Выбрать главу

– Tak – potwierdził Szczeniak.

– Chciałbyś się na nie wdrapać?

– Wydaje się dość wysokie.

– Bo jest. Bardzo wysokie. Ale łatwo się na nie wspina, pokażę ci.

Faktycznie, wspinało się łatwo. W korze było mnóstwo uchwytów i chłopcy wdrapali się na wielki buk niczym para małpek, piratów bądź wojowników. Ze szczytu drzewa widzieli cały świat. Niebo na wschodzie zaczynało odrobinę jaśnieć.

Wszystko czekało. Noc dobiegała końca. Świat wstrzymywał oddech, gotów do nowego początku.

– To był najlepszy dzień, jaki pamiętam – oznajmił Szczeniak.

– Dla mnie też – odparł Zgasł. – Co teraz zrobisz?

– Nie wiem – przyznał Szczeniak.

Wyobraził sobie, jak wędruje na drugi koniec świata, aż do morza. Wyobraził sobie, jak rośnie i dorasta, sam się utrzymuje, uczy. Gdzieś w trakcie zdobędzie bajeczne bogactwa. A potem wróci do bliźniaków, podjedzie pod dom swoim cudownym samochodem albo może zjawi się na meczu (w jego wyobraźni bliźniacy nie wyrośli ani nie dojrzeli) i spojrzy na nich przyjaźnie. Zaprosi ich wszystkich – bliźniaków, rodziców – na obiad w najlepszej restauracji w mieście, a oni powiedzą mu, jak bardzo go nie rozumieli i źle traktowali. Przeproszą go i zapłaczą, a on cały czas będzie milczał, pozwalając, by przeprosiny po nim spłynęły. A potem wręczy każdemu prezent i znów ich opuści, tym razem na dobre.

To było piękne marzenie.

W rzeczywistości wiedział, że będzie szedł dalej, a jutro lub pojutrze ktoś go znajdzie i odeśle do domu, gdzie rodzice nawrzeszczą na niego, po czym wszystko potoczy się dawnym znajomym torem, a on dzień za dniem, godzina za godziną, aż po kres czasu pozostanie Szczeniakiem, tyle że będą na niego wściekli, bo odważył się odejść.

– Niedługo muszę się położyć – oznajmił Zgasł.

Zaczął się zsuwać z bukowego pnia.

Szczeniak przekonał się, że schodzenie z drzewa jest trudniejsze. Człowiek nie widzi, gdzie stawia nogi, i musi macać w poszukiwaniu oparcia. Kilka razy zaczął się ześlizgiwać, ale Zgasł, który poszedł pierwszy, podpowiadał mu „odrobinę w prawo" i obaj bezpiecznie dotarli na ziemię.

Niebo wciąż jaśniało, a księżyc gasł powoli. Wspięli się z powrotem jarem. Chwilami Szczeniak nie miał pewności, czy Zgasł wciąż z nim jest, ale gdy dotarł na szczyt, ujrzał czekającego nań chłopca.

Nie mówili wiele podczas marszu na łąkę pełną kamieni. Szczeniak objął ramieniem przyjaciela; razem wspinali się po zboczu.

– No to… – zaczął Zgasł. – Dzięki, że przyszedłeś.

– Świetnie się bawiłem – oznajmił Szczeniak.

– Tak – odparł Zgasł. – Ja też. Gdzieś w dole w lesie zaśpiewał ptak.

– A gdybym chciał zostać? – spytał nagle Szczeniak.

Może już nigdy nie będę miał szansy, by to zmienić, pomyślał. Nigdy nie dotrze do morza. Nie pozwolą mu.

Zgasł milczał bardzo długo. Świat szarzał, kolejne ptaki dołączały do chóru.

– Ja nie mógłbym tego zrobić – powiedział w końcu. – Ale oni mogą.

– Kto?

– Ci tam. – Jasnowłosy chłopiec wskazał ręką zrujnowany dom na farmie z ciemnymi plamami wybitych okien, rysujący się ostro na tle jaśniejącego nieba. Szare światło nie poprawiło jego wyglądu.

Szczeniak zadrżał.

– Tam są ludzie? – zdziwił się. – Mówiłeś chyba, że jest pusty.

– Nie jest pusty – wyjaśnił Zgasł. – Mówiłem, że nikt tam nie żyje. A to co innego. – Spojrzał na niebo. – Muszę już iść.

Uścisnął dłoń Szczeniaka, a potem po prostu zniknął.

Szczeniak stał samotnie na niewielkim cmentarzu, słuchając porannych ptasich trelów. A potem ruszył dalej w górę zbocza. Samemu szło mu się trudniej.

Zabrał torbę z miejsca, w którym ją zostawił. Zjadł swój ostatni baton Milky Way i zapatrzył się w zrujnowany budynek. Puste okna przypominały oczy. Obserwowały go.

Wewnątrz było ciemniej. Ciemniej niż gdziekolwiek.

Z trudem przeszedł przez gęsto zachwaszczone podwórko. Z drzwi pozostały jedynie resztki. Zatrzymał się w progu z wahaniem, niepewny, czy to mądry pomysł. Czuł woń wilgoci, zgnilizny i czegoś jeszcze głębiej. Wydało mu się, że słyszy, jak coś się porusza w głębi domu, może w piwnicy czy na strychu. Czymś szura. Albo skacze. Trudno było powiedzieć.

W końcu wszedł do środka.

***

Nikt się nie odzywał. Październik, skończywszy, napełnił cydrem drewniany kubek, wypił jednym haustem i znów napełnił.

– Mocna historia – rzekł Grudzień. – Muszę przyznać.

Potarł pięścią jasnobłękitne oczy. Ogień niemal już zgasł.

– Co było dalej? – spytała nerwowo Czerwiec. – Kiedy już wszedł do domu?

Siedząca obok Maj położyła jej dłoń na ramieniu.

– Lepiej o tym nie myśleć.

– Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć? – spytał Sierpień. Odpowiedziała mu cisza. – A zatem chyba skończyliśmy.

– To wymaga oficjalnego zgłoszenia – przypomniał Luty.

– Kto jest za? – spytał Październik. Odpowiedziało mu chóralne „ja". – Przeciw? – Cisza. – Ogłaszam zamknięcie spotkania.

Zebrani zaczęli kolejno wstawać ze swych miejsc, przeciągać się, ziewać i odchodzić w las, samotnie, dwójkami i trójkami, aż w końcu pozostał tylko Październik i jego sąsiad.

– Następnym razem ty zasiądziesz w fotelu – oznajmił Październik.

– Wiem – odparł Listopad. Był blady, miał wąskie usta. Pomógł Październikowi wstać z drewnianego krzesła. – Lubię twoje historie. Moje są zawsze zbyt mroczne.

– Ja tak nie uważam – powiedział Październik. – Po prostu twoje noce są dłuższe. I nie jesteś taki ciepły.

– Kiedy tak to ujmujesz, czuję się lepiej – rzekł Listopad. – Chyba nie możemy nic poradzić na to, kim jesteśmy.

– I tak trzymać – dodał jego brat.

A potem, trzymając się za ręce, odeszli od dogasającego pomarańczowego ogniska, zabierając ze sobą swe historie z powrotem w mrok.

Dla Raya Bradburyego

Rycerskość

Pani Whitaker znalazła, świętego Graala; leżał pod starym futrem.

Każdego czwartkowego popołudnia, choć jej nogi nie były już tak sprawne jak kiedyś, pani Whitaker wybierała się na pocztę. Tam odbierała emeryturę. W drodze powrotnej wpadała do sklepu Oxfam.

W sklepie Oxfam sprzedawano stare ubrania, drobiazgi, bibeloty, najróżniejsze różności oraz mnóstwo starych książek. Wszystkie zostały oddane za darmo; śmieci z drugiej ręki, często pochodzące z domów zmarłych. Wszelkie zyski przekazywano na cele dobroczynne.

W sklepie pracowali wyłącznie ochotnicy. Tego dnia za ladą stała Marie, siedemnastolatka z lekką nadwagą, ubrana w workowatą liliową bluzę, wyglądającą, jakby także pochodziła z tego sklepu.

Marie siedziała przy kasie; przed sobą rozłożyła pismo „Nowoczesna kobieta". Wypełniała właśnie test „Odkryj swoją ukrytą osobowość". Od czasu do czasu zaglądała na koniec i sprawdzała punktację przypisaną do odpowiedzi A, B lub C, dopiero potem podejmując decyzję, którą z nich wybrać.

Pani Whitaker dreptała po sklepie.

Zauważyła, że wciąż nie sprzedali wypchanej kobry. Czekała tu już pół roku, obrastając kurzem. Jej szklane oczy spoglądały gniewnie na wieszaki z ubraniami, a także szafę pełną obtłuczonej porcelany i pogryzionych zabawek.

Pani Whitaker pogłaskała ją w przelocie po głowie.

Z półki z książkami wybrała dwie powieści wydawnictwa Mills & Boon – Jej wzburzoną duszę i Jej drżące serce, każdą po szylingu. Z namysłem przyjrzała się pustej butelce po winie Mateus Rose, nakrytej ozdobnym abażurem, w końcu jednak uznała, że nie miałaby jej gdzie postawić.