Выбрать главу

– Sprzeciwiam się doborowi słów przez prokuratora – zaprotestował Bekacz. – A propos doboru słów, przypomniał mi się mój nauczyciel niemieckiego, który…

Znów był daleko myślami.

– Jeśli obrońca zajmie się w spokoju swoimi wspomnieniami, może oszczędzimy przynajmniej trochę czasu – stwierdził Buldożer.

Kilku ławników parsknęło śmiechem, ale Bekacz oświadczył podniosłym tonem:

– Sprzeciwiam się postawie prokuratora wobec mnie i tej dziewczyny. Poza tym nie ma on prawa zajmować się moimi wspomnieniami i moim życiem wewnętrznym. Prokuratora powinna też cechować większa skromność. Nie jest Winstonem Churchillem, który mógł sobie pozwolić na powiedzenie o przeciwniku politycznym: „Pan Attlee jest skromnym człowiekiem, ale nie ma też powodu, by było inaczej”.

Sędzia wyglądał na zmieszanego tą ripostą, ale po chwili dał Buldożerowi znak głową, by mówił dalej.

Ten zakładał, że przedstawi sprawę w ciągu dziesięciu minut, najwyżej kwadransa, ale Bekacz mu przerywał, mimo upomnień sędziego, przynajmniej czterdzieści dwa razy, najczęściej zupełnie niezrozumiałymi komentarzami.

Na przykład:

– Widzę, że prokurator wpatruje się chciwie w moje cygaro. To przypomina mi pewną historię: dziewczęta na Kufcie z powodu upału siedzą nago w fabrykach i skręcają cygara na udzie. Dotyczy to najbardziej wyborowych marek, lecz prawdopodobnie jest jakimś wymysłem.

– Czy to ma związek ze sprawą? – zapytał ze znużeniem sędzia.

– Trudno powiedzieć – wyznał enigmatycznym tonem Bekacz.

– To znaczy?

– Odnoszę wrażenie, że prokurator nie zawsze, żeby użyć łagodnego określenia, skupia się na meritum wydarzeń.

Buldożer, który nawet nie był palaczem, tym razem wyglądał na poruszonego. Wziął się jednak w garść i pozornie w równie dobrej formie jak zawsze doprowadził swoje wystąpienie do końca, gestykulując przy tym i lekko się uśmiechając.

Zdarzenia w skrócie miały następujący przebieg: tuż przed godziną drugą dwudziestego drugiego maja Rebecka Lind zjawiła się w siedzibie banku PK w Midsommarkransen i podeszła do jednej z kas. Na ramieniu miała dużą torbę, którą położyła na kontuarze. Potem zażądała pieniędzy. Kasjerka widziała, że jest uzbrojona w długi sztylet, i nacisnęła stopą alarm, napełniając jednocześnie torbę plikami banknotów w kwocie pięciu tysięcy koron szwedzkich. Zanim Rebecka Lind zdążyła opuścić bank ze swoim łupem, pojawił się pierwszy radiowóz skierowany tam z centrali. Załoga wozu, złożona z dwóch policjantów, wpadła do banku z wyciągniętą bronią i rozbroiła napastniczkę. Powstało przy tym zamieszanie, podczas którego banknoty rozsypały się po podłodze. Policjanci ujęli winną i przewieźli do wydziału kryminalnego w Kungsholmen. Zatrzymana stawiła opór i uszkodziła mundur jednego z policjantów. Podczas przewozu również wynikło zamieszanie. Napastniczkę, którą okazała się osiemnastoletnia Rebecka Lind, zawieziono najpierw do dyżurki wydziału kryminalnego, po czym przetransportowano do specjalnego wydziału zajmującego się napadami na bank. Zatrzymaną uznano za zasadnie podejrzaną o napad na bank z bronią w ręku i przemoc wobec urzędnika państwowego i aresztowano następnego dnia podczas bardzo skróconej rozprawy w sądzie rejonowym w Sztokholmie.

Buldożer Olsson przyznał, że w procedurze aresztowania nie uwzględniono niektórych prawnych formalności. Wskazał jednocześnie, że z technicznego punktu widzenia nie miało to żadnego znaczenia. Rebecka Lind sama nie była zainteresowana swoją obroną, a poza tym od razu przyznała, że poszła do banku, by zdobyć pieniądze.

Bekacz puścił bąka, nawet się nie czerwieniąc, i stwierdził, że Rebecka nie miała żadnych środków finansowych.

Wszyscy zaczęli już spoglądać ukradkiem na zegar, ale Buldożer Olsson nie lubił przerw i wezwał szybko swojego pierwszego świadka, kasjerkę banku Hedy-Marie Wiren.

Zeznanie świadka było krótkie i potwierdziło wszystkie istotne rzeczy, jakie zostały już powiedziane.

Buldożer zapytał:

– Kiedy zrozumiała pani, że to napad?

– Jak tylko rzuciła torbę na kontuar i zażądała pieniędzy. A potem zobaczyłam nóż. Wyglądał bardzo groźnie. Coś w rodzaju sztyletu.

– Dlaczego dała jej pani pieniądze z kasy?

– Mamy instrukcje, by w takich sytuacjach nie stawiać oporu, tylko robić to, co każe napastnik.

To była prawda. Banki nie chciały ryzykować wypłaty dożywotnich rent i wysokich odszkodowań pracownikom, którzy zostali ranni.

Przez szacowną salę przetoczył się jakby ryk grzmotu. Było to beknięcie Hedobalda Braxéna. Nie zdarzało się to rzadko i temu zawdzięczał swoje przezwisko.

– Czy obrona ma pytania?

Bekacz pokręcił głową. Był teraz zajęty pisaniem czegoś drukowanymi literami na kartce papieru.

Buldożer Olsson wezwał następnego świadka.

Wszedł Kenneth Kvastmo i powtórzył mozolnie przysięgę świadka. W Szwecji nie wystarczy podnieść ręki i oznajmić: przysięgam.

Samo przesłuchanie było nawet krótsze niż litania informująca, że jest asystentem policji, urodził się w Arvice w 1942 roku i pełnił służbę w patrolach, najpierw w Solnej, a potem w Sztokholmie.

Buldożer odezwał się niezbyt mądrze:

– Opowiedz własnymi słowami.

– O czym?

– O tym, co się stało, oczywiście.

Bekacz wydał z siebie beknięcie, jakiego obecni na sali nigdy dotąd nie słyszeli. Jednocześnie zrzucił niezdarnie kartkę na podłogę. Było napisane na niej drukowanymi literami: „Rebecka Lind”. Najwyraźniej postanowił spróbować zapamiętać imię klientki w dalszym przebiegu sprawy.

– Cóż – zaczął Kvastmo. – Stała tam, ta morderczyni. No tak, nie zdążyła oczywiście nikogo zamordować. Kalle jak zwykle nic nie zrobił, więc rzuciłem się na nią jak pantera.

Porównanie nie było najszczęśliwsze. Kvastmo był ogromnym, niezgrabnym chłopiskiem z wielkim tyłkiem, byczym karkiem i grubymi rysami twarzy.

– Chwyciłem ją za prawą rękę w chwili, gdy zamierzała wyjąć nóż. Potem jej wyjaśniłem, że jest zatrzymana, i po prostu ją zabrałem. Musiałem ją wynieść do samochodu i tam na tylnym siedzeniu stawiła czynny opór urzędnikowi państwowemu, a potem okazało się, że dopuściła się przemocy wobec urzędnika państwowego, bo jeden z moich naramienników prawie odpadł i moja żona była wściekła, że musi to przyszyć, bo chciała coś obejrzeć w telewizji, a poza tym jeden guzik prawie odpadł od munduru, a Anna-Greta, znaczy moja żona, nie miała niebieskiej nici. A wcześniej po zatrzymaniu napastniczki Kalle pojechał do kryminalnego, a tam był oficer dyżurny, którego znam, nazywa się Aldor Gustavsson, i się wściekł, bo właśnie chciał iść do domu i zjeść pudding, i wygarnął, że cholerni z nas idioci. I to powiedział ten, który zawalił sprawę morderstwa przy Bergsgatan, ale kryminalni są zawsze tacy ważni i nielojalni wobec nas, policji porządkowej. Potem już nic się nie działo, chociaż ona nazwała mnie świnią, ale to właściwie nie była obraza urzędnika. Świnia nie jest czymś, co wywołuje pogardę lub lekceważenie dla policji, ani dla pojedynczego funkcjonariusza, którym w tym przypadku byłem ja, ani dla umundurowanego policjanta w ogólności. Potem chciałem podjąć działanie przeciw bandytom, których widzieliśmy wcześniej siedzących na ławce w parku, ale Kalle miał ze sobą marcepan i zasugerował, żebyśmy poszli na kawę, więc to zrobiliśmy. Wtedy ona to powiedziała.

Kvastmo wskazał palcem na Rebeckę Lind.

Kiedy policjant objawiał swój talent narratorski, Buldożer patrzył na obserwatorkę, która pilnie notowała, a teraz siedziała z łokciami wspartymi na udach, podpierając dłońmi podbródek i przyglądając się z uwagą raz Bekaczowi, a raz Rebece Lind. Twarz miała zmartwioną albo raczej naznaczoną głęboką troską o drugiego człowieka. Schyliła się i podrapała w kostkę, obgryzając jednocześnie skórki przy paznokciach drugiej ręki. Teraz znów spojrzała na Bekacza i jej przenikliwe niebieskie oczy wyrażały mieszaninę rezygnacji i niepewnej nadziei.