Выбрать главу

Szczeniak zatrzymał się w połowie mostu i zapatrzył w brązową wodę. Przypomniał sobie coś, czego uczono go w szkole: że w końcu wszystkie rzeki wpadają do morza. Nigdy nie był nad morzem. Zsunął się niezgrabnie na brzeg i ruszył z prądem. Wzdłuż rzeki biegła błotnista ścieżka, od czasu do czasu natykał się na puszkę po piwie albo plastikowe opakowanie świadczące o tym, że przed nim byli tu jacyś ludzie. Nikogo jednak nie spotkał.

Dopił swoją wodę.

Zastanawiał się, czy już go szukają. Wyobraził sobie radiowozy, helikoptery i psy, wszystkich ludzi próbujących go znaleźć. Wymknie im się. Dotrze do morza.

Rzeka z szumem i pluskiem rwała wśród kamieni. Dostrzegł czaplę modrą, szybującą na rozłożystych skrzydłach. W powietrzu krążyły ostatnie samotne ważki i niewielkie roje meszek, korzystające z ostatnich dni babiego lata. A potem błękitne niebo zaczęło szarzeć i ciemnieć. Z góry śmignął polujący na owady nietoperz. Szczeniak zastanawiał się, gdzie spędzi noc.

Wkrótce ścieżka się rozgałęziła; skręcił w dróżkę odchodzącą od rzeki, licząc na to, że doprowadzi go do domu albo na farmę z pustą stodołą. Jakiś czas maszerował szybko, a tymczasem mrok gęstniał. W końcu Szczeniak ujrzał przed sobą na wpół zrujnowany, odpychający dom. Okrążył go z narastającą pewnością, że nic nie zmusiłoby go do wejścia do środka, po czym wdrapał się na połamane ogrodzenie i położył wśród wysokich traw opuszczonego pastwiska, zamiast poduszki wsuwając pod głowę torbę.

Leżał na wznak, w ubraniu, i wpatrywał się w niebo. W ogóle nie czuł senności.

„Do tej pory zauważyli już, że mnie nie ma", rzekł do siebie. „Będą się martwić".

Wyobraził sobie, jak za kilka lat wraca do domu – radość na twarzach całej rodziny, gdy ujrzą go na podjeździe. Ich powitania. Ich miłość…

Obudził się parę godzin później. Blady księżyc świecił mu prosto w twarz. Szczeniak widział cały świat – jasny jak w dzień, jak w bajkach, lecz wyblakły, pozbawiony kolorów. Widział nad sobą księżyc w pełni, czy prawie w pełni, i wyobraził sobie skierowaną ku niemu przyjazną twarz ukrytą pośród cieni i kształtów księżycowej powierzchni.

– Skąd jesteś? – usłyszał czyjś głos.

Szczeniak usiadł. Nie czuł strachu, jeszcze nie. Rozejrzał się szybko. Drzewa. Wysokie trawy.

– Gdzie jesteś? Nie widzę cię.

Coś, co wcześniej brał za cień obok drzewa na skraju pastwiska, poruszyło się i ujrzał chłopca w jego wieku.

– Uciekam z domu – oznajmił Szczeniak.

– Rany – mruknął chłopak. – Trzeba być diablo odważnym.

Szczeniak uśmiechnął się z dumą; nie wiedział co powiedzieć.

– Przejdziesz się kawałek? – spytał chłopak.

– Jasne. – Szczeniak położył torbę obok jednego ze słupków ogrodzenia, by jej nie zgubić.

Ruszyli razem w dół zbocza, okrążając szerokim łukiem stary dom na farmie.

– Żyją tu jacyś ludzie? – spytał Szczeniak.

– Nie – odparł chłopak. Miał jasne, bardzo cienkie włosy, które w blasku księżyca wydawały się niemal białe. – Kiedyś, dawno temu próbowali, ale nie spodobało im się i odeszli. Potem wprowadzili się inni, ale teraz nie ma tam żywej duszy. Jak się nazywasz?

– Donald – odparł Szczeniak, po czym dodał: – Ale mówią na mnie Szczeniak. A ty?

Chłopak zawahał się.

– Zgasł – rzekł.

– Super imię.

– Kiedyś miałem inne, ale nie potrafię już go odczytać.

Przecisnęli się przez wielką żelazną bramę, uchyloną i zardzewiałą na amen, i znaleźli się na niewielkiej łące u stóp zbocza.

– Ekstra miejsce – mruknął Szczeniak.

Na łące stały dziesiątki kamiennych płyt, wysokich, wyższych niż obaj chłopcy, i małych, świetnie nadających się na siedzisko. Było też trochę połamanych. Szczeniak wiedział, co to za miejsce, ale nie czuł strachu. Przepełniała je miłość.

– Kto tu leży? – spytał.

– Głównie mili ludzie – odparł Zgasł. – Kiedyś tam, za tamtymi drzewami, było miasteczko, a potem pojawiła się kolej. Zbudowali stację w sąsiednim mieście i nasze tak jakby wyschło, rozpadło się. Teraz w miejscu, gdzie stało, rosną krzaki i drzewa. Można schować się wśród drzew i znaleźć w środku starego domu.

– Czy są takie jak ten dom na górze? – Szczeniak wiedział, że jeśli tak, to nie ma ochoty ich odwiedzić.

– Nie – wyjaśnił Zgasł. – Nikt tam nie bywa oprócz mnie i czasami zwierząt. Jestem tu jedynym dzieckiem.

– Domyśliłem się – mruknął Szczeniak.

– Może moglibyśmy tam pójść i się pobawić? – zaproponował Zgasł.

– Brzmi super – przytaknął Szczeniak.

Była idealna wczesnopaździernikowa noc, niemal tak ciepła jak w lecie, z wielkim księżycem płonącym na niebie. Widzieli wszystko.

– Który jest twój? – spytał Szczeniak.

Zgasł wyprostował się z dumą i wziął go za rękę. Poprowadził Szczeniaka w zarośnięty kąt łąki. Obaj chłopcy rozgarnęli wysoką trawę. Kamień leżał płasko, wpuszczony w ziemię; wyrzeźbiono na nim daty sprzed stu lat. Większość napisów już się zatarła, lecz pod datami pozostały jeszcze słowa.

ZGASŁ PRZEDWCZEŚNIE.

POZOSTANIE W NASZEJ PA

– Założę się, że pamięci – oznajmił Zgasł.

– Też tak przypuszczam – potwierdził Szczeniak. Wyszli za bramę i pobiegli w dół niewielkim jarem.

Wkrótce znaleźli się w tym, co pozostało ze starego miasteczka. Z domów wyrastały drzewa, niektóre budynki się zawaliły, nie wyglądały jednak strasznie. Bawili się w chowanego. Zwiedzali. Zgasł pokazał Szczeniakowi parę świetnych miejsc, między innymi jednoizbowy domek, który, jak twierdził, był najstarszym budynkiem w tej części hrabstwa. Biorąc pod uwagę jego wiek, zachował się w całkiem dobrym stanie.

– W świetle księżyca widzę całkiem nieźle, nawet w środku. Nie wiedziałem, że to takie łatwe.

– O, tak – potwierdził Zgasł. – A po jakimś czasie uczysz się widzieć nawet kiedy księżyc nie świeci.

Szczeniak poczuł zazdrość.

– Muszę do łazienki – oznajmił. – Jest tu gdzieś łazienka?

Zgasł zastanawiał się przez moment.

– Nie wiem – przyznał. – Ja już tego nie robię. Zostało parę wygódek, ale mogą nie być bezpieczne. Lepiej po prostu zrób to w lesie.

– Jak niedźwiedź – mruknął Szczeniak.

Okrążył domek i wbiegł do lasu napierającego na starą ścianę. Schował się za drzewem. Nigdy wcześniej nie załatwiał się na dworze i poczuł się jak dzikie zwierzę. Kiedy skończył, podtarł się suchymi liśćmi. Potem wrócił przed dom. Zgasł siedział w kręgu księżycowego światła, czekając na niego.

– Jak umarłeś? – spytał Szczeniak.

– Zachorowałem. Moja mamcia bardzo płakała i krzyczała aż bolały uszy. A potem umarłem.

– Gdybym został tu z tobą, czy też musiałbym umrzeć?

– Może – rzekł Zgasł. – Chyba tak. Tak myślę.

– Jak to jest? No wiesz, nie żyć.

– Nie najgorzej – przyznał Zgasł. – Chociaż przeszkadza mi to, że nie mam się z kim bawić.

– Ale przecież na łące musi leżeć mnóstwo ludzi. Nie bawią się z tobą?

– Nie – mruknął Zgasł. – Głównie śpią, a nawet kiedy wstają, nie mają ochoty oglądać żadnych rzeczy ani nic takiego. Nie mają ochoty zadawać się ze mną. Widzisz to drzewo?

To był buk, jego gładka, szara kora popękała ze starości. Rósł w miejscu, w którym dziewięćdziesiąt lat wcześniej znajdował się rynek.