Выбрать главу

Dźwigając jej torbę, wyszedłem na ulicę i patrzyłem, jak Gina sadza Pata w jego foteliku i zapina pasy. Mały wyczuł, że dzieje się coś bardzo złego. Już się nie uśmiechał. Nagle zdałem sobie sprawę, że to moja ostatnia szansa.

– Co będzie z Patem? – zapytałem. – Nie pomyślałaś o nim?

– A ty? – odparła. – Czy ty o nim pomyślałeś?

Wsadziła swoją walizkę do bagażnika, nie próbując nawet odebrać mi drugiej torby. Uznała widać, że może ją zostawić.

– Gdzie się zatrzymasz?

– Do widzenia, Harry – powiedziała i odeszła.

Przez boczną szybę widziałem drobną, zaniepokojoną twarzyczkę Pata. Gina patrzyła prosto przed siebie, jej wzrok był twardy i błyszczący. Już teraz wyglądała jak ktoś inny. Ktoś, kogo nie znałem. Przekręciła kluczyk w stacyjce.

Patrzyłem w ślad za samochodem, dopóki nie zniknął za zakrętem ulicy, przy której mieszkaliśmy. A potem zobaczyłem, jak poruszają się zasłony. Obserwowali nas sąsiedzi. Z uczuciem rozpaczy uświadomiłem sobie, jakiego rodzaju parą się staliśmy. Odniosłem torbę Giny do domu. W środku dzwonił telefon. To był Marty.

– Nie uwierzysz, co ci skurwiele piszą o mnie w gazetach – oznajmił. – Posłuchaj tego: ZAKAZAĆ SZALONEMU MANNOWI WSTĘPU DO TELEWIZJI. Albo to: MAŁOMÓWNY MANN – ZNA TYLKO KILKA SŁÓW, WSZYSTKIE Z RYNSZTOKA. Co oni, kurwa, insynuują? Ci ludzie chcą mi odebrać pracę, Harry. Moja mama jest naprawdę zmartwiona. Co robimy?

– Marty – powiedziałem. – Gina odeszła.

– Odeszła? Masz na myśli, że cię opuściła?

– Tak.

– A co z dzieckiem?

– Zabrała Pata ze sobą.

– Ma kogoś?

– Nic z tych rzeczy. Chodziło o mnie. Zrobiłem coś głupiego.

Marty zachichotał mi do ucha.

– Harry, ty stary zbereźniku. To ktoś, kogo znam?

– Boję się, Marty. Obawiam się, że odeszła na dobre.

– Nie przejmuj się, Harry. W najgorszym przypadku może ci zabrać połowę tego, co posiadasz.

W tej kwestii się mylił. Gina już teraz zabrała ze sobą wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem. Nic mi nie zostawiła.

Rozdział 8

Barry Twist pracował w zarządzie stacji. W ciągu ostatniego roku byłem u niego raz na kolacji i on wpadł do mnie raz na kolację. Jednak biorąc pod uwagę to, w jakim funkcjonowaliśmy układzie, trudno nas było uznać za przyjaciół. Nie mogłem mu na przykład opowiedzieć o Ginie. Miałem wrażenie, że wielu ludzi znam właśnie w ten sposób.

Barry był pierwszym facetem z telewizji, który zaprosił Marty’ego i mnie na lunch, kiedy pracowaliśmy w radiu. Jego zdaniem nasz program nadawał się do telewizji i jemu, bardziej niż komukolwiek innemu, zawdzięczaliśmy, że się tam znaleźliśmy. W trakcie naszego pierwszego lunchu Barry bez przerwy się uśmiechał, uśmiechał się tak, jakby było dla niego zaszczytem zamieszkiwanie na tej samej planecie co Marty i ja. Teraz jednak się nie uśmiechał.

– Nie jesteście już parą dzieciaków trzepiących jęzorem w radiu – oświadczył. – Obowiązują nas twarde reguły gry. – W tym, co mówił, pełno było aluzji do „twardych reguł gry”, tak jakby praca w telewizji nie różniła się zbytnio od dowodzenia tajną jednostką SAS w South Armagh. – Dostaliśmy dziewięćset telefonów ze skargami na wulgarny język.

Nie miałem zamiaru położyć się i umrzeć tylko dlatego, że Barry był naszym redaktorem naczelnym.

– Spontaniczna telewizja, Barry. Za to właśnie mu płacisz. W tego rodzaju programie nie jest ważne to, co mówią goście. Ważne jest, co robią.

– Nie płacimy mu za to, żeby atakował gości.

Barry uśmiechnął się zjadliwie i wskazał leżące na swoim biurku gazety.

– Pierwsza strona „Mirror i Sun” – powiedziałem, biorąc do ręki cały plik. – Dwukolumnowy artykuł na pierwszej stronie „Telegraph”… Sympatyczne kolorowe zdjęcie na trzeciej stronie „Timesa”…

– To nie jest dobry rodzaj prasy – stwierdził Barry. – Wiesz o tym. Powtarzam jeszcze raz: to nie jest radio. Nie słucha już was wyłącznie kilku świrów ze swoimi kotami. I nie jesteśmy jakąś małą satelitarną stacją, która zrobi wszystko, żeby zyskać paru dodatkowych widzów. Mamy reklamodawców, instancje nadzorcze, stowarzyszenia widzów, mamy naszego zwierzchnika. I uwierz mi na słowo, Harry: wszyscy oni są cholernie wkurzeni.

Odłożyłem gazety na biurko. Palce miałem czarne od drukarskiej farby. Tak nonszalancko, jak tylko mogłem, potarłem dłonie, ale farba nie chciała zejść.

– Pozwól, że ci powiem, co się teraz stanie, Barry – odparłem. – Wszyscy będą wyzywać Marty’ego od najgorszych, a w przyszłym tygodniu zyskamy większą oglądalność niż kiedykolwiek. Oto, co się stanie. Ludzie będą opowiadać o wczorajszym programie przez długie lata… to też jest pewne jak w banku.

Barry Twist potrząsnął głową.

– Przebrała się miarka. Nie chodzi tylko o Marty’ego. Szef też jest wyzywany od najgorszych i to zdecydowanie mu się nie podoba. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy w Marty Mann Show wystąpili goście, którzy byli pijani, którzy obrażali publiczność i którzy chcieli się rozebrać. Ale wczoraj po raz pierwszy mieliśmy gościa, który został pobity. To się musi skończyć. Nie możemy nadawać na żywo programu, który prowadzi niezrównoważony emocjonalnie prezenter.

– Co proponujesz?

– Koniec z programami na żywo, Harry. Nagrywajcie program po południu w dniu, kiedy pójdzie na antenę. W ten sposób, jeśli Marty zaatakuje kogoś – albo zatłucze go na śmierć, żeby dać mu odczuć swoją wyższość – będziemy mogli to wyciąć.

– Z poślizgiem? Chcesz, żebyśmy nadawali z poślizgiem? Marty nigdy się na to nie zgodzi.

– Twoja w tym głowa, żeby się zgodził, Harry. Jesteś jego producentem… popracuj trochę nad nim. Niedługo chyba trzeba będzie odnowić twój kontrakt?

Wiedziałem, że nie mogą wyrzucić Marty’ego. Był na to zbyt mocny. Po raz pierwszy zrozumiałem, że gra nie toczyła się o jego skórę.

Toczyła się o moją.

* * *

Mimo wszystkich swoich zabaw w zabijanie i destrukcję, Pat miał złote serce. Często obejmował i całował ludzi, nawet zupełnie obcych – widziałem raz, jak ściskał starego jegomościa, który zamiatał naszą ulicę – w sposób, który nie był dopuszczalny ani nawet mądry w naszym dzisiejszym parszywym świecie.

Ale Pat wcale o tym nie wiedział i nie dbał o to. Miał cztery lata i wypełniała go miłość. Kiedy zobaczył mnie w drzwiach domu swojego drugiego dziadka, oszalał z radości. Trzymał moją twarz w dłoniach i całował mnie w usta.

– Tatusiu! Zostaniesz z nami? Zostaniesz z nami… zostaniesz z nami na wakacjach u dziadka Glenna?

Odnalazłem ich następnego dnia po tym, jak wyjechali. To nie było trudne. Zadzwoniłem do kilku koleżanek Giny ze studiów, tych, które pojawiły się na jej trzydziestych urodzinach, ale od lat z żadną już blisko się nie przyjaźniła. Pozwoliła im zniknąć ze swojego życia, oszukując się, że może dostać wszystko, czego potrzebuje, ode mnie i od Pata. Na tym polega problem ze związkami tak bliskimi jak nasze – kiedy się rozpadają, człowiek nie ma nikogo.

Nie zajęło mi dużo czasu ustalenie, że Gina tak rozpaczliwie potrzebowała jakiegokolwiek lokum, iż udała się do swojego ojca, który aktualnie nie miał żadnej żony.

Glenn zajmował małe mieszkanko dokładnie na skraju planu miasta, pośród klubów golfowych i pasów zieleni, w okolicy, która, kiedy tam się wprowadził, musiała jego zdaniem wyglądać trochę jak Woodstock. Zamiast jednak rzępolić na gitarze z Bobem Dylanem i The Band, Glenn wsiadał codziennie do podmiejskiego pociągu, który zawoził go do jego sklepu z gitarami przy Denmark Street. Był w domu, kiedy zapukałem do drzwi, i widząc, jak obejmuję w progu mojego syna, powitał mnie z czymś, co sprawiało wrażenie autentycznej serdeczności.