Выбрать главу

– Jestem Nik – przedstawił się.

– Żywy chłopak? – spytała.

Kiwnął głową.

– Tak też sądziłam. Słyszeliśmy o tobie, nawet tu, na polu garncarza. Jak cię nazywają?

– Owens – oznajmił. – Nikt Owens. W skrócie Nik.

– Jak się miewasz, paniczu Niku?

Nik przyjrzał jej się uważnie. Okrywała ją prosta biała koszula, długie brązowe włosy okalały twarz, która miała w sobie coś chochlikowatego – na ustach błąkał się bezustannie lekki, krzywy uśmieszek, niezależnie od tego, co się działo z resztą twarzy.

– Popełniłaś samobójstwo? – spytał. – Ukradłaś szylinga?

– Nigdy w życiu nic nie ukradłam – oburzyła się. – Nawet chusteczki. Poza tym – dodała rezolutnie – samobójcy leżą tam, po drugiej stronie tamtego krzaka głogu, a obaj szubienicznicy pośród jeżyn. Jeden był fałszerzem, drugi rozbójnikiem, tak przynajmniej twierdzi. Choć, jeśli chcesz znać moje zdanie, wątpię, by można go nazwać nawet prawdziwym rzezimieszkiem. Ot, zwykły złodziejaszek.

– Ach, tak. – W głowie Nika obudziło się nagłe podejrzenie. – Mówią, że leży tu wiedźma. Czarownica.

Dziewczyna skinęła głową.

– Utopiona, spalona na stosie i pogrzebana w nieoznaczonym miejscu, nawet bez nagrobka.

– Utopili cię i spalili?

Przysiadła na stercie trawy obok niego i przytrzymała obolałą nogę Nika zimnymi dłońmi.

– Przyszli do mojej chaty o świcie, nim zdążyłam się obudzić, i wywlekli mnie na błonie. „Jesteś wiedźmą!" – wrzeszczeli, grubi, świeżo wyszorowani, różowi w świetle poranka, jak warchlaki wiezione na targ. Kolejno występowali naprzód, stawali pod niebem i opowiadali o skwaśniałym mleku i okulałych koniach. Aż w końcu wstaje mości Jemima, najgrubsza, najróżowsza, najlepiej wymyta z nich wszystkich i mówi, że Solomon Porritt już jej nie odwiedza i zamiast tego kręci się przy pralni jak osa przy garncu miodu, a wszystko to przez moją magię. To ja go zmusiłam, rzuciłam na biedaka zaklęcie. Przywiązali mnie zatem do stołka i wepchnęli pod wodę w stawie, mówiąc, że jeśli jestem czarownicą, to nie utonę i nic nie poczuję. A jeśli nie, poczuję, o tak. A ojciec mości Jemimy dał każdemu po srebrnym szelągu, żeby długo przytrzymali stołek pod zieloną zamuloną wodą, sprawdzając, czy się utopię.

– I utopiłaś się?

– O tak. Odetchnęłam wodą. To mnie zabiło.

– Och – mruknął Nik. – Czyli jednak nie byłaś wiedźmą.

Dziewczyna spojrzała na niego okrągłymi oczami ducha i uśmiechnęła się krzywo. Wciąż wyglądała jak chochlik, ale ładny chochlik i Nik zwątpił, by potrzebowała magii, żeby zauroczyć Solomona Porritta, nie z takim uśmiechem.

– Co za bzdury. Oczywiście, że byłam wiedźmą. Przekonali się o tym, gdy odwiązali mnie od stołka i położyli na trawie, ćwierćżywą, oblepioną rzęsą wodną i cuchnącym szlamem. Wywróciłam wtedy oczami i przeklęłam ich wszystkich razem i każdego z osobna, tam, na błoniu, owego ranka. Przeklęłam, by żaden z nich nigdy nie spoczął spokojnie w grobie. Zdumiało mnie, jak łatwo mi to przyszło. Zupełnie jak taniec, gdy stopy podchwytują nowy rytm, którego uszy nigdy nie słyszały, nie zna głowa, i tańczą aż do świtu. – Wstała i obróciła się w piruecie, podskakując. Jej bosa stopa błysnęła w promieniach księżyca. – Tak właśnie ich przeklęłam, moim ostatnim, bulgoczącym od wody tchnieniem. A potem umarłam, a oni spalili moje ciało na błoniach, aż w końcu został z niego tylko czarny węgiel. Wsadzili mnie do dziury na polu garncarza, nawet bez nagrobka z imieniem i nazwiskiem. – Umilkła i przez moment wydawało się, że ogarnął ją smutek.

– Czy ktoś z nich leży pogrzebany na cmentarzu? – zapytał Nik.

– Ani jeden. – Dziewczyna zaśmiała się. – W sobotę po tym, jak utopili mnie i upiekli, panu Porringerowi dostarczono dywan z daleka, z samego Londynu. Piękny był to dywan, lecz okazało się, że jest w nim coś więcej niźli mocna wełna i zręczne sploty. Między nimi bowiem kryła się zaraza i do poniedziałku pięciu mężczyzn kasłało krwią, a ich skóra poczerniała jak moja, gdy wyciągnęli mnie z ognia. Tydzień później choroba ogarnęła niemal całą wioskę i ludzie wrzucali trupy do morowego dołu, wykopanego w szczerym polu. Potem go zasypali.

– Czy wszyscy mieszkańcy umarli?

Wzruszyła ramionami.

– Wszyscy, którzy patrzyli, jak mnie topią i palą. Jak twoja noga?

– Lepiej – rzekł. – Dzięki.

Nik wstał powoli i kuśtykając, zszedł ze sterty trawy. Oparł się o żelazne pręty.

– Czyli zawsze byłaś czarownicą? – spytał. – No wiesz, zanim ich wszystkich przeklęłaś.

– Jak gdyby trzeba było czarów, żeby zwabić do mojej chaty Solomona Porritta – odparła, pociągając wzgardliwie nosem.

Co, jak pomyślał Nik, choć nie odezwał się ani słowem, nie stanowiło w żadnym razie odpowiedzi na jego pytanie.

– Jak się nazywasz?

– Nie mam nagrobka. – Kąciki jej ust wygięły się w dół. – Mogę być każdym, nikim.

– Ale przecież musisz mieć jakieś imię.

– Nazywam się Liza. Liza Hempstock, miły panie – odparła cierpko. – Nie pragnę przecież wiele – dodała. – Tylko czegoś, co zaznaczyłoby mój grób. Leżę tutaj, widzisz? Nie ma tu nic prócz pokrzyw. – Przez moment miała tak smutną minę, że Nik zapragnął ją przytulić.

I nagle, gdy przeciskał się pomiędzy prętami ogrodzenia, przyszedł mu do głowy pomysł. Znajdzie nagrobek dla Lizy Hempstock, nagrobek z jej nazwiskiem. Sprawi, że znów się uśmiechnie.

Już na zboczu odwrócił się, by pomachać jej na pożegnanie, ale Liza zniknęła.

***

Na cmentarzu było pełno starych połamanych nagrobków, lecz Nik wiedział, że podarowanie jednego z nich szarookiej wiedźmie z pola garncarza to niedobry pomysł. Potrzebował czegoś nowszego. Stwierdził, że lepiej nie wspominać nikomu o tym, co zamierza, uznawszy całkiem rozsądnie, że z pewnością by mu zabronili.

Przez następne kilka dni umysł miał zajęty snuciem planów, coraz bardziej skomplikowanych i szalonych. Pan Pennyworth rozpaczał.

– Mam wrażenie – oznajmił, drapiąc się po zakurzonych wąsach – że jeśli to w ogóle możliwe, idzie ci jeszcze gorzej. Ty nie znikasz, chłopcze: przeciwnie, rzucasz się w oczy. Trudno cię nie zauważyć. Gdybyś przyszedł do mnie w towarzystwie fioletowego lwa, zielonego słonia i szkarłatnego jednorożca, na którym zasiadałby sam król Anglii w królewskich szatach, myślę, że tylko na ciebie gapiliby się ludzie uważając pozostałych za niegodnych wzmianki.

Nik jedynie patrzył na niego bez słowa. Zastanawiał się, czy w miejscach, gdzie zbierają się żywi ludzie, istnieją sklepy sprzedające wyłącznie nagrobki, a jeśli tak, to jak miałby znaleźć taki sklep. Zupełnie nie miał głowy do Znikania.

Skwapliwie wykorzystał skłonność panny Borrows do zapominania o zadaniach z gramatyki i kompozycji, i rozmów o wszystkim innym, wypytując ją o pieniądze – jak dokładnie działają, jak ich użyć, by zdobyć to czego się pragnie. Nik dysponował garścią monet, które zbierał przez kilka lat (przekonał się, że najlepiej szukać pieniędzy w miejscach, w których zakochane pary tuliły się, całowały i tarzały w trawie cmentarza; później często znajdował tam na ziemi metalowe monety), i pomyślał, że może w końcu udałoby się jakoś je wykorzystać.

– Ile mógłby kosztować nagrobek? – spytał pannę Borrows.

– Za moich czasów – odparła – kosztował piętnaście gwinei. Nie wiem, ile chcą za taki dzisiaj. Przypuszczam, że więcej, znacznie, znacznie więcej.

Nik miał pięćdziesiąt trzy pensy. Był pewien, że to nie wystarczy.

Minęły cztery lata, niemal pół jego życia, od czasu, gdy odwiedził grób Niebieskiego Człowieka, nadal jednak pamiętał drogę. Wdrapał się na szczyt wzgórza i wkrótce znalazł się ponad miastem, wyżej nawet niż wierzchołek jabłoni i wieża zrujnowanego kościoła, gdzie krypta Frobishera sterczała z ziemi niczym spróchniały ząb. Wśliznął się do środka, schodząc niżej, niżej i jeszcze niżej, aż do niewielkich kamiennych stopni, wyciętych w sercu wzgórza. Ruszył nimi do kamiennej komnaty u jego podstawy. W grobowcu było ciemno jak w kopalni, lecz Nik oglądał świat wzrokiem umarłych i komora ujawniała przed nim swoje sekrety.