W ten sposób mijały godziny. Novinha nic nie robiła, a jej myśli także nie prowadziły do żadnych wniosków. Po południu przed drzwiami stanął Quim.
— Przepraszam, że ci przeszkadzam, mamo.
— Nieważne — odparła. — I tak jestem dzisiaj do niczego.
— Wiem, że nie dbasz o to, że Olhado spędza czas z tym szatańskim pomiotem. Pomyślałem jednak, że powinnaś wiedzieć: Quara poszła do niego zaraz po szkole. Do jego domu.
— Naprawdę?
— Czy może to też cię nie obchodzi, mamo? Może planujesz przewrócić kołdrę i pozwolić mu całkiem zająć miejsce ojca? Novinha zerwała się na nogi i z zimną pasją podeszła do syna. Cofnął się szybko.
— Wybacz mi, mamo. Byłem wściekły…
— Przez wszystkie lata małżeństwa z twoim ojcem ani razu nie pozwoliłam mu podnieść ręki na moje dzieci. Jednak gdyby żył dzisiaj, sama bym go poprosiła, żeby spuścił ci tanie.
— Mogłabyś — oświadczył wyzywająco. — Ale zabiłbym go, zanim bym mu pozwolił się dotknąć. Może ty lubisz, kiedy cię biją, ale mnie nikt nigdy nie uderzy! To nie była świadoma decyzja; dłoń zatoczyła łuk i trafiła go w twarz, zanim Novinha zdała sobie sprawę z tego, co robi.
Uderzenie nie mogło zaboleć zbyt mocno, jednak natychmiast wybuchnął płaczem i osunął się na podłogę, siadając plecami do matki.
— Przepraszam, przepraszam… — szeptał przez łzy.
Uklękła i niezgrabnie objęła go za ramiona. Przyszło jej do głowy, że przytulała go ostatnim razem, gdy był w wieku Grega. Kiedy stałam się taka zimna? I dlaczego, kiedy dotknęłam go znowu, było to uderzenie zamiast pocałunku?
— Ja też jestem zmartwiona tym, co się dzieje — powiedziała.
— On wszystko psuje — oświadczył Quim. — Przyleciał do nas i od razu wszystko się zmienia.
— Wiesz, Estevao, nie było nam tak cudownie, by odrzucać zmianę.
— Ale nie taką. Spowiedź, pokuta i rozgrzeszenie — takiej zmiany nam trzeba. Nie pierwszy raz Novinha pozazdrościła Cjuimowi wiary w kapłańską moc odpuszczania grzechów. To dlatego, że nigdy nie zgrzeszyłeś, synu. Dlatego, że nie zdajesz sobie sprawy z niemożności pokuty.
— Chyba będę musiała porozmawiać z tym Mówcą — stwierdziła.
— I zabrać Quarę do domu?
— Nie wiem. Trudno nie zauważyć, że to on skłonił ją znowu do mówienia. Zresztą, ona chyba wcale go nie lubi. Nie ma dla niego nawet jednego dobrego słowa.
— Więc czemu tam poszła?
— Pewnie żeby mu powiedzieć coś brzydkiego. Musisz przyznać, że to znaczna poprawa w stosunku do jej milczenia.
— Diabeł maskuje się, pozornie czyniąc dobro, by potem…
— Quim, nie potrzebuję wykładów z demonologii. Zaprowadź mnie do domu Mówcy, a ja z nim porozmawiam.
Poszli ścieżką wzdłuż zakola rzeki. Węże wodne zrzucały łuski, więc ziemia była śliska od kawałków mokrego drzewa i strzępów gnijącej skóry. To moje kolejne zadanie, pomyślała Novinha. Muszę odgadnąć, co wprawia w ruch te paskudne, małe potworki, a wtedy uda mi się może wykorzystać je do czegoś pożytecznego. A przynajmniej sprawić, że nie będą brudzić i smrodzić na brzegu przez sześć tygodni każdego roku. Jedynym plusem było to, że skóry użyźniały chyba glebę; miękka rzeczna trawa rosła najgęściej tam, gdzie przebywały węże. Ta trawa była jedyną łagodną i delikatną formą tutejszego życia; przez całe lato ludzie przychodzili na brzeg, by leżeć na wąskim pasie naturalnego trawnika pomiędzy trzciną a suchą trawą prerii. Śluz wężowych skór, choć nieprzyjemny, krył w sobie obietnice lepszej przyszłości. Quim, najwyraźniej, myślał o tym samym.
— Mamo, moglibyśmy kiedyś posadzić trochę rzecznej trawy koło domu.
— To jedna z pierwszych rzeczy, których próbowali twoi dziadkowie, bardzo dawno temu. Ale nie wiedzieli, jak to zrobić. Rzeczna trawa zostaje zapylona, ale nie daje nasion, a kiedy ją przeszczepili, rosła przez jakiś czas, po czym wymierała i nie odrastała w następnym roku. Przypuszczam, że rozwija się tylko w pobliżu wody.
Quim skrzywił się i przyspieszył kroku, wyraźnie poirytowany. Novinha westchnęła. Dla Quima fakt, że Wszechświat nie zachowywał się tak, jak on by sobie życzył, był czymś w rodzaju osobistej obrazy.
Wkrótce potem dotarli do domu Mówcy. Naturalnie, na prac’a bawiły się dzieci. Rozmawiali głośno, żeby w tym zgiełku słyszeć własne słowa.
— Tu tutaj — oświadczył Quim. — Uważam, że powinnaś stąd zabrać Olhada i Quarę.
— Dzięki, że pokazałeś mi, gdzie mieszka.
— Wcale nie żartuję. To starcie dobra ze złem.
— Jak zawsze — stwierdziła Novinha. — Kłopoty sprawia jedynie rozpoznanie, które z nich jest którym. Nie, nie, Quim, wiem, że możesz mi to wyjaśnić szczegółowo, ale…
— Nie bądź taka protekcjonalna, mamo.
— Ależ Cjuim, to przecież naturalne, jeśli wziąć pod uwagę, jak często ty przemawiasz do mnie protekcjonalnie. Zagryzł wargi.
Wyciągnęła rękę i dotknęła go nieśmiało i delikatnie; naprężył mięśnie, jakby jej dłoń była jadowitym pająkiem.
— Quim — poprosiła. — Nigdy nie próbuj mnie uczyć, co jest dobre, a co złe. Ja tam byłam, a ty tylko oglądałeś mapę.
Strącił z ramienia dłoń i odszedł. Czasami tęsknię do dni, kiedy całymi tygodniami nie odzywaliśmy się do siebie.
Głośno klasnęła w dłonie. Po chwili ktoś otworzył drzwi. To była Quara.
— Oi, Maezinha — powiedziała. — Tambem veio jogar? Też przyszłaś się bawić?
Olhado i Mówca rozgrywali na terminalu jakąś bitwę. Mówca dostał maszynę z polem holograficznym większym i dokładniejszym, niż typowe urządzenia. Obaj gracze operowali eskadrami ponad dziesięciu jednostek równocześnie. Rozgrywka była bardzo skomplikowana i żaden z nich nie podniósł głowy ani się nie przywitał.
— Olhado kazał siedzieć cicho, bo wyrwie mi język i każe go zjeść w kanapce — oznajmiła Quara. — Lepiej się nie odzywaj, dopóki nie skończą.
— Siadaj, proszę — mruknął Mówca.
— Zaraz cię dorżnę — zawołał Olhado.
Większa część floty Mówcy zniknęła w serii symulowanych eksplozji. Novinha przysiadła na stołku. Quara usadowiła się obok, na podłodze.
— Słyszałam, jak rozmawiacie z Quimem pod drzwiami — powiedziała. — Krzyczeliście, więc wszystko było słychać.
Novinha poczuła, jak się rumieni. To denerwujące, że Mówca słyszał kłótnię z synem. To nie jego interes. Nic, co dotyczy jej rodziny, nie powinno go obchodzić. A już z pewnością nie aprobowała gier strategicznych. Zresztą, i tak były archaiczne i niemodne. Od setek lat nie stoczono żadnej bitwy w przestrzeni, chyba że liczyć potyczki z przemytnikami. Milagre było tak spokojne, że nikt tutaj nie miał nawet broni groźniejszej niż elektryzer konstabla. Olhado nigdy w życiu nie zobaczy bitwy. A tutaj dał się wciągnąć w symulowaną wojnę. Może to ewolucja wbudowała samcom pragnienie, by roznosić przeciwnika w drobne strzępki albo wgniatać go w ziemię. A może przemoc, jaką oglądał w domu sprawiła, że zasiadł do gry. Moja wina. Jeszcze raz moja wina. Nagle Olhado krzyknął rozpaczliwie, a jego flota rozpadła się w serii wybuchów.