Gunvald Larsson przeciągnął się, nie przerywając rozważań.
On sam na miejscu Heydta nie zastanawiałby się długo. Pojechałby do Oslo samochodem albo jeszcze lepiej pociągiem, a stamtąd statkiem do Kopenhagi. Zatrzymanie go tam byłoby sprawą policji duńskiej, do tego prawie niemożliwą. Gdyby znalazł się w Kopenhadze, świat stałby przed nim otworem.
Heydt mógł jednak myśleć inaczej, a poza tym nigdy nie był marynarzem. W takim razie będzie pewnie próbował wykorzystać największe natężenie ruchu, a takie było w Helsingborgu i w Malmö.
Gunvald Larsson wstał i złożył mapę.
Obserwacja powinna się skupić na trzech punktach: drogi do Oslo oraz porty w Malmö i w Helsingborgu.
Następnego ranka Gunvald Larsson powiedział do Martina Becka:
– Nie spałem całą noc, tylko gapiłem się na mapę.
– Ja też.
– I do jakich wniosków doszedłeś?
– Że powinniśmy spytać Melandera – odpart Martin Beck.
Weszli do pokoju obok, w którym Melander próbował udrożnić fajkę.
– Czy leżałeś bezsennie przez pół nocy i patrzyłeś na mapę? – zapytał Gunvald Larsson.
Pytanie byto głupie, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Melander nigdy nie leży bezsennie po nocach. Zajmował się wtedy ważniejszą sprawą, mianowicie spaniem.
– Nie – zaprzeczył Melander. – Oczywiście, że nie. Ale spojrzałem na nią rano, kiedy Saga robiła śniadanie. I jeszcze chwilę później.
– I do czego doszedłeś?
– Oslo, Helsingborg lub Malmö – rzucił Melander.
– Mhm – mruknął Gunvald Larsson.
Zostawili Melandera zajętego fajką i wrócili do wciąż tymczasowego gabinetu Martina Becka.
– Zgadza się z twoimi wnioskami?
– Idealnie – odrzekł Gunvald Larsson. – A z twoimi?
– Tak – potwierdził Martin Beck. – Właśnie tak myślałem.
Milczeli przez chwilę. Martin Beck stanął na swoim ulubionym miejscu koło szafki i potarł nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym. Gunvald Larsson zajął miejsce przy oknie.
Martin Beck kichnął.
– Na zdrowie – życzył mu Gunvald Larsson.
– Dziękuję. Myślisz, że Heydt jeszcze tu jest?
– Jestem tego pewny.
– Pewny – powtórzył Martin Beck. – To mocne słowo w twoich ustach.
– Może – zgodził się Gunvald Larsson. – Ale jestem tego pewny. On gdzieś tu jest, a my nie umiemy go znaleźć. Nawet jego cholernego samochodu. A ty jak myślisz?
Martin Beck długo nie odpowiadał.
– Okej – rzekł w końcu. – Ja też myślę, że on tu jest. Ale nie jestem pewny.
Pokręcił głową.
Gunvald Larsson nic nie powiedział. Spoglądał ponuro na prawie ukończony wielki budynek za oknem.
– Bardzo chciałbyś spotkać Heydta, prawda? – odezwał się Martin Beck.
Gunvald Larsson spojrzał na niego i zapytał:
– Skąd wiesz?
– Jak długo się znamy? – odpowiedział pytaniem Martin Beck.
– Dziesięć, dwanaście lat. Może trochę dłużej.
– Właśnie. I to jest odpowiedź.
Znowu cisza. Długa.
– Dużo myślisz o Heydcie – stwierdził Martin Beck.
– Przez cały czas. Prócz godzin, kiedy śpię.
– Ale nie możesz być w trzech miejscach jednocześnie.
– Nie bardzo – przyznał Gunvald Larsson.
– Więc musisz wybrać – nalegał Martin Beck. – Co twoim zdaniem jest najbardziej prawdopodobne?
– Oslo – odrzekł Gunvald Larsson. – Mają tam dziwną rezerwację na statek do Kopenhagi na wieczór dwudziestego drugiego.
– Na jaki statek?
– „Król Olav V”. Luksusowa kabina.
– Brzmi nieźle. Co to za rezerwacja?
– Anglik. Roger Blackman.
– W Norwegii jest pełno angielskich turystów przez cały rok.
– To prawda, ale rzadko wybierają tę trasę. A tego Blackmana nie można namierzyć. W każdym razie norweska policja nie może go znaleźć.
– Więc obstawiasz granicę norweską?
– Tak. A ty?
Martin Beck oświadczył po namyśle:
– Wezmę Benny’ego i pojedziemy do Malmö.
– Skacke? – zdumiał się Gunvald Larsson. – Czemu nie weźmiesz Einara?
– Benny jest lepszy, niż myślisz. Poza tym zna Malmö. I jest tam więcej dobrych ludzi.
– Naprawdę?
– Per Månsson jest dobry. Na przykład.
Gunvald Larsson chrząknął, co często robił, kiedy nie chciał ani przytaknąć, ani zaprzeczyć. Zamiast tego skonkludował:
– Co oznacza, że Einar i Melander pojadą do Helsingborga. Helsingborg jest cholernie trudny.
– Właśnie – potwierdził Martin Beck. – Dlatego muszą mieć porządne wsparcie. Załatwimy to. Dać ci do Norwegii Strömgrena?
Larsson odpowiedział, uparcie wyglądając przez okno:
– Ze Strömgrenem nie chciałbym iść nawet do pisuaru. Nawet gdybyśmy byli sami na bezludnej wyspie. Poinformowałem go o tym kiedyś.
– Łatwo wytłumaczyć twoją popularność.
– Prawda?
Martin Beck popatrzył na Gunvalda Larssona i pomyślał, że pięć lat zajęło mu, by nauczyć się z nim wytrzymywać, i kolejne pięć, by zacząć go rozumieć. Za następne pięć może nawet się polubią.
– Które dni są krytyczne?
– Między dwudziestym a dwudziestym trzecim – odparł Gunvald Larsson.
– To znaczy piątek, sobota, niedziela i poniedziałek?
– Prawdopodobnie.
– Czemu nie sama Wigilia?
– Okey. Wigilia też.
– Musimy założyć pewien margines – rzekł Martin Beck. – Pełna gotowość…
– Już jesteśmy w pełnej gotowości.
– Pełna gotowość plus nas pięciu od jutra wieczorem. A potem przez całe święta, jeżeli nic się nie zdarzy wcześniej.
– Wyjedzie w niedzielę – zapewnił Gunvald Larsson.
– Ty tak mówisz. Ale co myśli Heydt?
Gunvald Larsson podniósł ręce, oparł swoje duże owłosione dłonie o framugę okna i dalej wpatrywał się w ponury szary pejzaż.
– W jakiś cholernie dziwny sposób czuję, jakbym znał Heydta – wyjaśnił. – I sądzę, że wiem, co on myśli.
– Naprawdę? – zdziwił się Martin Beck, będąc pod wrażeniem tych słów.
Potem pomyślał o czymś innym.
– Wyobraź sobie tylko, jak Melander się ucieszy – rzucił. – Stać i marznąć na przystani promowej w Helsingborgu. W Wigilię.
Fredrik Melander został na własne życzenie przeniesiony z komisji do spraw zabójstw, a potem z wydziału kryminalnego, żeby uniknąć przebywania poza domem. Chociaż był skąpy, a przeniesienia kosztowały go podwyżkę i awans.
– Musi wytrzymać – stwierdził Gunvald Larsson.
Martin Beck nie odpowiedział.
– Słuchaj, Beck – zaczął Larsson, nie odwracając głowy.
– Tak? Czego chcesz?
– Na twoim miejscu bym uważał. Zwłaszcza dziś i jutro.
Martin Beck wyglądał na zaskoczonego.
– Co ty gadasz? Ja miałbym się bać? Heydta?
– Tak.
– Dlaczego?
– Dużo ostatnio było o tobie w gazetach, w radiu i w telewizji. Heydt nie przywykł do tego, by go oszukiwano. Poza tym może leżeć w jego interesie, by związać naszą uwagę tutaj, w Sztokholmie.
– Pieprzenie – skwitował Martin Beck i wyszedł z pokoju.
Gunvald Larsson westchnął głęboko i dalej wyglądał przez okno niewidzącymi porcelanowoniebieskimi oczami.
Rozdział 29
Reinhard Heydt stał przed lustrem w łazience. Właśnie się ogolił, a teraz rozczesywał baczki. Przemknęła mu przez głowę myśl, że może powinien je zgolić, ale od razu ją odpędził. Była o tym mowa już wcześniej, w innych okolicznościach. Zaproponował to jego przełożony, niemal jako polecenie. Oglądał swoją twarz w lustrze. Opalenizna znikała po trochu z każdym dniem, ale w jego wyglądzie nie było żadnych mankamentów. Sobie samemu też się podobał i nikt nigdy nie miał w tej kwestii żadnych uwag. Niech by spróbował.