze?
Gunvald Larsson wzruszył ramionami.
– Skąd do diabła miałbym wiedzieć?
– Malm. Powiedziałem mu, że to idealne rozwiązanie dla łączności, a on połknął haczyk. Leci prosto z lotniska.
– No tak, Malm. Ma kręćka na punkcie helikopterów.
Reinhard Heydt uważał, że zaczyna się robić zabawnie. Widział potyczkę przy północnej Hadze i wiedział, że już czas.
Levallois był poważny. Patrzył na swoje instrumenty i połączenia, nie dotykając ich.
Telewizja i radio informowały jednocześnie:
„Kolumna mija teraz południową bramę Hagi – mówił głos z radia. – Na trasie aż się roi od demonstrantów. Skandują bez przerwy hasła. Przy budynku sądu w Hadze jest jeszcze gorzej”.
W radiu wyraźnie było słychać skandowanie.
Heydt spojrzał na ekrany telewizorów i widział to samo. Okrzyki demonstrantów były tu mniej słyszalne, a reporter nawet o nich nie wspomniał. Zamiast tego przekazał:
– Teraz kuloodporny i specjalnie skonstruowany samochód senatom mija Stallmästaregården, gdzie rząd wydaje wieczorem uroczystą kolację.
Chwila się zbliżała.
– W tym momencie samochód z senatorem i premierem wyjeżdża z Solnej i mija granicę miasta Sztokholmu.
Bardzo, bardzo blisko.
Levallois wskazał na małą czarną skrzynkę z białym przyciskiem. Sam trzymał dwa druciki gotowe do przyłączenia do jakiegoś systemu. Pewnie na wypadek, gdyby Heydt padł trupem albo doznał paraliżu palców. Francuz był bardzo ostrożny i nigdy nie ryzykował.
Reinhard Heydt położył lekko palec na białym przycisku, obserwując obrazy na ekranie telewizora.
Tylko parę sekund. Spojrzał na czarno-białe porsche i pomyślał, że szlag trafi taki dobry samochód.
Teraz.
Przycisnął guzik we właściwym ułamku sekundy.
Ale nic się nie stało.
Levallois podłączył szybko swoje przewody.
Dalej nic się nie działo.
Na ekranie telewizora było widać, jak kolumna mija Norrtull i skręca w Sveavägen. Potem kamera pokazała widok od skrzyżowania Odengatan i Sveavägen. Tłum demonstrantów i ciekawskich za gęstym kordonem policyjnym.
Heydt zauważył policjanta w kapeluszu safari i gumiakach i pomyślał, że to na pewno jakiś tajny agent.
Potem rzekł ze spokojem:
– Nie udało się. Bomba nie wybuchła. To widać nie był nasz dzień.
Roześmiał się i dodał:
– Senatorze, darowuję panu życie, tyle, ile jest panu pisane.
Levallois pokręcił głową. Na uszach miał ogromne słuchawki.
– Nie – zaprzeczył. – Ładunek wybuchł w chwili, gdy nacisnąłeś guzik. Dokładnie tak, jak miało być. Wciąż słyszę, jak osypuje się ziemia czy coś podobnego.
– Ale to niemożliwe – odparł Heydt.
W telewizji widać było, jak kolumna mija bibliotekę miejską, a w chwilę później wielki szary budynek. Wiedział, że to Wyższa Szkoła Handlowa.
Demonstranci byli teraz upakowani najciaśniej, jak się dało, ale policjanci sprawiali wrażenie bardzo spokojnych i nikt nie próbował wedrzeć się w ich szeregi. Nie było widać wyciągniętych pistoletów czy uniesionych pałek.
– Przedziwne – stwierdził Levallois.
– Niemożliwe – powtórzył Heydt. – Nacisnąłem guzik we właściwym ułamku sekundy. Co się stało?
– Nie wiem – odrzekł Levallois.
Reinhard Heydt zdetonował bombę dokładnie w takim ułamku sekundy, by nikt nie został ranny. Komando bombowe ULAG wysadziło, dokładnie licząc, dwa tysiące dziewięćdziesiąt jeden worków piasku i wielką górę ognioodpornej izolacji z włókna szklanego.
Jedyną ofiarą związaną z ludźmi była czapka Einara Rönna, która wzbiła się w powietrze i nigdy nie odnalazła.
Rönn miał do dyspozycji dwadzieścia pięć ciężarówek, samochód naprawczy z gazowni, trzy karetki, dwa wozy z megafonami oraz cysternę z wodą i wóz strażacki z drabiną, stojące na Dannemoragatan. Dowodził ponadto trzydziestką starannie dobranych kobiet i mężczyzn, w większości z policji porządkowej. Wszyscy mieli hełmy ochronne, a połowa z nich była wyposażona w megafony na baterie.
Kiedy kolumna przejechała, miał dwanaście do piętnastu minut na zabezpieczenie miejsca na ulicy, pod którym mogła być podłożona bomba. Musiał poza tym zablokować wszystkie drogi dojazdu i dopilnować ewakuacji wszystkich znajdujących się w pobliżu ludzi.