Выбрать главу

Ruszył do drzwi, lecz na progu przystanął. Obejrzał się na kartonowy kubek.

Connie dotarła pewnie do końca korytarza, może nawet schodziła już po schodach.

Harry wrócił i wrzucił zmięty kubek do kosza. Przy okazji sprzątnął jeszcze dwa, poniewierające się tam od wczoraj.

Dogonił Connie na parkingu. Szarpnęła drzwiczki po stronie kierowcy w ich nie oznakowanym służbowym sedanie. Kiedy wsiadł z drugiej strony, przekręciła kluczyk w stacyjce tak gwałtownie, że o mało go nie złamała.

– Źle spałaś? – spytał.

Wrzuciła z furią bieg.

– Boli cię głowa? – pytał dalej.

Z zawrotną prędkością wyjechała tyłem z parkingu.

– Jakaś zadra za paznokciem?

Wóz wypadł na ulicę jak wystrzelony z procy.

Harry zebrał się w sobie, choć nie bał się zbytnio o swą skórę. Connie umiała radzić sobie z samochodami dużo lepiej niż z ludźmi.

– Nie chcesz porozmawiać o tym, co cię gryzie?

– Nie.

Jak na kogoś, kto w niebezpiecznych sytuacjach okazywał wręcz szaloną odwagę, a w wolnym czasie uprawiał skoki spadochronowe i terenową jazdę na rowerze, Connie Gulliver była beznadziejnie, purytańsko powściągliwa, gdy przychodziło do wyznań natury osobistej. Pracowali razem od pół roku i chociaż Harry sporo o niej wiedział, chwilami zdawało mu się, że z rzeczy naprawdę ważnych nie wie o Connie nic.

– Może ci ulży, jak się wygadasz.

– Nie.

Harry obserwował ją ukradkiem i zastanawiał się, czy ten napad złego humoru nie jest związany z jakimś mężczyzną. W ciągu piętnastu lat pracy w policji widział dosyć ludzkiej podłości i nieszczęścia, by się przekonać, że przyczyną strapień kobiet byli zazwyczaj mężczyźni. Nie miał jednak zielonego pojęcia o osobistym życiu Connie, nie wiedział nawet, czy w ogóle miała jakieś życie osobiste.

– Czy to ma związek z naszą ostatnią sprawą?

– Nie.

Uwierzył. Connie zawsze starała się, na pozór z powodzeniem, by plugastwo, z którym musiała się stykać w swojej pracy, nie brukało jej duszy.

– Chociaż chciałabym przyskrzynić tego skurwysyna Durnera. Chyba niedługo go dopadniemy.

Doyle Durner, niebieski ptak, obijający się po tutejszych plażach, był poszukiwany w związku z serią gwałtów, które w każdym kolejnym przypadku stawały się coraz bardziej brutalne. Ostatnią ofiarę zabił. Miała szesnaście lat.

Durner stał się głównym podejrzanym, ponieważ wiadomo było, że przeszedł operację powiększenia penisa. Chirurg plastyczny w Newport Beach wyciągnął trochę tkanki tłuszczowej z okolic pasa Durnera i wstrzyknął ją do penisa. Zabieg ten zdecydowanie nie cieszył się poparciem Stowarzyszenia Lekarzy, ale jeśli chirurg miał duży dług hipoteczny do spłacenia, a pacjent kręćka na punkcie rozmiarów swojego członka, siły rynkowe przeważały nad skrupułami co do ewentualnych komplikacji pooperacyjnych. Penis Durnera zwiększył się w obwodzie o połowę. Tak drastyczna zmiana musiała przysporzyć facetowi dolegliwości, lecz według wszystkich uzyskanych informacji Durner był wielce zadowolony z rezultatu, nie dlatego, że wywierał większe wrażenie na kobietach, lecz dlatego, że mógł zadawać im ból, a o to właśnie mu chodziło. Podany przez ofiary opis anormalnych atrybutów, jakimi wyróżniał się napastnik, pomógł zogniskować podejrzenia na Durnerze. Trzy z ofiar zauważyły ponadto na wewnętrznej stronie uda gwałciciela wytatuowanego węża. Wzmianka o takim tatuażu znajdowała się w aktach policyjnych, dotyczących dwóch przypadków gwałtu, które miały miejsce w Santa Barbara osiem lat temu i których sprawcą okazał się Durner.

Harry i Connie spędzili przedpołudnie na rozmowach z pracownikami i klientami w trzech miejscach, popularnych wśród plażowych bywalców w Laguna: magazynie z deskami surfingowymi i uzupełniającym wyposażeniem, sklepie spożywczym z jogurtami i zdrową żywnością oraz słabo oświetlonym barze, w którym o jedenastej rano około tuzina osób popijało meksykańskie piwo. Gdyby dać wiarę ich słowom, co nie wchodziło w grę, nigdy w życiu nie słyszeli o Doyle’u Durnerze. Nie rozpoznali go też na zademonstrowanej fotografii.

Podczas jazdy z jednego miejsca w drugie Connie raczyła Harry’ego najświeższymi doniesieniami ze swojej kroniki zbrodni.

– Słyszałeś o tej kobiecie w Filadelfii, u której znaleźli w domu dwoje zmarłych z wycieńczenia niemowląt i dziesiątki porozrzucanych fiolek po kokainie? Była tak naćpana, że zamorzyła dzieci głodem, i wiesz, o co mogli ją oskarżyć? O poważne zaniedbanie obowiązków rodzicielskich!

Harry tylko westchnął. Kiedy Connie zaczynała mówić o tym, co nazywała “postępującym rozkładem cywilizacji” lub “Babilonem schyłku tysiąclecia”, a w chwilach szczególnie posępnego nastroju “nowym średniowieczem”, nie oczekiwała z jego strony żadnych odpowiedzi. Wystarczał jej własny monolog.

Ciągnęła dalej:

– Jeden facet w Nowym Jorku zakatował na śmierć córeczkę swojej kochanki. Bił dwuletnie dziecko pięściami i kopał za to, że tańczyło przed telewizorem i zasłaniało mu ekran. Pewnie oglądał “Koło fortuny” i nie chciał przegapić widoku wystrzałowych nóg Vanny White.

Connie jak większość glin miała silnie wykształcone poczucie czarnego humoru. Był to mechanizm obronny. Bez niego człowiek mógł oszaleć lub popaść w głęboką depresję, stykając się nieustannie ze zbrodnią. Ludziom, którzy swoje wiadomości o życiu policjantów czerpali z głupkowatych seriali telewizyjnych, poczucie humoru prawdziwych gliniarzy wydałoby się nieokrzesane i gruboskórne – choć co prawda prawdziwych gliniarzy gówno obchodziło, co myślą o nich inni z wyjątkiem kolegów po fachu.

– W Sacramento jest poradnia dla samobójców – powiedziała Connie, hamując na czerwonym świetle. – Jeden z tych, którzy udzielają tam porad, miał wyżej uszu telefonów od jakiegoś upierdliwego starszego gościa, więc zapytał o adres, poszedł tam z przyjacielem, przytrzymali staruszka i podcięli mu żyły i gardło.

Czasem w posępnych humoreskach Connie Harry dostrzegał gorycz, która z reguły nie cechowała typowych gliniarzy. Może było to coś więcej niż gorycz. Może nawet rozpacz. Connie była tak zamknięta w sobie, że trudno było odgadnąć, co naprawdę myśli.

A Harry był optymistą. Żeby jednak nim pozostać, uważał za konieczne nie rozwodzić się bez potrzeby nad ludzką głupotą i okrucieństwem.

Chciał zmienić temat, więc zaproponował:

– Zjedzmy lunch. Znam świetną małą włoską trattorię, gdzie są ceratowe obrusy i świece zatknięte w butelki po winie. Podają tam smaczne kopytka i fantastyczne manicotti.

– E tam! – skrzywiła się Connie. – Kupmy sobie po tortilli z mięsem i sałatą w barze samochodowym, zjemy po drodze.

W końcu stanęło na restauracji niedaleko głównej autostrady, Pacific Coast Highway. Zastali tam raptem kilku klientów. Stoły z bielonego drewna, powleczone grubą warstwą akrylu, krzesła z pastelową tapicerką w deseń języków ognia, doniczkowe kaktusy i litografie Gormana i Parkisona składały się na typowo południowy wystrój. Zamiast hamburgerów i frytek powinni tu podawać zupę z czarnej fasoli i wołowinę z grilla.

Harry i Connie jedli przy małym stoliku pod ścianą – on kanapkę z kurczakiem, a ona cienkie, chrupkie frytki i soczystego cheeseburgera – fcedydo środka wszedł wysoki mężczyzna. Zabłysło słońce odbite od szklanych drzwi. Facet stanął przy kontuarze i rozejrzał się wokół.

Wyglądał schludnie i był przyzwoicie ubrany w popielate spodnie, białą koszule i ciemnoszary zamszowy płaszcz. Miał okrągłą twarz ze słabo zarysowanym podbródkiem i bladymi wargami. Ze swoim mętnym lekko roztargnionym uśmiechem wyglądał na poczciwca, który muchy by me skrzywdził. A jednak Harry na jego widok poczuł skurcz w żołądku. Odezwał się w nim instynkt gliny.