W chwilę później Skacke zobaczył bandę pospolitych chuliganów idących ulicą i tłukących szklane osłony latarni, aż okolicę spowiła ciemność. W grupie byli i chłopcy, i dziewczyny, ale z tej odległości trudno było ich rozpoznać. Jeden z Japończyków, znowu ten mniejszy, wyjrzał, by zobaczyć, co się dzieje i to był ostatni raz, kiedy Benny Skacke widział go tej nocy.
Kiedy Rönn przyszedł o siódmej rano, Skacke poinformował:
– Widziałem dwa razy jednego z nich. Był wprawdzie uzbrojony, ale wyglądał całkiem pokojowo w porównaniu z naszymi rodzimymi chuliganami.
Rönn zastanawiał się przez chwilę nad słowem „chuligan”. Nie słyszał go na pewno od czasu radiowego przemówienia marszałka Mannerheima, a to musiało być bardzo dawno temu.
Benny Skacke poszedł, a Einar Rönn zajął miejsce za firanką.
W komendzie przy Kungsholmsgatan też nie było zbyt wesoło. Fredrik Melander poszedł do domu tuż po północy, ale mieszkał blisko i można było go łatwo – no dobrze, z pewnymi trudnościami – wezwać.
Martin Beck i Gunvald Larsson zostali długo po tym, jak świt zaczął wpełzać na dachy domów, pochyleni nad fotokopiami, planami budynków, rysunkami i mapami dzielnicy Tanto, zatopieni w myślach.
Tuż przed wyjściem Melander rzucił uwagę:
– A to jest standardowy dom z wbudowanymi schodami przeciwpożarowymi, prawda?
– Tak – potwierdził Gunvald Larsson. – No i?
– A te schody graniczą z mieszkaniami, tak?
Teraz Martin Beck zadał pytanie:
– No i?
– Mój szwagier mieszka właśnie w takim domu – odparł Melander. – I wiem, jak są zbudowane. Kiedy miałem mu pomóc powiesić ścienne lustro, oczywiście dość duże, jego połowa wypadła przez ścianę na schody przeciwpożarowe, a reszta ściany do pokoju sąsiada.
– I co powiedział sąsiad? – zapytał Gunvald Larsson.
– Zbaraniał. Siedział i oglądał telewizję. Angielską Premier League.
– Chcesz powiedzieć?
– Chcę powiedzieć, że może warto o tym pomyśleć, zwłaszcza jeśli mamy ich wziąć z trzech lub czterech różnych stron.
Potem Melander wyszedł, wyraźnie niespokojny o należną mu dawkę snu.
Przy Kungsholmsgatan panował nadal względny spokój, więc Martin Beck i Gunvald Larsson zaczęli zmieniać sugestię Melandera w coś, co przy odrobinie dobrej woli można było nazwać zalążkiem planu.
– Będą skoncentrowani na drzwiach, zwłaszcza że są tylko jedne – stwierdził Martin Beck.
– Słucham?
– Spodziewają się, że ktoś, na przykład ty, wywali kopniakiem drzwi i wtargnie z oddziałem policji. Jeśli dobrze rozumiem metody tych chłopaków, zabiją tylu, ilu zdołają. Potem, kiedy nie będą już mieć żadnych szans, wysadzą się w powietrze z nadzieją, że paru z nas potowarzyszy im gratis w tej podróży.
– Uch – westchnął Gunvald Larsson.
– W kwaterze głównej tam na górze może przybyć wielu nowych rekrutów, jak mawiał w takich sytuacjach Kollberg.
– Ja bym jednak chciał wziąć ich żywcem – upierał się z ponurą determinacją Gunvald Larsson.
– Ale jak? Wziąć ich głodem?
– Dobry pomysł – odrzekł Gunvald Larsson. – A potem wyślemy tam na Wigilię naczelnego komendanta w stroju Świętego Mikołaja, z wielkim półmiskiem ryżowego puddingu. Na pewno będą tak zaskoczeni, że od razu się poddadzą. Zwłaszcza jeśli w tym samym czasie Malm nadciągnie z dwunastoma helikopterami i trzystu pięćdziesięcioma ludźmi z psami, blachą pancerną i w kuloodpornych kamizelkach.
Martin Beck stał przy ścianie, opierając jak zwykle jeden łokieć o metalową szafkę na dokumenty.
Gunvald Larsson siedział, dłubiąc w zębach otwieraczem do listów.
Żaden z nich nie wypowiedział w ciągu następnej godziny więcej niż jedno słowo.
Benny Skacke był dobrym strzelcem. Miał okazję udowodnić to nie tylko na strzelnicy, ale także w pracy. Gdyby był łowcą głów, jego kolekcja zawierałaby dość brzydką głowę Libańczyka, uważanego za jednego z dziesięciu najbardziej niebezpiecznych ludzi w tamtym czasie.
W przedpokoju stała jego broń – model Browning High Power Rifle Medallion Grade 458 Magnum.
Do tego świetnie widział w nocy. Chociaż było zupełnie ciemno, a Japończycy bardzo oszczędzali światło, widział, że zamierzają coś zjeść. Obiad był wyraźnie rytuałem. Włożyli na siebie białe ubrania, trochę przypominające strój do judo, i usiedli, właściwie w siadzie klęcznym, po obu stronach kwadratowego obrusa, zastawionego talerzykami i małymi miseczkami.
Wyglądało to bardzo pokojowo i trwało dosyć długo. Do momentu, gdy zauważył, że każdy z nich ma w zasięgu ręki swój pistolet maszynowy z zapasowym magazynkiem.
Skacke był przekonany, że mógłby trafić ich obu, zanim zdążyliby się ukryć lub odpowiedzieć strzelaniną. Ale co potem? I jakie miał instrukcje?
Porzucił niechętnie myśl o snajperskim strzale. Ponuro wyglądał w ciemność.
Martin Beck i Gunvald Larsson mieli twardy orzech do zgryzienia. Najpierw musieli się jednak przespać kilka godzin. Poszli więc i położyli się w dwóch wolnych celach, przykazując, by nikt nie ważył się zawracać im głowy sprawami innymi niż masowe morderstwo czy równie ciężka zbrodnia.
Tuż przed szóstą znów byli na nogach i Gunvald Larsson najpierw zadzwonił do domu Rönna, który właśnie się obudził i miał trochę niewyraźny głos.
– Einar, nie musisz dzisiaj jechać do Tanto.
– Co? Tak. Czemu nie?
– Musimy porozmawiać z tobą tutaj.
– A kto zmieni Skackego?
– Strömgren albo Ek. Zadanie nie jest wyjątkowo trudne.
– Kiedy mam przyjechać?
– Jak tylko przeczytasz gazetę i wypijesz kawę, czy co tam robisz rano.
– Dobrze.
Gunvald Larsson położył słuchawkę i długo patrzył na Martina Becka.
– Trzech ludzi wystarczy – zdecydował. – Jeden z balkonu, jeden przez drzwi i jeden ze schodów ewakuacyjnych.
– Przez ścianę.
– Właśnie.
– Ty jesteś dobry we wchodzeniu przez zamknięte drzwi – stwierdził Martin Beck. – A jak jest ze ścianami?
– No właśnie. Nie da rady. Ten, który ma forsować ścianę, musi mieć świder pneumatyczny z tłumikiem. Ponieważ sztuczne efekty dźwiękowe nie odwrócą całkiem ich uwagi od włamania przez ścianę i przez cały czas będą pilnować drzwi, moim zdaniem największą szansę ma ten, który wejdzie przez balkon. Czy nie brzmi to dla ciebie dobrze?
– Tak, ale jacy trzej?
– Dwaj kandydaci są stuprocentowi – powiedział Gunvald Larsson.
– Ty i ja.
– To nasz pomysł. Bardzo trudny do zrealizowania. Czy możemy obarczyć odpowiedzialnością kogoś innego?
– Nie sądzę. Ale kto…
– Skacke – rzekł Gunvald Larsson z bardzo dużym wahaniem.
– Jest za młody – odparł Martin Beck. – Ma małe dzieci i ciężko pracuje, żeby zrobić karierę w zawodzie. Poza tym wciąż jest mało doświadczony, zwłaszcza w kwestiach praktycznych. Nie mógłbym patrzeć, jak leży martwy w tamtym mieszkaniu, tak jak widziałem martwego Stenströma w autobusie.
– Na kogo martwego mógłbyś tam patrzeć? – zapytał Gunvald Larsson wyjątkowo ostrym tonem.
Martin Beck nie odpowiedział.
– A Melander jest za stary – podjął Gunvald Larsson. – Oczywiście by się stawił, ale niedługo kończy pięćdziesiąt pięć lat i może słusznie uważać, że zrobił już wystarczająco dużo takiej pracy w terenie. Poza tym jest dość powolny. My też zresztą mamy już swoje lata, nawet jeśli nie jesteśmy powolni.