Выбрать главу

— Czemu przybyli do miasta? Skąd wiedzieli, że sześcian jest tutaj?

Klik/klik.

— Kiedy ruszyłem tam, by zacząć naukę, zabrałem ze sobą Kodeks. Twardziec go skonfiskował, ale potem wezwali mnie na spotkanie, powiedzieli, że to bardzo ważne i że uczynią mi zaszczyt, pozwalając iść ze sobą do miasta. Twardziec tłumaczył, że to wspaniała okazja i że grag Combergniot ma misję.

— Nie wiedzieli o obrazie?

— Żyli pod górą. Wierzą, że ludzie nie są rzeczywiści. Ale Twardziec jest sprytny. Według niego od dawna już opowiadano, że coś wyszło z doliny Koom.

Założę się, że jest sprytny, myślał Vimes. No więc zjawiają się tutaj, zajmują lekką robotą duszpasterską i podżeganiem, no i szukaniem sześcianu w bardzo krasnoludzim stylu. Znajdują go. Biedacy, którzy kopali, słyszą, co sześcian ma do powiedzenia. A każdy wie, że krasnoludy plotkują, więc czarni strażnicy dopilnowują, żeby ta czwórka nie miała takiej szansy.

Klik/klik. Klik/klik.

Potem naszemu przyjacielowi Combergniotowi też się nie podoba to, co usłyszał. Chce zniszczyć sześcian. W ciemności następuje szamotanina. Któryś z gragów wyświadcza światu przysługę i wali Combergniota w makówkę. Ale, och nie, to duży błąd, bo motłoch będzie tęsknił za nim i jego wesołymi zachętami do hurtowej rzezi trolli. Wiadomo, jak krasnoludy plotkują, a przecież nie można pozabijać wszystkich. No więc póki jesteśmy tylko my w ciemności, musimy wymyślić jakiś plan. Występuje pan Twardziec, który mówi: „Ja wiem! Wyniesiemy zwłoki do tunelu, do którego troll mógłby się dostać i rozbić mu czaszkę maczugą”. Troll to zrobił. Jaki rozsądnie myślący krasnolud mógłby uwierzyć w cokolwiek innego?

Klik/klik.

— Po co świece? — spytał Vimes. — Kiedy ich spotkałem, starzy gragowie siedzieli w ostrym blasku świec!

Klik/klik.

— To na ich rozkaz — szepnął Helmutłuk. — Bali się, co może przyjść po nich w ciemności.

— A co takiego mogłoby przyjść?

Klik…

Dłoń Helmutłuka znieruchomiała w powietrzu. Przez kilka sekund w niewielkim kręgu żółtego światła nie poruszało się nic prócz samych płomieni; w ciemności poza nimi cienie wyciągały szyje, by lepiej słyszeć.

— Ja… nie mogę powiedzieć — szepnął krasnolud.

Klik… Klik/klik… klik… klik.

Vimes spojrzał na planszę. Skąd się tu wziął ten troll? Helmutłuk w jednym ruchu usunął z gry trzy krasnoludy!

— Twardziec powiedział, że zawsze jest jakiś troll. Troll dostał się do kopalni — mówił Helmutłuk. — Gragowie powiedzieli, że tak musiało być.

— Ale znali prawdę?

Klik/klik… klik… klik. Kolejne trzy krasnoludy strącone, ot tak…

— Prawda jest tym, co grag uzna za prawdę. Świat pod słońcem to i tak tylko zły sen. Twardziec zabronił o tym mówić. Mnie kazał powiedzieć strażnikom… o trollu.

Zrzucić winę na trolla, myślał Vimes. Dla krasnoluda to całkiem naturalne. Wielki troll to zrobił, a potem uciekł.

To nie dżdżownice się tak wiją, to przeklęte gniazdo żmij!

Patrzył na planszę. Niech to demon, trafiłem na ślepy mur. Co właściwie mi zostało? Cegła widział, jak krasnolud tłucze innego krasnoluda, ale to nie było morderstwo — to był Twardziec lub ktoś inny nadający zwłokom Combergniota wygląd ofiary trolla. I wcale nie jestem pewien, czy to poważne przestępstwo. Morderstwo zostało dokonane w ciemności, przez jednego z sześciu krasnoludów, a pozostała piątka może nawet nie wiedzieć, kto je popełnił. No dobrze, powiem może, że spiskowali w celu ukrycia przestępstwa, ale… chwileczkę…

— Ale to nie Twardziec zabronił zawiadamiania straży — powiedział. — To pan, prawda? Chciał pan, żebym się rozzłościł, panie Helmutłuk?

Przesunął krasnoluda. Klik!

Helmutłuk spuścił wzrok.

Ponieważ odpowiedź nie padała, Vimes przechwycił wędrownego trolla i zdjął z planszy.

— Nie wierzyłem, że pan przyjdzie… — Głos Helmutłuka był ledwie słyszalny. — Combergniot był… myślę… ja nie… Twardziec powiedział, że nie będzie się pan przejmował, bo grag stanowił zagrożenie. Powiedział, że to grag rozkazał zabić tych górników, więc teraz sprawa jest zakończona. Ale ja pomyślałem, że… tak nie można. Że to niedobrze! Słyszałem, że jest pan pełen dumy, więc chciałem pana… zainteresować… On…

— Myślał pan, że sam się nie zainteresuję? Troll oskarżony o zamordowanie krasnoluda, w takiej chwili, a ja się nie zainteresuję?

— Twardziec mówił, że nie, bo ludzie nie są zamieszani. Mówił, że pan nie dba o to, co się zdarza krasnoludom.

— Powinien częściej wychodzić na powietrze!

Helmutłukowi ciekło już z nosa i oczu; krople kapały na planszę. Deszcz powstrzymał bitwę, pomyślał Vimes. Krasnolud zapłakał.

— Tę maczugę dał mi troll, pan Błysk, za wygranie pięciu partii z rzędu! — szlochał. — Był moim przyjacielem! Powiedział, że jestem taki dobry jako troll, że powinienem mieć maczugę! Tłumaczyłem Twardźcowi, że to wojenne trofeum! Ale on mi ją zabrał i walił w tego biednego trupa!

Woda ścieka na kamień, myślał Vimes. I wszystko zależy od tego, gdzie upadnie kropla. Prawda, panie Błysk? Co dobrego przyniosło to temu biedakowi? Miał nieodpowiednią pracę; nie mógł sobie pozwolić na wątpliwości.

— No cóż, panie Helmutłuk, bardzo panu dziękuję. — Wyprostował się. — Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Czy wie pan, kto posłał krasnoludy do mojego domu?

— Jakie krasnoludy?

Vimes spojrzał w zapłakane, zaczerwienione oczy. Albo ich właściciel mówił prawdę, albo świat sceny przeoczył wybitny talent.

— Przybyli, by napaść na mnie i moją rodzinę.

— Ja… słyszałem, jak Twardziec rozmawia z kapitanem strażników — wymamrotał Helmutłuk. — Coś o… ostrzeżeniu.

— Ostrzeżenie? To pan nazywa… — zaczął Vimes i urwał, gdy zauważył, jak Nieśmialsson kręci głową. Słusznie, słusznie. Nie warto czepiać się tego biedaka, i tak ledwie się trzyma.

— Są teraz bardzo wystraszeni — ciągnął Helmutłuk. — Nie rozumieją miasta. Nie rozumieją, dlaczego wpuszcza się tutaj trolle. Nie rozumieją ludzi, którzy ich nie… rozumieją. Boją się pana. Teraz boją się już wszystkiego.

— Dokąd uciekli?

— Nie wiem. Twardziec powiedział, że i tak by wyjechali, bo mają już sześcian i obraz. Powiedział, że obraz pokaże, gdzie są kolejne kłamstwa, by można było je zniszczyć. Ale najbardziej boją się Przyzywającej Ciemności, komendancie. Czują, że przybywa po nich.

— To tylko rysunek — odparł Vimes. — Nie wierzę w to.

— Ja wierzę — oświadczył spokojnie Helmutłuk. — Jest w tym pomieszczeniu. Skąd się tu wzięła? Przybywa w ciemności, w zemście i w przebraniu.

Vimes poczuł dreszcz. Nobby rozejrzał się po ponurych kamiennych ścianach. Nieśmialsson siedział sztywno wyprostowany. Nawet Fred Colon nerwowo przestępował z nogi na nogę.

To tylko mistyczne bajki, tłumaczył sobie Vimes. I nawet nie ludzkie mistyczne bajki. Nie wierzę w nie. Tylko dlaczego nagle zrobiło się tu chłodniej?

Odchrząknął.

— Kiedy się już zorientuje, że odeszli, zapewne wyruszy za nimi.

— Przyjdzie też po mnie — rzekł Helmutłuk tym samym spokojnym tonem. Założył ręce na piersi.

— Po pana? Nikogo pan nie zabił!

— Nie rozumie pan! Oni… oni… Kiedy zabili górników, jeden nie był jeszcze całkiem martwy i… i… i słyszeliśmy, jak tłucze pięściami o drzwi, a ja stałem w tunelu i pragnąłem, żeby umarł, żeby ustał ten hałas, ale… ale kiedy już ucichł, dalej rozbrzmiewał mi w uszach, bo ja mogłem, mogłem, mogłem przekręcić koło, ale bałem się czarnych strażników, którzy nie mają dusz, i dlatego teraz ciemność zabierze moją…