Naturalnie, przeora nazywano Dom Cristao; Dona Cristao, gdyby była kobietą. Na tym świecie, ponieważ była tylko jedna escola baka i jedna faculdade, był też tylko jeden pryncypał; z pełną elegancji prostotą, mąż kierował klasztorem, a żona szkołami, wiążąc wszystkie sprawy zakonu w jednym małżeństwie. Ender powiedział San Angelo, na samym początku, że to szczyt pychy, nie pokory, by prowadzący klasztory i szkoły nazywali siebie „Panem Chrześcijaninem” i „Panią Chrześcijanką”, przejmując tytuł, jaki winien przysługiwać każdemu bez wyjątku wyznawcy Chrystusa. San Angelo uśmiechnął się tylko — ponieważ, oczywiście, o to mu właśnie chodziło. Arogancki w swej pokorze… taki właśnie był i między innymi dlatego go pokochałem.
Zamiast czekać w swym escritorio, Dom Cristao powitał go na dziedzińcu — dyscyplina zakonna wymagała, by świadomie przysparzać sobie niewygód dla wygody tych, którym służyli mnisi.
— Mówca Andrew! — zawołał.
— Dom Ceifeiro! — odpowiedział Ender. Ceifeiro — żniwiarz — był wewnętrznym zakonnym określeniem funkcji opata; pryncypałów szkół nazywano Aradores, oraczami, a mnichów-nauczycieli Semeadores, siewcami.
Ceifeiro uśmiechnął się, gdy Mówca nie wymienił jego zwykłego tytułu: Dom Cristao. Wiedział, jaką manipulacją było wymaganie, by ludzie odzywali się do Filhos używając ich tytułów lub imion. „Kiedy zwracają się do ciebie z tytułu, przyznają, że jesteś chrześcijaninem, kiedy wymieniają twe imię, modlitwa spływa z ich warg”, jak mówił San Angelo.
— Tak, jestem Ceifeiro — przeor ujął Endera za ramiona. — A czym ty dla nas jesteś? Plagą chwastów?
— Gdziekolwiek przybywam, staram się być jak zaraza.
— Strzeż się więc, bo Pan Plonów spali cię wraz z plewami.
— Wiem. Potępienie jest o włos, a nie ma nadziei, bym okazał skruchę.
— Skrucha jest domeną księży. Nasza sprawa to kształcenie umysłu. Dobrze, że do nas przyszedłeś.
— Jestem wdzięczny, że mnie zaprosiliście. Musiałem użyć brutalnego szantażu, by ktokolwiek zechciał choćby ze mną porozmawiać.
Ceifeiro rozumiał, naturalnie, że Mówca zdaje sobie sprawę, iż to zaproszenie zawdzięcza wyłącznie swej inkwizycyjnej groźbie. Brat Amai wolał jednak utrzymać swobodny ton rozmowy.
— Powiedz, czy to prawda, że znałeś San Angela? Czy rzeczywiście Mówiłeś o jego śmierci? Ender skinął ręką w stronę widocznych nad murem pnączy.
— Spodobałby mu się nieład w waszym ogrodzie. Uwielbiał prowokować kardynała Aquillę, a nie wątpię, że wasz biskup też kręci nosem na taką niedbałość. Dom Cristao mrugnął porozumiewawczo.
— Znasz zbyt wiele naszych sekretów. Czy odejdziesz, jeśli pomożemy ci znaleźć odpowiedzi na twoje pytania?
— Jest pewna szansa. Od kiedy zacząłem swą służbę jako Mówca, najdłuższy okres spędziłem w Reykjaviku, na Trondheim — półtora roku.
— Czy i tutaj mógłbyś obiecać podobnie krótki pobyt? Nie proszę dla siebie, ale dla spokoju ducha tych, co noszą cięższe od mojej szaty. Ender udzielił jedynej szczerej odpowiedzi, która mogła uspokoić biskupa.
— Obiecuję, że gdybym kiedyś znalazł miejsce, gdzie chciałbym osiąść na stałe, odrzucę tytuł Mówcy i stanę się produktywnym obywatelem.
— W naszym świecie wymagałoby to przejścia na katolicyzm.
— Wiele lat temu San Angelo kazał mi obiecać, że jeśli kiedykolwiek przyjmę jakąś religię, będzie to jego religia.
— Nie brzmi to jak szczere wyznanie wiary.
— To dlatego, że żadnej nie wyznaję. Ceifeiro roześmiał się, jakby miał powody, by nie wierzyć w to oświadczenie.
Nalegał, by Mówca — zanim jeszcze zacznie pytać — obejrzał klasztor i szkoły. Ender zgodził się chętnie. Chciał zobaczyć, jak dalece rozwinęły się idee San Angela w ciągu wieków, jakie minęły od jego śmierci. Szkoły okazały się dobrze urządzone, a poziom kształcenia wysoki. Zapadł już zmierzch, nim Ceifeiro zaprowadził go znowu do klasztoru, do małej celi, którą dzielił ze swą żoną, Aradorą.
Dona Crista była już u siebie, planując serię ćwiczeń z gramatyki na terminalu, ustawionym pomiędzy dwoma łóżkami. Czekali w milczeniu, aż będzie mogła przerwać. Ceifeiro przedstawił go jako Mówcę Andrew.
— Nie chce nazywać mnie Dom Cristao — dodał.
— Tak, jak biskup — odparła jego żona. — Moim prawdziwym imieniem jest Detestai o Pecado e Fazei o Direito — Nienawidź Grzechu i Czyń Słusznie, przetłumaczył Ender. — Imię mojego męża można pięknie skrócić do Amai, kochaj. Ale moje? Czy możesz sobie wyobrazić, że wołasz do przyjaciela: Oi! Detestai! — roześmiali się wszyscy troje. — Miłość i wzgarda, oto kim jesteśmy jako mąż i żona. Jak mnie nazwiesz, skoro nie chcesz mi przyznać imienia Chrześcijanki?
Ender spojrzał na jej twarz ze śladami zmarszczek wyraźnymi na tyle, by ktoś bardziej od niego krytyczny uznał ją za starą. Jednak uśmiech krył się w kształcie ust, a pełne wigoru spojrzenie sprawiało, że wydawała się młoda, młodsza nawet od niego.
— Nazwałbym cię Belezą, ale twój mąż oskarżyłby mnie, że z tobą flirtuję.
— Nie. Nazwałby mnie Beladoną — od piękna do trucizny w jednym złośliwym żarciku.
— Nauczenie cię pokory jest moim obowiązkiem — oznajmił Ceifeiro.
— A moim — uczenie cię cnoty. Słysząc to, Ender nie potrafił się powstrzymać od spojrzenia na jedno, potem na drugie łóżko.
— Jeszcze jeden, którego ciekawi małżeństwo żyjące w celibacie.
— Nie — zaprzeczył Ender. — Przypominam sobie jednak, że San Angelo namawiał, by żona i mąż dzielili wspólne łoże.
— Moglibyśmy to robić tylko w jeden sposób — odparła Aradorą. — Gdyby jedno z nas spało w nocy, a drugie w dzień.
— Trzeba dopasowywać zasady do siły Filhos da Mente — wyjaśnił Ceifeiro. — Nie wątpię, że są tacy, którzy potrafią dzielić łoże i nadal żyć w celibacie, lecz moja żona jest wciąż nazbyt piękna, a żądze mego ciała zbyt potężne.
— Tego właśnie pragnął San Angelo. Twierdził, że małżeńskie łoże winno być nieustającą próbą waszego umiłowania wiedzy. Miał nadzieję, że każdy mężczyzna i kobieta w zakonie z czasem zdecyduje się na reprodukcję także cielesną, nie tylko intelektualną.
— Gdybyśmy to zrobili — rzekł Ceifeiro — musielibyśmy natychmiast opuścić Filhos.
— To kwestia, której nasz drogi San Angelo nie mógł pojąć, gdyż za jego życia nie istniał ani jeden prawdziwy klasztor naszego zakonu — stwierdziła Aradorą. — Zakon staje się rodziną i opuszczenie go sprawia ból równie wielki, jak rozwód. Kiedy korzenie wgłębią się w ziemię, rośliny nie można już wyrwać bezboleśnie. Sypiamy wiec osobno i ledwie starcza nam siły, by pozostać w naszym umiłowanym zakonie.
Mówiła z takim zadowoleniem, że wbrew woli Endera łzy błysnęły w jego oczach. Dostrzegła to, zaczerwieniła się i odwróciła wzrok.
— Nie płacz nad nami, Mówco Andrew. Przeżywamy tu więcej radości, niż cierpień.
— Nie rozumiesz — odpowiedział. — Nie płaczę z żalu, ale z zachwytu dla piękna.
— Nawet żyjący w celibacie księża uważają naszą czystość w małżeństwie za coś, w najlepszym razie, ekscentrycznego — zauważył Ceifeiro.