Выбрать главу

Na polance nikt się nie poruszał. Miro od razu dostrzegł, że dzieje się coś niedobrego. Prosiaczki niczego nie robiły. Po prostu stały czy siedziały tu i tam. W milczeniu, jakby nie oddychały. Wpatrzone w ziemię.

Wszystkie, prócz Człowieka, który wynurzył się z lasu i wolno, sztywnym krokiem wyszedł do przodu. Miro poczuł, że Ouanda przyciska łokieć do jego biodra; nie spojrzał na nią jednak.

Wiedział, że myśli to samo, co on: czy nadeszła już chwila, gdy nas zabiją, jak zabili Pipa i Liba? Przez kilka minut Człowiek przyglądał im się nieruchomo. Długie oczekiwanie denerwowało, ale Miro i Ouanda dobrze znali dyscyplinę. Nic nie mówili, nawet ich twarze nie zmieniły spokojnego, obojętnego wyrazu, jaki ćwiczyli od lat. Sztuka niekomunikacji była pierwszą, jaką musieli poznać, zanim Libo pozwolił im wyjść ze sobą do lasu. Dopóki ich twarze nie przestały wyrażać czegokolwiek, dopóki choćby pocili się w warunkach emocjonalnego napięcia, żaden prosiaczek nie mógł ich zobaczyć. Jakby to do czegoś prowadziło — Człowiek zbyt sprawnie zmieniał uniki w odpowiedzi, z pustych zdań wnioskował o faktach. Nawet ich absolutny spokój informował z pewnością o strachu. Jednak nie istniało wyjście z tego błędnego kręgu. Każde działanie było komunikacją.

— Okłamaliście nas — oświadczył Człowiek.

Nie odpowiadaj, prosił bezgłośnie Miro. Ouanda milczała, jakby usłyszała. Z pewnością myślała do niego to samo.

— Korzeniak twierdzi, że Mówca Umarłych chce nas odwiedzić.

Ten wybieg prosiaczków mógł doprowadzić do szału. Ile razy mieli do powiedzenia coś obraźliwego, zawsze zrzucali to na nieżyjącego prosiaczka, który nie mógł tego powiedzieć. Z pewnością w grę wchodził jakiś religijny rytuał: idź do drzewa-totemu, zadaj kluczowe pytanie, połóż się i obserwuj liście albo pień albo cokolwiek, aż otrzymasz dokładnie taką odpowiedź, jakiej oczekujesz.

— Nigdy nie twierdziliśmy, że jest inaczej. Ouanda zaczęła oddychać odrobinę szybciej.

— Powiedzieliście, że nie przyjdzie.

— To prawda — przyznał Miro. — Nie przyjdzie. Musi przestrzegać prawa, jak wszyscy inni. Gdyby próbował bez zezwolenia przekroczyć bramę…

— To kłamstwo. Miro umilkł.

— Takie jest prawo — odezwała się cicho Ouanda.

— Prawo było już łamane — odparł Człowiek. — Moglibyście go przyprowadzić, ale nie chcecie. Wszystko zależy od tego, czy tu przyjdzie. Korzeniak twierdzi, że jeśli nie, to królowa kopca nie będzie mogła ofiarować nam swych darów.

Miro stłumił irytację. Królowa kopca! Czy nie tłumaczył prosiaczkom chyba z dziesięć razy, że wszystkie robale zginęły? A teraz martwa królowa kopca przemawia do nich, tak samo jak martwy Korzeniak. Stosunki z prosiaczkami byłyby o wiele prostsze, gdyby nie przyjmowali rozkazów od umarłych.

— Takie jest prawo — powtórzyła Ouanda. — Gdybyśmy go choćby poprosili, żeby przyszedł, mógłby na nas donieść i wtedy już nigdy byśmy się nie spotkali.

— Nie doniesie na was. Chce przyjść.

— Skąd wiecie?

— Korzeniak powiedział.

Bywały chwile, gdy Miro miał ochotę zrąbać totemiczne drzewo, które wyrosło w miejscu śmierci Korzeniaka. Może przestaliby się powoływać na jego słowa. Chociaż, pewnie wtedy nazwaliby tym imieniem inne drzewo, a wściekli się i tak. Nie próbuj sugerować, że wątpisz w ich dogmaty religijne — tak brzmiała podręcznikowa zasada, znana wszystkim ksenologom; nawet antropolodzy to wiedzieli.

— Spytajcie go — powiedział Człowiek.

— Korzeniaka? — zdziwiła się Ouanda.

— Z wami nie będzie rozmawiał — odparł Człowiek pogardliwie. — Spytajcie Mówcę, czy przyjdzie.

Miro czekał na odpowiedź Ouandy. Wiedziała przecież, co on o tym sądzi. Kłócili się na ten temat co najmniej dziesięć razy w ciągu ostatnich dwóch dni. To dobry człowiek, mówił Miro. To oszust, odpowiadała Ouanda. Był dobry dla maluchów… Tak, jak sprawcy czynów lubieżnych… Ja mu wierzę… Jesteś więc durniem… Można mu zaufać… Zdradzi nas… Rozmowa zawsze kończyła się niczym.

Prosiaczki jednak zmieniały układ. Prosiaczki dodały wagi argumentom Mira. Zwykle, gdy domagały się rzeczy niemożliwych, pomagał jej w dyskusji. Ale rzecz nie była niemożliwa i nie miał ochoty na sprzeciw. Dlatego milczał. Przyciśnij ją, Człowieku, bo masz rację i tym razem Ouanda musi ustąpić. Nie mogąc liczyć na pomoc Mira, Ouanda czuła się osamotniona i wycofała się nieco.

— Może gdybyśmy doprowadzili go tylko do skraju lasu…

— Przyprowadźcie go tutaj — upierał się Człowiek.

— Nie możemy. Popatrzcie na siebie. Nosicie ubrania. Robicie garnki. Jecie chleb.

— Owszem — uśmiechnął się Człowiek. — To wszystko prawda. Przyprowadźcie go.

— Nie.

Miro drgnął i cofnął rękę, zanim dotknął Ouandy. To była jedyna rzecz, której dotąd nie zrobili — ostra odmowa spełnienia prośby. Zawsze powtarzali: „Nie możemy, ponieważ…” albo „Chcielibyśmy, ale…” Teraz powiedziała coś, co oznaczało: nie zrobię tego. Ja, osobiście, odmawiam. Uśmiech Człowieka zbladł.

— Pipo powiedział nam, że kobiety nie rozkazują. Pipo powiedział, że ludzkie kobiety i mężczyźni decydują wspólnie. Dlatego nie możesz powiedzieć „nie”, jeśli on także tego nie powie — spojrzał na Mira. — Czy mówisz: nie? Miro milczał. Czul na biodrze ucisk łokcia Ouandy.

— Nie chcę, żebyś nic nie mówił — oświadczył Człowiek. — Masz powiedzieć: tak albo: nie. Miro nadal nie odpowiadał.

Kilku prosiaczków powstało. Miro nie wiedział, co planują, ale sam ruch w połączeniu z nieprzeniknionym milczeniem ksenologa wydawał się groźny. Ouanda, która nigdy nie ustąpiłaby przed groźbą, ugięła się wobec możliwego zagrożenia życia Mira.

— On mówi: tak — szepnęła.

— On mówi: tak, ale dla ciebie milczy. Ty mówisz: nie, ale nie chcesz zamilczeć dla niego — Człowiek wygarnął palcem z ust porcję gęstego śluzu i strzepnął go na ziemię. — Jesteś niczym.

Nagle skoczył w górę, wykręcił salto w tył, obróciwszy się w powietrzu wylądował plecami do ksenologów i odszedł. Pozostałe prosiaczki ożyły natychmiast i ruszyły za nim. Prowadził je między drzewa, oddalając się od Mira i Ouandy.

Niespodziewanie Człowiek zatrzymał się. Inny prosiaczek, zamiast iść za nim, stanął blokując drogę. Był to Liściojad. Jeśli on albo Człowiek coś mówili, Miro tego nie słyszał. Nie widział, by poruszali ustami. Zauważył jednak, jak Liściojad wyciągnął rękę, by dotknąć brzucha Człowieka. Dłoń pozostała przez chwilę w bezruchu, po czym Liściojad odwrócił się i odbiegł w krzaki, niby jakiś młodzik. Po chwili inni zniknęli także.

— To była walka — stwierdził Miro. — Człowiek i Liściojad. Stoją po przeciwnych stronach.

— Czego? — spytała Ouanda.

— Chciałbym to wiedzieć. Mogę się tylko domyślać. Jeśli sprowadzimy Mówcę, zwycięży Człowiek. Jeśli nie, wygra Liściojad.

— Co wygra? Jeśli przyprowadzimy Mówcę, on nas zdradzi i wtedy wszyscy przegramy.

— On nas nie zdradzi.

— Niby dlaczego, jeśli nawet ty mnie zdradziłeś? Głos ciął jak pejcz i Miro niemal krzyknął z bólu, jaki sprawiły jej słowa.

— Ja cię zdradziłem? — szepnął. — Eu nao. Jamais. Ja nie. Nigdy.

— Ojciec zawsze powtarzał: bądźcie jednością wobec prosiaczków, nie pozwólcie, by widzieli, że nie zgadzacie się ze sobą. A ty…

— Ja? Nie powiedziałem im: tak. To ty powiedziałaś: nie, ty zajęłaś stanowisko, z którym się nie zgadzałem. Wiedziałaś o tym.