Выбрать главу

– Niech cię piekło pochłonie, jeśli dotkniesz piekarnika – uprzedziła.

– Miłą masz panią. – Nöjd się zaśmiał. – Jak ma na imię?

– Sam ją zapytaj – odparł Martin Beck. – Do zobaczenia.

Rhea miała starą furgonetkę volvo, która siała zwykle popłoch na ulicach. Samochód, przez wielu koneserów w okolicy nazywany traktorem lub walcem parowym, był udaną konstrukcją, bo nigdy nie sprawiał problemów ani się nie psuł. Fabryka też bardzo logicznie zaprzestała produkcji tego modelu. Rhea mawiała, że był to jeden z wielu znaków wskazujących na to, że kapitalizm rządzi się własnymi prawami.

Dokładnie po czterdziestu czterech minutach wróciła z Nöjdem. Spotkanie było najwyraźniej udane, bo Martin słyszał, jak śmieją się i mówią jedno przez drugie już w windzie.

Potem zdjęła kurtkę, rzuciła okiem na zegar i pobiegła do kuchni.

Nöjd obejrzał mieszkanie i na końcu stwierdził:

– Nie jest źle mieszkać w Sztokholmie.

A potem:

– Co właściwie stało się wczoraj? Policjant w tym mieście nic właściwie nie wie. Tylko stoi, gdzie mu każą, i się gapi.

Miał rację. W takich sytuacjach policjant na ulicy wiedział na ogół tyle, co żołnierz w polu, czyli nic.

– Dziewczyna zastrzeliła premiera. Ukryła się kościele na Riddarholm, a policja z wydziału bezpieczeństwa, który miał sprawdzić teren, zawaliła sprawę.

– Nie twierdzę, że byłem jego wielbicielem – zaczął Nöjd – ale wydaje mi się to bez sensu. W pół godziny mianują podobnego.

Martin Beck skinął głową.

– Czy coś się wydarzyło w Anderslöv? – zapytał.

– Mnóstwo – odpowiedział Nöjd. – Ale same dobre rzeczy. Kalle i ja uratowaliśmy na przykład sklep monopolowy. Ktoś chciał go zamknąć, ale trudno walczyć z takimi autorytetami jak pastor i szef miejscowej policji.

– A jak się miewa Folke Bengtsson?

– Chyba dobrze. Dokładnie tak jak zawsze. Natomiast jakiś trochę zwariowany sztokholmczyk kupił dom Sigbrit Mård na letnią rozrywkę. To znaczy, na domek letni.

Głośno się roześmiał.

– I coś dziwnego stało się z Bertilem Mårdem.

– Co takiego?

– Miałem mu zadać kilka pytań dotyczących spadku i tak dalej. Okazało się, że sprzedał dom, bar i wszystkie graty, jakie miał, i wrócił na morze. Mówili, że ktoś mu tak doradził. Ciekaw jestem kto.

Martin Beck nie odpowiedział. Doradcą był on sam.

– Cóż, pisaliśmy potem po angielsku i dostaliśmy w końcu bardzo elegancki list z jakiegoś przedsiębiorstwa żeglugowego z Tajpej na Tajwanie, z którego wynikało, że kapitan Mård został zatrudniony przed czterema miesiącami w Liberii i jest teraz kapitanem frachtowca M.S. „Tajwan Sun”, który płynie właśnie ze Sfax do Botafogo z ładunkiem ostnicy. Wtedy dałem spokój. Ale jedno mnie zastanawia: Mård o mało nie zapił się na śmierć i nie dostał zaświadczenia lekarskiego. Jakim cudem został kapitanem dużego statku?

– Jeśli podsuniesz pięćset dolarów pod nos właściwego lekarza w Monrowii, możesz pewnie dostać zaświadczenie, że masz drewnianą nogę i szklane oko – zauważył Martin Beck. – Dziwi mnie tylko, że Mård sam nie wpadł na to wcześniej.

– Sam – powtórzył Nöjd z szelmowskim błyskiem w oku. – Więc to ty…

Martin Beck potwierdził ruchem głowy. Nöjd rzekł:

– Potem w samym śledztwie w sprawie morderstwa było trochę szczegółów, które mnie zdziwiły. Powiedzieli na przykład, że morderca, jak on tam się nazywał, dostał zawału serca i zmarł, kiedy miała go zabrać policja.

– No i?

– Zawału serca nie dostaje się na zawołanie – wyjaśnił Nöjd. – Kiedy później spotkałem w Trelleborgu jego lekarza, okazało się, że miał ciężką wadę serca. Nie było mu wolno palić ani pić kawy, ani wchodzić po schodach czy się denerwować. Nie mógł się nawet pie…

Urwał, bo do pokoju weszła Rhea.

– Czego nie mógł? – zapytała.

– Pieprzyć – dokończył Nöjd.

– Biedny człowiek – użaliła się i wróciła do kuchni.

– I jeszcze jeden szczegół – zaczął Nöjd. – Kiedy skradziono jego samochód, nie był zamknięty na zamek, a drzwi garażu stały otwarte. Dlaczego? Cóż, oczywiście dlatego, że liczył na to, iż ktoś zwędzi samochód, bo wiedział, że jest dowodem w sprawie Sigbrit Mård. Zostawiał tak samochód po morderstwie, wcześniej nie. Gdyby nie ta jego wredna baba, pewnie nawet by nie zgłosił kradzieży.

– Powinieneś pracować w komisji do spraw zabójstw – stwierdził Martin Beck.

– Co? Ja? Zwariowałeś? Nigdy nawet o tym nie pomyślę, możesz być pewny.

– Kto powiedział „wredna baba”? – zawołała z kuchni Rhea.

– Nie jest chyba feministką? – zapytał ściszonym głosem Nöjd.

– Nie sądzę – odparł Martin Beck. – Choć czasem nosi czerwone pończochy.

– Ja! – odkrzyknął Nöjd.

– Dobrze – rzekła Rhea. – Jeśli nie miałeś mnie na myśli. Jedzenie jest gotowe. Chodźcie do kuchni, zanim wystygnie.

Rhea lubiła gotować, zwłaszcza dla siebie i ludzi o bardziej wyrafinowanym smaku.

Miała natomiast problem z gośćmi, którzy wrzucali w siebie wszystko bez różnicy i bez komentarza.

Inspektor policji z Anderslöv był gościem idealnym. Sam doskonały kucharz, smakował wszystko starannie, nim się odezwał. A kiedy już coś powiedział, była to bardzo pozytywna uwaga.

Kiedy wsadzili go do taksówki na moście Skeppsbron w jakąś godzinę później, wyglądał na bardziej zadowolonego niż kiedykolwiek.

W piątek dwudziestego drugiego listopada Herrgott Nöjd znów stał na swoim posterunku przy Sveavägen naprzeciw biblioteki. Kiedy kolumna przejeżdżała, Martin Beck podniósł rękę w geście pozdrowienia, a Gunvałd Larsson zapytał kwaśnym tonem:

– Machasz łowcy łosi?

Martin Beck skinął głową.

On i Gunvald Larsson zagrali w orła i reszkę o to, który z nich pójdzie poprzedniego wieczoru na przyjęcie i tym razem szczęście miał Martin Beck, co oznaczało również, że Herrgott Nöjd dostał dobry obiad.

Przyjęcie w Stallmästaregården było przygnębiającą imprezą, ale zarówno senator, jak i naprędce mianowany szef rządu trzymali fason. Obaj w oficjalnych wystąpieniach używali zwrotu „tragiczny epizod”, ale żaden z nich nie posunął się dalej. Poza tym w ich mowach było sporo zwykłego politycznego bełkotu o przyjaźni, woli pokoju, równouprawnieniu i wzajemnym szacunku.

Gunvald Larsson odnosił niemal wrażenie, jakby obaj mężowie stanu zlecili napisanie swoich przemówień temu samemu człowiekowi.

Ochrona osobista Möllera nie miała tym razem żadnych słabych punktów i nie było widać nikogo z oddziału SK. Większość z nich miała służbę na komisariacie, a paru dzień wolny, ale jedynym, który przynajmniej we własnym mniemaniu ciężko pracował, był Richard Ullholm. Siedział w domu w kuchni i pisał. Łącznie udało mu się stworzyć jedenaście zgłoszeń do rzecznika praw obywatelskich, z którego to wyniku sam był dość zadowolony. W większości przypadków zadowolił się skargami na niedbalstwo, nieprzydatność i komunizm, ale w doniesieniu na Martina Becka poszedł o krok dalej, wskazując, że został przez niego osobiście znieważony. Ullholm był teraz inspektorem policji i mając taki stopień, nie mógł tolerować, by ktoś mu mówił, że nie ma stać i wrzeszczeć. Niezależnie od tego, czy ten, który wypowiedział te słowa, stał wyżej w hierarchii.

Gunvald Larsson odbierał wieczór jako porażająco nudny i odezwał się tylko raz. Zauważył ogromne wybrzuszenie pod marynarką Kamiennej Twarzy i zapytał Möllera, który akurat pojawił się w szatni: