— Sir?
— Wiemy przecież, że krasnoludy nasłuchiwały czegoś pod ziemią. Zastanawiał się pan, czy może ktoś został uwięziony w korytarzu, prawda? Ale czy istnieje… bo ja wiem… coś stworzonego przez krasnoludy, co potrafi mówić?
Marchewa zmarszczył czoło.
— Nie pyta pan chyba o sześcian, prawda?
— Nie wiem. A pytam? Niech pan mi to powie.
— Głębinowcy mieli kilka w swojej kopalni, sir, ale jestem pewien, że żadna nie jest zakopana tutaj. Na ogół znajduje się je w twardych skałach. Zresztą nie dałoby się ich znaleźć, nasłuchując. Nigdy nie słyszałem, żeby sześcian mówił, kiedy się go znajdzie. Niektóre krasnoludy poświęciły lata, ucząc się używać choćby jednego!
— Co to jest sześcian? — zapytał Vimes, zerkając na stos dokumentów. Dobrze; nie było żadnych notatek od A.E. Pesymala.
— Hm… jest jakby książką, sir. Która mówi. Myślę, że to coś takiego jak pański terminarz Gooseberry. Większość zawiera interpretacje krasnoludzich tradycji, omawiane przez starożytnych mędrców. To bardzo stara… magia, jak przypuszczam.
— Przypuszcza pan?
— No, technomantyczne Mechanizmy wyglądają na coś, co zostało zbudowane, wie pan, z…
— Kapitanie, wolniej, bo się zgubiłem. Co to za Mechanizmy i dlaczego wymawia je pan przez duże M?
— Sześciany to typ Mechanizmu, sir. Nikt nie wie, kto je skonstruował i w jakim oryginalnie celu. Mogą być starsze niż świat. Znajduje się je w wulkanach i w najgłębszych skałach. Większość jest w posiadaniu głębinowców. Trafiają się w różnych…
— Chwileczkę. To znaczy, że kiedy się je wykopie, są w nich głosy krasnoludów sprzed milionów lat? Przecież krasnoludy nie…
— Nie, sir. Krasnoludy wkładają tam swoje głosy dopiero później. Nie orientuję się za dobrze. Wydaje mi się, że zaraz po znalezieniu większość zawiera dźwięki naturalne: płynącą wodę, ptaki, przesuwające się skały. Gragowie znajdują sposób, żeby się tego pozbyć i zrobić miejsce dla słów. Tak myślę. Słyszałem o takim, w którym były odgłosy lasu. Dziesięć lat głosu w sześcianie o krawędzi poniżej dwóch cali.
— I te Mechanizmy są cenne?
— Niewiarygodnie cenne, sir, zwłaszcza sześciany. Warte przekopania całej góry granitu, jak u nas mówią… Ehm… To było krasnoludzie „nas”, nie policyjne, sir.
— Czyli przekopanie paru tysięcy ton ankhmorporskiego błota by się opłacało?
— Żeby zdobyć sześcian? Tak! O to chodziło? Ale jak on się tu znalazł? Przeciętny krasnolud może przez całe życie żadnego nie zobaczyć. Używają ich tylko gragowie i wielcy wodzowie! I dlaczego miałby mówić? Wszystkie krasnoludzie można ożywić jedynie kluczowym słowem.
— Nie mam pojęcia. A jak one wyglądają? Poza tym, że są pewnie sześcienne?
— Widziałem tylko kilka, sir. Mają krawędź długości do sześciu cali, przypominają stary brąz i migoczą.
— Zielono i niebiesko? — spytał ostro Vimes.
— Tak, sir. Mieli ich kilka w kopalni przy Melasowej.
— Chyba je widziałem. I przypuszczam, że teraz mają o jeden więcej. Głosy z przeszłości, tak? A jak to się stało, że jeszcze o nich nie słyszałem?
Marchewa się zawahał.
— Jest pan bardzo zajętym człowiekiem, sir. Nie może pan wiedzieć wszystkiego.
Vimes wyczuł w tym odrobinę cząsteczki wyrzutu.
— Chce pan powiedzieć, że jestem człowiekiem o ograniczonych horyzontach, kapitanie?
— Ależ nie, sir. Interesują pana wszystkie aspekty pracy policyjnej i kryminologii.
Czasami z twarzy kapitana niczego nie dało się odczytać. Vimes nawet nie próbował.
— Coś tu mi ucieka — przyznał. — Ale chodzi o dolinę Koom, wiem o tym. Proszę powiedzieć, jaka jest tajemnica doliny Koom.
— Nie wiem, sir. Nie wydaje mi się, żeby była jakaś tajemnica. Przypuszczam, że wielka zagadka to ta, która strona zaatakowała pierwsza. Jak pan wie, sir, obie twierdzą, że zostały wciągnięte w pułapkę przez przeciwników.
— Czy to takie strasznie ciekawe? Czy teraz miałoby znaczenie?
— Kto zaczął? Myślę, że tak, sir! — oświadczył Marchewa.
— Wydawało mi się, że walczyli od początku czasu…
— Tak. Ale dolina Koom była pierwszym oficjalnym starciem, sir.
— Kto wygrał?
— Sir?
— To nie jest trudne pytanie, prawda? Kto wygrał pierwszą bitwę w dolinie Koom?
— Chyba można powiedzieć, że przerwał ją deszcz, sir.
— Przerwali takie starcie z powodu deszczu?
— Z powodu strasznego deszczu, sir. Rozpętała się burza w górach ponad doliną, rwące potoki niosły głazy, powalały walczących i porywały z prądem. Pioruny waliły…
— To popsuło cały dzień — uznał Vimes. — No dobrze. Kapitanie, czy mamy pojęcie, dokąd dranie mogli uciec?
— Mieli przygotowany tunel ucieczkowy…
— Jasne.
— …i zawalili go za sobą. Wysłałem ludzi do kopania…
— Niech pan ich wycofa. Bandyci mogą teraz siedzieć w jakiejś kryjówce, mogą uciekać wozem… Do demona, przecież mogą nosić hełmy i kolczugi, udawać zwykłe miejskie krasnoludy! Dość tego, bo wykończymy naszych ludzi. Dajmy na razie spokój. Myślę, że uda się odnaleźć ich znowu.
— Tak, sir. Gragowie uciekli tak szybko, że zostawili inne Mechanizmy. Zabezpieczyłem je dla miasta. Musieli być bardzo wystraszeni. Wzięli tylko sześciany i uciekli. Dobrze się pan czuje, sir? Wygląda pan na trochę wzburzonego.
— Prawdę mówiąc, kapitanie, jestem w niewytłumaczalnie dobrym nastroju. Chce pan posłuchać, jak minął mój dzień?
Całe miasto mówiło o prysznicach na komendzie straży. Vimes sam za nie zapłacił, kiedy Vetinari wygłosił jakąś kąśliwą uwagę na temat kosztów. Wyglądały dość prymitywnie i tak naprawdę były to sitka konewek podłączone do paru zbiorników z wodą piętro wyżej. Ale po nocy spędzonej w podziemiach Ankh-Morpork myśl o prawdziwej czystości wydawała się bardzo atrakcyjna. Mimo to Angua się wahała.
— Cudownie! — westchnęła Sally, obracając się powoli pod strumieniem wody. — Co z tobą?
— Radzę sobie, jasne? — burknęła Angua stojąca tuż poza zasięgiem prysznica. — Jest pełnia, tak? No więc wilk jest dosyć silny.
Sally przerwała szorowanie.
— Ach, rozumiem… Tu chodzi o K.Ą.P.I.E.L.?
— Musiałaś to powiedzieć, prawda? — Angua zmusiła się, by stanąć na kafelkach.
— No a jak to robisz normalnie? — Sally podała jej mydło.
— Zimną wodą i udaję, że to deszcz. I nie próbuj nawet się śmiać. Zmieniamy temat, ale już!
— Dobrze, dobrze. Co myślisz o tej dziewczynie Nobby’ego?
— O Płovej? Sympatyczna. Ładna.
— Może raczej: perfekcyjne fizyczne piękno? Oszałamiające proporcje? Żywa klasyczna rzeźba?
— No… tak. Właściwie tak — przyznała Angua.
— I jest dziewczyną Nobby’ego Nobbsa?
— Ona chyba tak uważa.
— Nie wmówisz mi, że zasługuje na Nobby’ego — oświadczyła Sally.
— Wiesz, Verity Pushpram też nie zasługuje na Nobby’ego, chociaż ma dziwacznego zeza, ramiona jak tragarz i utrzymuje się z gotowania małży. Tak już bywa.
— To jego poprzednia dziewczyna?
— Tak zwykle mówił. O ile wiem, fizyczna strona ich związku polega na tym, że ile razy Nobby spróbuje się do niej zbliżyć, ona tłucze go mokrymi rybami.