Victor Paulsson przebiegł przez ulicę, ale w połowie drogi do kościoła jego pistolet wypadł ze zwiniętej gazety i znikł z pluskiem w kałuży.
W chwili, gdy senator spokojnie wyjął z rąk dziewczyny małą niklowaną broń, jego ochroniarz wyszarpnął ogromny rewolwer z czeluści szerokiej jesionki.
Victor Paulsson podbiegł do grupy w drzwiach kościoła z przemoczonym egzemplarzem „Svenska Dagbladet” w ręce.
Senator, nie spuszczając wzroku z dziewczyny, podał narzędzie zbrodni Zachrissonowi, który akurat stał najbliżej.
Kamienna Twarz wymierzył rewolwer w rozbrojoną dziewczynę. Nawet w jego olbrzymiej dłoni wydawał się wielki i pasowałby do ręki Wyatta Earpa albo przynajmniej Johna Wayne’a. Bo Zachrisson podniósł mały damski rewolwer, by wytrącić strzałem broń z ręki Kamiennej Twarzy, ale ochroniarz senatora był szybki jak błyskawica. Nie zmieniając wyrazu twarzy, rąbnął Zachrissona w rękę swoim coltem. Zachrisson krzyknął i wypuścił rewolwer.
Kenneth Kvastmo, który do tej pory wciąż stał na baczność, rzucił się na dziewczynę i szybkim chwytem wykręcił jej ręce na plecy. Nie stawiała oporu, tylko pochyliła się do przodu i skrzywiła przy takim brutalnym potraktowaniu.
Ochroniarz premiera stanął z trudem, patrząc ze zdumieniem na martwego szefa rządu u swoich stóp. W ręce wciąż trzymał parasol.
Wśród członków procesji rozległy się okrzyki przerażenia i niedowierzania, a reporterzy i fotografowie przybiegli z Richardem Ullholmem na czele.
W chwili, gdy Martin Beck i Gunwald Larsson znaleźli się na miejscu zdarzenia, pojawił się skądś Eric Möller. Próbował odsunąć poruszonych i zszokowanych ludzi, którzy zaczęli się tłoczyć wokół ciała, jednocześnie wykrzykując rozkazy do swoich mniej lub bardziej skonsternowanych ludzi.
Martin Beck popatrzył na Rebeckę Lind, wciąż pochyloną w uścisku Kvastmo.
– Puść ją – polecił.
Kvastmo nadal trzymał dziewczynę i zamierzał protestować, kiedy podszedł Gunvald Larsson i odepchnął go.
– Biorę ją do naszego samochodu – oświadczył i zaczął torować Rebece drogę przez wzburzony tłum.
Martin Beck schylił się i podniósł rewolwer, który Kamienna Twarz wytrącił z ręki Zachrissona. Widział podobną broń całkiem niedawno. U Kollberga w Muzeum Wojska.
Pamiętał, co Kollberg mówił o tym małym damskim rewolwerze. Może da się z tego trafić w główkę kapusty z odległości dwudziestu centymetrów, pod warunkiem że się nie poruszy.
Martin Beck popatrzył na roztrzaskane czoło martwego premiera i pomyślał, że to mniej więcej udało się zrobić Rebece.
Teraz panowało kompletne zamieszanie.
Jedynymi, którzy zdawali się przyjmować sytuację ze względnym spokojem, byli senator, jego ochroniarz i czterej oficerowie marynarki, którzy teraz złożyli gigantyczny wieniec u stóp premiera.
Richard Ullholm był purpurowy na twarzy i zwrócił się do Erica Möllera, który próbował zaprowadzić w ogólnym rozgardiaszu jakiś porządek:
– Zgłoszę to. To poważne przewinienie służbowe i trzeba je zgłosić do rzecznika praw obywatelskich. Skandaliczne zaniedbanie obowiązków.
– Zamknij się – warknął Eric Möller.
Richard Ullholm spurpurowial, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej, i zwrócił się do Kristianssona, który nadal stał na swoim miejscu:
– Trzeba cię zgłosić za przewinienie służbowe. Zgłoszę was wszystkich do rzecznika.
– Ja nic nie zrobiłem – protestował Kristiansson.
– No właśnie! – wrzasnął Ullholm. – I naprawdę to zgłoszę.
Martin Beck odwrócił się do Ullholma ze słowami:
– Nie stój tu i nie wrzeszcz, tylko zajmij się swoją robotą. Dopilnuj, by wszystkich stąd zabrać. Ty też, Kristiansson.
Potem podszedł do Erica Möllera i stwierdził:
– Musisz to ogarnąć. Ja jadę z dziewczyną do kryminalnego.
Eric Möller zdołał usunąć gromadę ludzi zebranych wokół zwłok szefa rządu.
Martwy premier leżał na wznak na mokrych od deszczu schodach kościoła. U swoich stóp miał groteskowy wieniec, po którego drugiej stronie stał senator ze zmartwionym wyrazem opalonej twarzy. Ochroniarz z twarzą wykutą z granitu wciąż trzymał w dłoni swój kowbojski rewolwer.
Od strony placu Riddarhus dobiegało wycie syren.
Martin Beck włożył mały lśniący rewolwer do kieszeni i zaczął iść w stronę samochodu, w którym czekał Gunvald Larsson z Rebecką Lind.
Rozdział 24
Sytuacja nie była dla Martina Becka zupełnie nowa. On sam za biurkiem, a na krześle naprzeciw niego ktoś, kto zabił człowieka. Bywało tak już wiele razy – stanowiło przecież część jego pracy.
Nieczęsto natomiast zdarzało się, by prowadził przesłuchanie w niespełna godzinę od chwili popełnienia czynu, by sam wraz z wieloma innymi policjantami był jego świadkiem, sprawcą była osiemnastoletnia dziewczyna, a pytania jak, gdzie i kiedy zostały już wyeliminowane i pozostawało tylko dlaczego.
W ciągu wszystkich lat swojej pracy w policji konfrontował się z mordercami i ofiarami z różnych klas społecznych i o zróżnicowanym statusie, ale nigdy wcześniej ofiarą nie była osoba na tak wysokim stanowisku jak premier kraju.
Poza tym nie przypominał sobie, by kiedykolwiek spotkał się z takim narzędziem zbrodni, jakie leżało teraz przed nim na biurku.
Obok małego niklowanego rewolweru leżało stare zniszczone pudełko na naboje – z jasnozielonej tektury, z zaokrąglonymi rogami i prawie nieczytelną etykietą na wieku. Leżała w nim kula, która przeszyła czoło premiera, a dziewczyna wyjęła pudełko z torby i dała mu już w samochodzie w drodze na komendę.
Gunvald Larsson był w pokoju tylko przez chwilę. Uznał, że z tą rozmową Martin Beck lepiej poradzi sobie bez niego i po wymianie porozumiewawczych spojrzeń zostawił go sam na sam z Rebecką.
Siedziała teraz w wyczekującej pozie naprzeciw Martina Becka, wyprostowana, z dłońmi zaciśniętymi na kolanach, a jej okrągła dziecinna twarz była blada i spięta. Pokręciła głową, kiedy ją zapytał, czy chce coś zjeść, wypić albo zapalić papierosa.
– Próbowałem cię znaleźć parę dni temu – odezwał się Martin Beck.
Spojrzała na niego zdziwiona. Po chwili zapytała:
– Dlaczego?
– Pytałem adwokata Braxéna o twój adres, ale nie wiedział, gdzie mieszkasz. Od tamtej letniej rozprawy zastanawiałem się czasami, jak sobie radzisz, i przeczuwałem, że jest ci ciężko. Że możesz potrzebować pomocy.
Rebecka wzruszyła ramionami.
– Tak. Ale teraz jest już za późno.
Martin Beck niemal pożałował tego, co powiedział. Miała rację. Było za późno i to, że podjął mało zdecydowaną próbę, by ją odnaleźć, nie mogło jej pocieszyć w obecnej sytuacji.
– Gdzie mieszkasz, Rebecko? – spytał.
– W zeszłym tygodniu mieszkałam u koleżanki. Jej mąż wyjechał na kilka tygodni i mogłam tam mieszkać z Camillą do jego powrotu.
– Czy Camilla jest tam teraz?
Skinęła głową.
– Myśli pan, że może tam zostać? – zaniepokoiła się. – Przynajmniej na razie. Koleżanka chętnie się nią zajmie.
– To na pewno da się załatwić – odrzekł Martin Beck. – Chcesz tam zadzwonić?
– Nie teraz. Trochę później, jeśli będę mogła.
– Oczywiście. Masz też prawo do obrońcy. Domyślam się, że będziesz chciała adwokata Braxéna?
Znów skinęła głową.
– Tylko jego znam – zauważyła. – I był dla mnie bardzo miły. Ale nie znam numeru jego telefonu.
– Czy chcesz, żeby zaraz tutaj przyszedł?
– Nie wiem. Musi mi pan powiedzieć, co mam robić. Nie wiem, jak to się zwykle odbywa.