Выбрать главу

Blask przygasł nieco i Vimes zaryzykował leciutkie uchylenie powiek. Rozróżnił kształt dłoni, a każdy poruszający się palec migotał jak pryzmat. Gracze unieśli głowy, ale już to widywali.

— Szron szybko osiada — zauważył pan Błysk.

Kiedy Vimes odważył się spojrzeć, dłoń migotała jak samo serce zimy.

— Ukrywa się pan przed jubilerami? — zapytał poruszony.

— Ha! Trzeba przyznać, że to miasto jest idealnym miejscem dla tych, którzy nie chcą być widziani, panie Vimes. Mam tu przyjaciół. I mam zdolności. Przekonałby się pan, jak trudno mnie znaleźć, jeśli chcę pozostać niedostrzegalny. Jestem również, wyznam szczerze, inteligentny, i to inteligentny przez cały czas. Nie potrzebuję składu przyszłej wieprzowiny. Mogę odbijać ciepło i w ten sposób regulować temperaturę mózgu. Diamentowe trolle są bardzo rzadkie, a kiedy już się pojawiamy, królestwo jest naszym przeznaczeniem.

Vimes czekał. Odnosił wrażenie, że pan Błysk — który właśnie wciągał z powrotem rękawicę — ma chyba jakieś plany. Najrozsądniej będzie pozwolić mu mówić, aż wszystko nabierze sensu.

— A wie pan, co się dzieje, kiedy już zostajemy królami? — spytał pan Błysk, znowu bezpiecznie okryty.

— Dolina Koom? — domyślił się Vimes.

— Brawo. Trolle się jednoczą i mamy znowu tę samą starą wojnę, a po niej całe wieki starć. To smętna, bezsensowna historia trolli i krasnoludów. A tym razem wojna ogarnie też Ankh-Morpork. Wie pan, że populacja trolli i krasnoludów w mieście pod władzą Vetinariego ogromnie wzrosła.

— No dobrze, ale jeśli jest pan królem, nie może pan zwyczajnie zawrzeć pokoju?

— Tak po prostu? Do tego trzeba czegoś więcej. — Kaptur pochylił się ze smutkiem. — Tak naprawdę niewiele pan o nas wie, panie Vimes. Widzi pan nas na równinach, kiedy powłóczymy nogami i mówimy „żem”. Nie wie pan o śpiewie historii, o Długim Tańcu ani o kamiennej muzyce. Widzi pan tylko zgarbionego trolla, który wlecze maczugę. To właśnie zrobiły dla nas krasnoludy, dawno temu. Zmieniły nas, w waszych umysłach, w bezmózgie potwory.

— Proszę na mnie nie patrzyć, kiedy pan to mówi — oburzył się Vimes. — Detrytus to jeden z moich najlepszych funkcjonariuszy!

Zapadła cisza. Po chwili znowu odezwał się pan Błysk.

— Czy mam powiedzieć, czego moim zdaniem szukały krasnoludy, panie Vimes? Czegoś należącego do nich. To rzecz, która mówi. Znalazły tę rzecz i sądzę, że to, co miała do powiedzenia, stało się bezpośrednią przyczyną pięciu zgonów. Wydaje mi się, że wiem, jak odkryć tajemnicę doliny Koom. Za kilka tygodni każdy zdoła to zrobić. Ale wtedy, jak sądzę, będzie już za późno. Pan również musi rozwiązać tę zagadkę, zanim wojna ogarnie nas wszystkich.

— Skąd pan to wie?

— Ponieważ jestem magiczny — odpowiedział głos spod kaptura.

— No cóż, jeśli tak pan…

— Cierpliwości, komendancie. Ja tylko… uprościłem. Proszę więc uznać, że jestem bardzo… bystry. Mam analityczny umysł. Studiowałem historię i tradycje moich dziedzicznych wrogów. Mam przyjaciół, którzy są krasnoludami. Bardzo mądrymi krasnoludami. Całkiem… potężnymi krasnoludami, którzy tak samo jak ja chcą zakończyć tę głupią waśń. A także kocham gry i łamigłówki. Kodeks nie był zbyt trudnym wyzwaniem.

— Jeśli ma mi to pomóc znaleźć zabójców tych krasnoludów w kopalni, powinien mi pan powiedzieć, co wie!

— Ale czemu ma pan wierzyć w to, co powiem? Jestem trollem, jestem stronniczy. Może zechcę skierować pańskie domysły na błędną ścieżkę.

— A może już pan to zrobił! — odpowiedział gniewnie Vimes. Wiedział, że robi z siebie durnia, i złościło go to jeszcze bardziej.

— Dobrze, oto bojowy duch! — pochwalił go pan Błysk. — Proszę sprawdzać wszystko, co panu mówię! Gdzie byśmy się znaleźli, gdyby komendant Vimes opierał się na magii? Nie, tajemnica doliny Koom musi być odkryta poprzez obserwację, analizę i fakty, fakty, fakty. Może pomagam panu odkryć ją odrobinę szybciej. Musi pan myśleć o wszystkim, co pan wie, komendancie. A tymczasem zagramy partyjkę? — Podniósł stojące obok krzesła pudło i wysypał zawartość na stół. Małe kamienne figurki potoczyły się po blacie.

— To jest łups, panie Vimes. Krasnoludy przeciwko trollom. Osiem trolli i trzydzieści dwa krasnoludy nieustannie toczące swoje małe bitwy w kartonowej dolinie Koom.

Zaczął rozstawiać figury. Dłonie w czarnych rękawicach poruszały się z nietrollową szybkością. Vimes odsunął krzesło.

— Miło się rozmawiało, ale słyszę od pana tylko zagadki i…

— Proszę usiąść, komendancie. — Cichy głos miał w sobie nauczycielskie tony, od których pod Vimesem ugięły się nogi. — Dobrze — rzekł pan Błysk. — Osiem trolli, trzydzieści dwa krasnoludy. Krasnoludy zawsze zaczynają. Krasnolud jest mały i szybki, więc może się przesunąć przez dowolną liczbę kwadratów w dowolnym kierunku. Troll… ponieważ jesteśmy głupie i wleczemy ze sobą maczugi, jak wszyscy wiedzą… porusza się tylko o jedno pole w dowolnym kierunku. Są też inne typy posunięć, ale co pan rozumie do tej pory?

Vimes próbował się skupić. Nie było to łatwe — to przecież gra. To nie jest naprawdę. Poza tym odpowiedź była tak oczywista, że nie mogła być prawidłowa.

— Wygląda na to, że za każdym razem muszą wygrać krasnoludy — spróbował.

— No tak, to naturalne podejrzenie. Podoba mi się. Jednakże wśród najlepszych graczy panuje opinia o lekkiej przewadze trolli. Przede wszystkim dlatego, że w odpowiednich okolicznościach troll może wyrządzić wielkie szkody. A przy okazji, jak pańskie żebra?

— Świetnie. Dzięki, że pan zapytał — odparł kwaśnym tonem Vimes.

Zapomniał o nich na dwadzieścia błogosławionych minut, a teraz znów go bolały.

— To dobrze. Cieszę się, że Cegła trafił na Detrytusa. Ma niezły mózg, jeśli tylko da się przekonać, żeby go co pół godziny nie wysmażać. Wracajmy jednak do naszej gry. Otóż przewaga którejkolwiek ze stron nie ma właściwie znaczenia, ponieważ pełna gra składa się z dwóch bitew. Jedną musi pan rozegrać krasnoludami, drugą trollami. Jak można się spodziewać, krasnoludom łatwo jest grać stroną krasnoludów, wymagającą strategii i metod ataku, które przychodzą im naturalnie. To samo stosuje się do trolli. Ale aby wygrać, musi pan zagrać po obu stronach. Musi pan myśleć jak pański odwieczny wróg. Naprawdę zdolny gracz… Proszę spojrzeć, komendancie. Niech pan popatrzy o tam, gdzie mój przyjaciel Fyllit toczy rozgrywkę z Nilsem Mysiomłotem.

Vimes się odwrócił.

— Na co mam patrzeć?

— Na to, co pan widzi.

— No więc ten troll, tam daleko, nosi coś, co wygląda jak wielki krasnoludzi hełm…

— Tak, dostał go od jednego gracza krasnoluda. Mówi też całkiem nieźle po krasnoludziemu.

— I pije z rogu, tak jak krasnoludy…

— Zamówił taki zrobiony z metalu. Trollowe piwo rozpuściłoby naturalny róg. Nils natomiast potrafi zaśpiewać całkiem sporo trollowych śpiewów historii. Proszę spojrzeć na Gabro, o tam. Dobry trollowy chłopak, ale wie też praktycznie wszystko o krasnoludzim pieczywie bojowym. Wydaje mi się wręcz, że przy nim na stoliku leży bumerangowy croissant. Wyłącznie do celów ceremonialnych, naturalnie. Komendancie?

— Hm? — mruknął Vimes. — Co takiego?

Krasnolud drobnej budowy, siedzący przy jednym ze stolików, obserwował go z zaciekawieniem, jakby Vimes był jakimś fascynującym stworem.

Pan Błysk parsknął śmiechem.

— Aby studiować przeciwnika, musi pan wejść w jego skórę. A kiedy jest pan już w jego skórze, zaczyna pan widzieć świat jego oczami. Gabro tak dobrze gra krasnoludami, że cierpi na tym jego trollowa rozgrywka. Zamierza wybrać się do Miedzianki i uczyć się u tamtejszych krasnoludzich łupsmajstrów. Mam nadzieję, że mu się uda i nauczą go grać jak troll. Żaden z tych chłopców nie był wczoraj na zewnątrz i nie próbował walczyć po pijanemu. W taki sposób wyrównujemy góry. Woda ścieka na kamień, rozpuszcza go i wypłukuje. Kropla za kroplą zmieniają kształt świata. Woda na kamieniu, komendancie. Woda płynąca pod ziemią i wypływająca w niespodziewanych miejscach.