Buldożer oznajmił, że są zasadnie podejrzani o popełnienie mnóstwa przestępstw, jak na przykład zdrada stanu, próba zamordowania premiera, króla, senatora oraz osiemnastu innych osób wymienionych z nazwiska, w tym Gunvalda Larssona, Martina Becka i Einara Rönna. Dalej wyliczał próbę zbrojnego przewrotu, uszkodzenie miejskiej sieci gazowej, nielegalne posiadanie broni, nielegalny pobyt w kraju, poważne zniszczenie kamienicy w Tanto, kradzież, przemyt broni, przemoc wobec funkcjonariusza, przygotowanie do przestępstwa narkotykowego (w mieszkaniu znaleziono butelkę syropu na kaszel, zawierającego alkaloid opium), przestępstwo przeciw ustawie o żywności (w zamrażalniku znajdował się pokrojony jamnik) i uprowadzenie psa, fałszerstwo dokumentów i złamanie ustawy o grach hazardowych. Ostatni punkt obejmował dziwne drewniane klocki jako elementy gry hazardowej.
W tym miejscu Buldożer wybiegł nagle z sali bez słowa wyjaśnienia. Wszyscy patrzyli za nim ze zdumieniem.
Wrócił po kilku minutach, truchtając z zadowoleniem na czele sześciu swoich pomocników, którzy wtaszczyli drewnianą skrzynię w kształcie trumny oraz duży składany stół.
Wyjął ze skrzyni mnóstwo materiału dowodowego: części bomby, granaty ręczne, amunicję i inne przedmioty. Pokazywał każdy z nich publiczności i sędziemu, po czym kładł na stół.
Skrzynia była wciąż do połowy pełna, kiedy Buldożer wyjął zapakowaną w folię głowę jamnika, którą najpierw pokazał naczelnemu komendantowi, a potem Stigowi Malmowi, który z miejsca zwymiotował na podłogę.
Zachęcony sukcesem, Buldożer zdjął folię i podsunął głowę psa pod nos sędziego, który wyjął z górnej kieszonki chustkę do nosa, podniósł ją do ust i powiedział zdławionym głosem:
– Wystarczy, panie prokuratorze, wystarczy.
Buldożer zaczął teraz wyciągać pozostałe kawałki jamnika, ale sędzia powiedział z naciskiem:
– Mówiłem przecież, że wystarczy materiału dowodowego.
Buldożer powachlował się krawatem, maskując lekkie rozczarowanie, zrobił rundę honorową wokół sali, stanął przed mumią i oznajmił:
– Niniejszym wnoszę o aresztowanie panów Kaitena i Kamikaze. Ponieważ oczekuję dalszego materiału dowodowego z zagranicy, chcę, by podejrzani już teraz znaleźli się w areszcie.
Tłumacz przełożył. Mumia kiwnął głową. Drugi z Japończyków grzecznie się uśmiechnął i głęboko ukłonił.
Teraz przyszła kolej, by zabrał glos obrońca, chudy jak szczapa mężczyzna, który wyglądał jak obcięte z obu końców, wypalone i wyrzucone cygaro.
Buldożer zajrzał w roztargnieniu do skrzyni. Wyjął zad jamnika ze zwisającym ogonem i pokazał dowód naczelnemu komendantowi, który zrobił się fioletowy na twarzy.
– Sprzeciwiam się aresztowaniu – oznajmił adwokat.
– Dlaczego? – zapytał sędzia ze szczerym zdziwieniem w głosie.
Adwokat długo milczał. Potem rzekł:
– Właściwie sam nie wiem.
Po tej błyskotliwej replice rozprawa się załamała, obaj Japończycy zostali formalnie aresztowani, a publiczność opuściła salę.
W domu przy Kapellgatan w Huvudsta Reinhard Heydt leżał na łóżku i myślał.
Właśnie się wykąpał i droga z łazienki do łóżka była wyłożona białymi ręcznikami frotte. Sam natomiast nie był ubrany. W łazience długo oglądał się w lustrze i stwierdził dwie rzeczy. Po pierwsze, jego opalenizna zaczynała blednąć, po drugie – nic nie mógł na to poradzić.
Po raz pierwszy operacja ULAG poniosła całkowite fiasko. Chybili celu, a dwaj ludzie, w tym jeden z najlepszych, trafili żywi w ręce wroga.
Levallois wprawdzie uciekł, ale była to niewielka pociecha.
Wrogowie byli niezliczeni – w tym przypadku większość stanowiła szwedzka policja. We wczorajszej gazecie zobaczył zdjęcie człowieka, którego nazywano „mózgiem operacji schwytania dwóch japońskich terrorystów”, prokuratora Stiga Roberta Olssona. Długo patrzył na fotografię, która przedstawiała pyzatego mężczyznę z oryginalnym krawatem i zadowolonym wyrazem twarzy.
W tym wszystkim było coś niejasnego. Czy ten Olsson, Buldożer, jak nazywano go w tekście, naprawdę był odpowiedzialny za ich porażkę? Reinhard Heydt nie bardzo w to wierzył. Albo raczej był pewny, że to wierutne kłamstwo.
Nie, gdzieś leżał na łóżku inny mężczyzna i próbował wydedukować, gdzie Heydt się znajduje i co zamierza teraz zrobić. I ten mężczyzna, kimkolwiek był, stanowił największe zagrożenie.
Może to ten komisarz policji, który pojawiał się w telewizji i gazetach w związku z dziwnymi zdarzeniami z dwudziestego pierwszego listopada. Heydt zapamiętał jego twarz i nazwisko. Komisarz Martin Beck.
Czy warto zaaranżować spotkanie z tym Martinem Beckiem? Doświadczenie mówiło mu, że martwi przeciwnicy są najmniej groźni.
Ale z drugiej strony, czy na pewno ten Beck był najgroźniejszy?
Im więcej Reinhard Heydt myślał o tym, co się zdarzyło, tym bardziej był przekonany, że głównym przeciwnikiem był ktoś inny. Może ten Beck, a może po prostu Buldożer Olsson oszukał jego i Levallois dwudziestego pierwszego listopada? Poza tym oszukali też samych siebie.
Jednak po długiej analizie zdjęć był przekonany, że żadnemu z tych dwóch, a na pewno nie Olssonowi, nie udałaby się sztuka wzięcia Kaitena żywego bez strat w postaci zabitych i ciężko rannych. Kaiten, który oczywiście nazywał się inaczej, pod względem przygotowania fizycznego był jednym z asów grupy szkoleniowej Heydta. Samo obezwładnienie go graniczyło z niemożliwością. Heydt sam nie chciałby próbować, a swoje szanse oceniał jako minimalne. Reinhard Heydt był niebezpieczny, wiedział o tym i czuł się z tego powodu dumny. Był wprawdzie prymusem na kursie, ale w konkurencjach fizycznych otrzymywał niższe noty od Kaitena.
Poza tym mówiono, że Kaiten i ten drugi zostali obezwładnieni i zatrzymani w mieszkaniu, co już w ogóle było niemożliwe. A jednak ktoś tego dokonał i wcale nie był to wielki oddział policji. Mówiono tylko o trzech osobach czy coś koło tego. Z Beckiem jako dowódcą. A jeden z nich unieszkodliwił Kaitena, nie zabijając go i samemu nie odnosząc obrażeń.
Ten człowiek był niebezpieczny, ponieważ ktoś, kto poradził sobie z Kaitenem, nie był przeciwnikiem, którego Reinhard Heydt chciałby spotkać. Ale kto to był? Beck? A może jeden z najlepszych agentów CIA? To też było możliwe.
Czy to naprawdę mógł być szwedzki policjant?
Po tym, co Heydt miał okazję zobaczyć, wydawało się to wykluczone. Trzy razy widział w telewizji komendanta państwowej policji, a raz kogoś w rodzaju dyrektora biura. Obaj byli, jeśli nie wprost idiotami, to co najwyżej nadętymi biurokratycznymi zerami z mętnym wyobrażeniem swojej pracy, lecz pewną skłonnością do wygłaszania bezsensownych i bombastycznych przemówień.
Służby bezpieczeństwa w tym kraju nie występowały publicznie, co było dość zrozumiałe, ale miał wrażenie, że są powszechnie wyśmiewane, choć nie mogły być chyba aż tak niekompetentne, jak mówiono. Wydział bezpieczeństwa zajmował się tylko częścią przygotowań do wizyty, głównie tą, która z policyjnego punktu widzenia najmniej się udała. Ale reszta planowania była sprytna, Heydt pierwszy musiał to przyznać. Ktoś go oszukał.
Kto?
Czy mógł to być ten sam człowiek, który sprawił Kaitenowi tęgie lanie i wsadził go za kratki? Czy gdzieś w tym przeklętym mieście ktoś jeszcze leżał na łóżku i rozmyślał? Ktoś, kto był na tyle zainteresowany Heydtem, by stanowić dla niego niebezpieczeństwo?
Prawie na to wyglądało.
Reinhard Heydt przewrócił się na brzuch i rozłożył przed sobą mapę Skandynawii. Wkrótce miał opuścić kraj i już dawno postanowił, dokąd się uda. Do Kopenhagi. Tam byli Levallois i paru innych znajomych.