Выбрать главу

– Teraz jest ich dwóch – oznajmiła Liza. – I jeśli jeden cię nie dopadnie, zrobi to drugi. Chcą, żebyś im pokazał, skąd wziąłeś broszę. Zamierzają rozkopać grób i wydobyć skarb. – Nie wspomniała mu o drugiej toczącej się dyskusji ani o karcie z czarnymi brzeżkami. Pokręciła głową. – Czemu w ogóle zrobiłeś coś tak głupiego? Znasz przecież zasady dotyczące opuszczania cmentarza. Sam się prosiłeś o kłopoty.

Nik poczuł się bardzo mały i bardzo głupi.

– Chciałem zdobyć dla ciebie nagrobek – przyznał cicho – i pomyślałem, że będzie kosztował więcej niż mam. Zamierzałem zatem sprzedać mu broszę, by ci go kupić.

Nie odpowiedziała.

– Jesteś zła?

Pokręciła głową.

– To pierwsza miła rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił od pięciuset lat. – Na jej twarzy pojawił się cień chochlikowatego uśmiechu. – Dlaczego miałabym być zła? – Urwała na chwilę. – Co właściwie robisz, kiedy próbujesz Zniknąć?

– To, co mi kazał pan Pennyworth „jestem pustym przejściem, jestem pustą dolinką, jestem niczym, oczy mnie nie dostrzegą, spojrzenia prześlizną się po mnie". Ale to nigdy nie działa.

– Dlatego że jesteś żywy. – Liza pociągnęła nosem. – To się sprawdza u nas, umarłych, bo i tak musimy się mocno starać, żebyście nas zauważyli. U was to nic nie da.

Krzyżując ręce, chwyciła się za ramiona i zakołysała w przód i w tył, jakby się nad czymś zastanawiała.

– To przeze mnie wplątałeś się w kłopoty – rzekła w końcu. – Podejdź tu, Nikcie Owensie.

Postąpił krok w jej stronę w ciasnym pomieszczeniu, a ona położyła mu na czole zimną dłoń. Miał wrażenie, jakby na skórę opadł mu szal z mokrego jedwabiu.

– Teraz – rzekła – może ja zdołam ci się przysłużyć.

A potem zaczęła mamrotać coś pod nosem, słowa, których Nik nie rozumiał. W końcu rzekła, głośno i wyraźnie:

Bądź dziurą, bądź pyłem, bądź myślą, bądź tchnieniem.

Bądź nocą, ciemnością, umysłem, marzeniem.

I wśliźnij się, wsuń się, przeniknij, czym prędzej.

Nad, pod, dookoła, w kąt, na bok, pomiędzy.

Coś wielkiego dotknęło go, otarło się o niego od stóp do głów. Nik zadrżał, zjeżyły mu się włosy, na ciele wystąpiła gęsia skórka. Coś się zmieniło.

– Co zrobiłaś? – spytał.

– Tylko trochę ci pomogłam – odparła. – Może i nie żyję, ale nawet po śmierci jestem czarownicą, a my nie zapominamy.

– Ale…

– Teraz cicho – rzuciła. – Wracają.

W zamku magazynku zagrzechotał klucz.

– No dobra, kolego – rzekł głos, którego Nik nie rozpoznał. – Na pewno wszyscy zostaniemy kumplami. – To rzekłszy, Tom Hustings pchnięciem otworzył drzwi i stanął w progu, rozglądając się, wyraźnie zaskoczony. Był wielkim, potężnym mężczyzną o lisio-rudych włosach i czerwonym, pijackim nosie. – Hej, Abanazer! Zdawało mi się, że mówiłeś, że tu jest.

– Bo mówiłem – odparł Bolger zza jego pleców.

– Nie widzę ani śladu.

Obok czerwonej twarzy pojawiła się głowa Bolgera. Zajrzał do pokoju.

– Schował się – rzekł, patrząc wprost w miejsce, gdzie stał Nik. – Ukrywanie się nie ma sensu – dodał głośno. – Widzę cię, wychodź.

Obaj mężczyźni weszli do ciasnego pomieszczenia. Nik stał między nimi nieruchomo jak posąg, myśląc o lekcjach pana Pennywortha. Nie reagował, nie poruszał się, pozwalał spojrzeniom mężczyzn prześlizgiwać się po nim. Nie widzieli go.

– Pożałujesz gorzko, że nie wyszedłeś, kiedy cię zawołałem – oznajmił Bolger i zamknął drzwi. – No dobra – powiedział do Toma Hustingsa – ty stań tutaj i przypadkiem go nie wypuść! – Zaczął krążyć po pokoju, zaglądając za różne sprzęty. Pochylił się niezgrabnie, sprawdzając pod biurkiem. Przeszedł tuż obok Nika i otworzył szafę. – Widzę cię! – zawołał. – Wychodź!

Liza zachichotała.

– Co to? – Tom Hustings obrócił się gwałtownie.

– Nic nie słyszałem – odparł Abanazer Bolger.

Liza znów zachichotała, ściągnęła wargi i dmuchnęła. Jej gwizd przeszedł stopniowo w przeciągły świst, zawodzenie odległego wiatru. Światła elektryczne w pomieszczeniu zamrugały, zabrzęczały i zgasły.

– Cholerne korki – mruknął Abanazer Bolger. – Chodź, tylko tracimy czas.

Klucz szczęknął w zamku i Liza z Nikiem zostali sami w pokoju.

***

– Uciekł – oznajmił Abanazer Bolger; teraz Nik słyszał go przez drzwi. – To mała klitka, nie miałby się gdzie schować. Z pewnością byśmy go znaleźli.

– Temu Jackowi się to nie spodoba.

– A kto mu powie? Chwila ciszy.

– Hej, Tomie Hustingsie, gdzie jest brosza?

– Mhm? A, to. Tutaj. Schowałem ją, żeby się nie zgubiła.

– Schowałeś? Do kieszeni? Zabawne miejsce, jeśli chcesz znać moje zdanie. Wygląda raczej na to, że zamierzałeś z nią wyjść. Chciałeś zatrzymać dla siebie moją broszę!

– Twoją broszę, Abanazerze? Twoją? Naszą broszę.

– Naszą, akurat. Nie pamiętam, żebyś tu był, kiedy zabrałem ją chłopakowi.

– Chłopakowi, którego nie potrafiłeś nawet zatrzymać dla tego gościa, Jacka? Wyobrażasz sobie, co zrobi, kiedy się dowie, że miałeś chłopaka, którego szukał, i go wypuściłeś?

– Pewnie to inny chłopak, na świecie roi się od chłopców. Jakie są szanse, że trafiliśmy akurat na tego, na którym mu zależy? Założę się, że zwiał stąd, gdy tylko odwróciłem się plecami. – Po chwili Abanazer Bolger dodał wysokim, piskliwym, żałosnym tonem: – Nie martw się o Jacka, Tomie Hustingsie. To z pewnością inny chłopak. Stary mózg zaczyna szwankować. Spójrz, prawie skończyła się nam tarniówka. Łykniesz porządnej szkockiej? Mam w magazynku whisky. Zaczekaj tu chwilkę.

Drzwi pokoju otwarły się, do środka wszedł Abanazer uzbrojony w laskę i latarkę elektryczną. Minę miał jeszcze kwaśniejszą niż wcześniej.

– Jeżeli wciąż tu jesteś – wyszeptał cierpko – nawet nie myśl o próbie ucieczki. Wezwałem już policję. O tak, właśnie to zrobiłem.

Pogrzebał chwilę w szufladzie i wyciągnął do połowy opróżnioną butelkę whisky i małą, czarną flaszeczkę.

Abanazer nalał kilka kropel płynu z małej butelki do dużej, po czym schował flaszeczkę do kieszeni.

– To moja brosza i tylko moja – wymamrotał, dodając głośniej: – Już idę, Tom!

Powiódł gniewnym wzrokiem po ciemnym pokoju, patrząc wprost na Nika, i wyszedł, niosąc przed sobą whisky. Zamknął drzwi na klucz.

– No proszę – dobiegł z drugiej strony głos Abanazera Bolgera. – Daj mi szklankę, Tom. Nie ma to jak whisky, rosną od niej włosy na piersi. Powiedz, ile.

Cisza.

– Tanie świństwo. A ty nie pijesz?

– Tarniówka była trochę za mocna; muszę odczekać chwilę, aż uspokoi mi się żołądek… – A potem: – Hej, Tom, co zrobiłeś z moją broszą?

– To niby twoja brosza? Zaraz, zaraz, co ty… Wlałeś mi coś do drinka, ty śmieciu!

– A jeśli nawet? Widziałem po twojej twarzy, co planujesz, Tomie Hustingsie. Ty złodzieju!

I wtedy zaczęli krzyczeć. Nik usłyszał kilka trzasków i głośnych hurgotów, jakby ktoś wywracał meble…

…i zapadła cisza.

– Teraz, szybko! – rzuciła Liza. – Zabierajmy się stąd.

– Ale drzwi wciąż są zamknięte. – Spojrzał na nią. – Możesz coś z tym zrobić?

– Ja? Nie znam żadnej magii, która uwolniłaby cię z zamkniętego pokoju, chłopcze.

Nik przykucnął i wyjrzał przez dziurkę. Była zatkana, wciąż tkwił w niej klucz. Zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął przelotnie i ów uśmiech rozjaśnił mu twarz niczym błysk latarki. Z jednego z pudeł wyciągnął zgniecioną gazetę, rozprostował ją jak najlepiej umiał i przepchnął pod drzwiami, pozostawiając po swej stronie tylko rożek.