Выбрать главу

— Chce pan powiedzieć, żebym pamiętał, że jestem krasnoludem, sir?

— Dziękuję ci za to, Marchewa. Właśnie tak. A teraz idę spotkać się z legendą, która nazywa się jak puszka pasty do polerowania.

Kiedy wychodził, zauważył jeszcze symbol Przyzywającej Ciemności. Karta drinków z Klubu Różowego Kociaka została starannie ustawiona na półce przy oknie, gdzie miała najwięcej światła. Lśnił. Może dlatego, że Oszroniona Róża Gorących Warg została zaprojektowana tak, by zobaczyć ją w zatłoczonym barze przy słabym oświetleniu… ale znak zdawał się pływać nad och, jakże śmiesznymi nazwami drinków, takimi jak Tylko Seks, Pussy Galore czy Bezmózgowiec, które wskutek tego wydawały się wyblakłe i nierzeczywiste.

Ktoś — a nawet kilku ktosiów, można przypuszczać — na czas nocy zapalił przed znakiem świece.

Nie może pozostawać w mroku, pomyślał Vimes. Ja też bym tak chciał.

* * *

Lokal Pointer Pickles wydawał się przede wszystkim zakurzony. Kurz był podstawowym tonem sklepu. Vimes musiał tędy przechodzić z tysiąc razy — był to właśnie taki sklep, obok którego się przechodzi. Kurz i martwe muchy leżały w niedużym oknie wystawowym, na którym jednak dostrzegł w głębi kawały skał, także pokryte kurzem.

Kiedy wszedł do mrocznego wnętrza, dzwonek nad drzwiami wydał zakurzone brzęknięcie. Dźwięk ucichł i pojawiło się wyraźne wrażenie, że oznaczał koniec rozrywek na dzisiaj. Po chwili w głębokiej ciszy narodziło się odległe szuranie. Okazało się, że jego źródłem jest bardzo stara kobieta, która na pierwszy rzut oka wydawała się równie zakurzona jak te kamienie, które zapewne sprzedawała. Vimes miał pewne wątpliwości nawet w tej kwestii — tego rodzaju sklepy często traktowały sprzedaż towaru jak zdradę świętego powiernictwa.

Jakby na potwierdzenie jego wątpliwości, dźwigała maczugę z wbitym gwoździem. Kiedy zbliżyła się dostatecznie dla prowadzenia rozmowy, odezwał się Vimes.

— Przyszedłem, aby…

— Czy wierzysz w uzdrawiającą moc kryształów, młodzieńcze? — warknęła, groźnie unosząc maczugę.

— Co? Jaka uzdrawiająca moc? — zdziwił się Vimes.

Starucha uśmiechnęła się krzywo i opuściła maczugę.

— Dobrze — pochwaliła. — Lubimy, jak nasi klienci traktują geologię z powagą. W tym tygodniu mamy trochę trollitu.

— Świetnie, ale…

— To jedyny minerał, który przesuwa się w czasie do tyłu.

— Przyszedłem, żeby się spotkać z panem Błyskiem — wyjaśnił Vimes.

— Panem jakim? — Staruszka przyłożyła dłoń do ucha.

— Panem Błyskiem — powtórzył, czując, jak gaśnie w nim nadzieja.

— Nigdy o nim nie słyszałam, kochany.

— Dał mi to. — Vimes pokazał jej dwie połówki kamiennego jaja.

— Ametystowa geoda. Bardzo ładny egzemplarz. Dam ci za niego siedem dolarów, młodzieńcze — zaproponowała staruszka.

— Jest pani, hm, Pickles czy Pointer? — Vimes uznał, że nie pozostało mu już nic więcej.

— Jestem panną Pickles, kochany. Panna Poin…

Urwała. Zmienił się wyraz jej twarzy, stała się trochę młodsza i wyraźnie bardziej czujna.

— A ja jestem panną Pointer, kochany — przedstawiła się. — Nie przejmuj się Pickles, ona tylko kieruje tym ciałem, kiedy ja mam inne zajęcia. Komendant Vimes?

Vimes wytrzeszczył oczy.

— Chce pani powiedzieć, że jest pani dwoma osobami? W jednym ciele?

— Tak, kochany. Podobno to choroba, ale chcę zaznaczyć, że zawsze żyłyśmy w zgodzie. Ale nie mówiłam jej o panu Błysku. Nigdy dość ostrożności. Chodźmy tędy.

Poprowadziła go między zakurzonymi kryształami i kamiennymi bryłami na tył sklepu, skąd biegł szeroki korytarz z półkami na ścianach. Kryształy wszelkich rozmiarów mrugały do niego.

— Trolle zawsze interesowały geologów, jako że są zbudowane ze skał metamorficznych — mówiła swobodnym tonem panna Pointer/Pickles. — A pan nie jest przypadkiem kolekcjonerem, komendancie?

— Zdarzało się, że niekiedy rzucano we mnie jakimś kamieniem — przyznał Vimes. — Ale nigdy nie chciało mi się sprawdzać, jaki to rodzaj.

— Ha. Jaka szkoda, że mieszkamy tutaj na iłach — westchnęła kobieta. Cichy gwar głosów się nasilił. Otworzyła drzwi i odsunęła się na bok. — Wynajmuję im salę — wyjaśniła. — Proszę wejść.

Vimes zobaczył kilka stopni schodów prowadzących w dół. A niech to, pomyślał, znów schodzimy do podziemia. Ale w dole widział światło, a gwar rozbrzmiewał głośniej.

Piwnica okazała się duża i chłodna. Wszędzie stały stoliki, a przy każdym siedziały dwie osoby pochylone nad kraciastą planszą. Sala gier? Graczami były krasnoludy, trolle i ludzie, ale wszystkich łączyło wyraźnie widoczne skupienie. Niektórzy spoglądali obojętnie na Vimesa, który zatrzymał się w połowie schodów, a potem wracali do rozgrywki.

Po chwili zszedł do poziomu podłogi. To pewnie jest ważne, prawda? Pan Błysk chciał mu to pokazać. Ludzie — to znaczy ludzie, trolle i krasnoludy — grają w gry. Od czasu do czasu któraś dwójka spoglądała na siebie i podawała sobie ręce. Po czym jeden z graczy przechodził do innego stolika.

— Co pan tu zauważył, panie Vimes? — odezwał się głęboki głos za jego plecami.

Vimes zmusił się, by odwrócić się powoli. Postać siedząca w cieniu obok schodów była całkowicie okryta czernią. Wydawała się o dobrą głowę wyższa od Vimesa.

— Wszyscy są młodzi? — próbował zgadnąć. I dodał: — Pan Błysk?

— Otóż to! A jeszcze więcej młodych przychodzi wieczorami. Ale proszę usiąść.

— Dlaczego przyszedłem się z panem spotkać, panie Błysk?

— Ponieważ chce się pan dowiedzieć, dlaczego pan przyszedł się ze mną spotkać — odparła mroczna postać. — Ponieważ błądzi pan w ciemności. Ponieważ pan Vimes, ze swoją odznaką i swoją pałką, jest pełen gniewu. To znaczy bardziej niż zwykle. Niech pan uważa na ten gniew, panie Vimes.

Mistyka, pomyślał Vimes.

— Chciałbym zobaczyć, z kim rozmawiam — oświadczył. — Kim pan jest?

— Nie zobaczyłby mnie pan, gdybym zdjął kaptur — odparł pan Błysk. — W kwestii tego, kim jestem, zadam panu pytanie: Czy to prawda, że kapitan Marchewa, choć zadowolony ze stanowiska oficera straży, jest w rzeczywistości prawowitym królem Ankh-Morpork?

— Mam pewne kłopoty z terminem „prawowity”.

— Tak słyszałem. To może być jeden z powodów, dla których jeszcze nie zdecydował się ujawnić. Ale to nieistotne. No więc jestem prawowitym… proszę wybaczyć… i bezdyskusyjnym królem trolli.

— Doprawdy? — mruknął Vimes. Nie była to może najlepsza odpowiedź, ale w tych okolicznościach nie miał zbyt wielu opcji.

— Tak. I kiedy mówię, że bezdyskusyjnym, dokładnie to mam na myśli. Ukrywający się ludzcy królowie muszą wykorzystywać magiczne miecze i legendarne czyny, by odzyskać swoje dziedzictwo. Ja nie. Mnie wystarczy to, że jestem. Słyszał pan o koncepcji skał metamorficznych?

— Chodzi panu o to, że trolle wyglądają jak pewne odmiany skał?

— Tak jest. Łupek, Mika, Iłołupek i tak dalej. Nawet Cegła, ten biedny młody Cegła… Nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje, a użyto tysięcy słów, by to powiedzieć. Zresztą do demona z tym, jak zwykł pan mawiać. Zasłużył pan na spojrzenie. Proszę osłonić oczy. Ja, panie Vimes…

Wyciągnęło się ramię w czarnej szacie, zsunęła się czarna aksamitna rękawica. Vimes zdążył zamknąć oczy, ale wewnętrzne strony powiek rozjarzyły się czerwienią.

— …jestem diamentem — dokończył pan Błysk.