W oczach świata nie był więc wojownikiem. Lecz był nim dla mnie. A przy tym nigdy nie skrzywdziłby muchy. Całkiem dosłownie nie skrzywdziłby muchy. Może dlatego, że napatrzył się w życiu dość krwi. Kiedy jakieś stworzenie wpełzało lub zakradało się z jego wypielęgnowanego ogródka do naszego małego podmiejskiego domu, nie pozwalał mnie ani matce tknąć go palcem.
Kucał obok jakiegoś motylka ze złamanym skrzydełkiem, obok zabłąkanej mrówki, osy, muchy lub myszki – żadne stworzenie nie było zbyt niskie ani plugawe, by nie zasługiwać na jego pomoc – brał je w ręce albo kładł na pudełku zapałek lub pokrywce od słoika i wynosił na zewnątrz, podczas gdy mama i ja przedrzeźnialiśmy go, śpiewając Born Free.
Ale chociaż się z niego śmieliśmy, moje dziecinne serce rosło z podziwu.
Mój ojciec był silnym człowiekiem, który nauczył się być łagodny, człowiekiem, który widział dość śmierci, żeby w pełni docenić życie. A ja nie mogłem się z nim równać, po prostu nie mogłem się z nim równać.
Pat nie chciał jeść obiadu. Może wiązało się to z telefonem od matki. A może z próbą włamania. Jednak szczerze mówiąc, wątpię. Najprawdopodobniej wynikało to z faktu, że nie umiałem gotować.
Zacząłem się martwić o jego dietę. Ile składników odżywczych może znajdować się w kupowanych na wynos pizzach i daniach z mikrofalówki, którymi go karmiłem? Jedynie kiedy odwiedzaliśmy moich rodziców albo jedliśmy poza domem, miał okazję spożywać coś, co chociaż w pewnym stopniu można było określić mianem zdrowej żywności. Pewnego wieczoru ugotowałem zatem kilka jarzyn i położyłem je na jego pizzy z mikrofalówki.
– Fuj – mruknął, przyglądając się badawczo pomarańczowemu obiektowi na końcu łyżki. – Co to jest?
– To się nazywa marchewka, Pat. Pamiętasz chyba marchewkę. Jest dla ciebie zdrowa. No już. Zjedz ją całą.
Odsunął od siebie talerz z wyraźnym niesmakiem.
– Nie jestem głodny – stwierdził i chciał wstać od stołu.
– Poczekaj – powiedziałem. – Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie zjesz obiadu.
– Nie chcę żadnego obiadu – odparł, spoglądając na oblepioną ciastem pomarańczową marchewkę. – To jest ohydne.
– Zjedz obiad.
– Nie.
– Proszę zjeść obiad.
– Nie.
– Będziesz jadł obiad czy nie?
– Nie.
– W takim razie marsz do łóżka.
– Przecież jest wcześnie!
– Zgadza się: teraz jest czas na obiad. Ale jeśli nie chcesz jeść obiadu, możesz iść do łóżka.
– To niesprawiedliwe!
– Życie nie jest sprawiedliwe! Marsz do łóżka!
– Nienawidzę cię, tato!
– To nie mnie nienawidzisz! Nienawidzisz moich potraw! Idź i włóż piżamę!
Kiedy wybiegł z kuchni, złapałem talerz z pizzą, do której dodałem rozgotowane warzywa, i wyrzuciłem ją do kosza. A potem wsadziłem talerz pod gorącą wodę i trzymałem go tak długo, aż poparzyłem sobie dłonie. W gruncie rzeczy nie winiłem go za to, że nie zjadł przyrządzonego przeze mnie dania. Było prawdopodobnie niejadalne.
Kiedy wszedłem do jego sypialni, leżał całkiem ubrany na łóżku, cicho płacząc. Posadziłem go, wytarłem oczy i pomogłem włożyć piżamę. Był już bardzo senny – na pół przymknięte powieki, spuchnięte usta, głowa kołysząca się niczym u pluszowego pieska w samochodzie – w związku z czym uznałem, że wcześniejsze udanie się na spoczynek na pewno mu nie zaszkodzi. Nie chciałem jednak, żeby zasnął, śmiertelnie mnie nienawidząc.
– Wiem, że nie jestem dobrym kucharzem, Pat – powiedziałem. – Na pewno nie potrafię tak dobrze gotować jak babcia albo mama. Ale w przyszłości bardziej się postaram, dobrze?
– Tatusiowie nie umieją gotować.
– To wcale nieprawda.
– Ty nie umiesz gotować.
– To akurat jest prawda. Twój tatuś nie umie. Ale jest mnóstwo mężczyzn, którzy są wspaniałymi kucharzami… gotują wymyślne potrawy w słynnych restauracjach. Zwykli mężczyźni też to potrafią. Mężczyźni, którzy mieszkają sami. Tatusiowie z małymi chłopcami i dziewczynkami. Mam zamiar nauczyć się gotować tak jak oni. Mam zamiar gotować ci dobre rzeczy, rzeczy, które będą ci smakować. Dobrze, kochanie?
Odwrócił w bok głowę, pociągając nosem i najwyraźniej nie wierząc w tego rodzaju bajki. Wiedziałem, co czuje. Ja sam w to nie wierzyłem. Podejrzewałem, że obaj będziemy musieli bardzo polubić sandwicze.
Zabrałem go do łazienki, żeby umył zęby, i kiedy wróciliśmy, udało mi się wydębić od niego niechętnego całusa na dobranoc. Szczerze mówiąc, nie zależało mu tak bardzo na pojednaniu. Niemniej przykryłem go kołdrą i zgasiłem światło, mówiąc sobie, że rano na pewno zapomni o moich paskudnych marchewkach.
W salonie zasiadłem na sofie, wiedząc, że muszę znaleźć jakąś robotę. Tego ranka dostałem wyciąg z banku. Nie miałem odwagi go otworzyć.
Wylali mnie w nowoczesny sposób – pozwalając, żeby wygasł mój kontrakt i dając na otarcie łez jednomiesięczną odprawę. Zdążyłem ją wydać. Musiałem więc wracać do pracy – rozpaczliwie potrzebowałem pieniędzy. Musiałem to zrobić także dlatego, że była to jedyna rzecz na świecie, w której byłem dobry.
Wziąłem do ręki branżową gazetę i przejrzałem oferty na stanowisko producenta radiowego lub telewizyjnego. Studiowałem je niezbyt pilnie przez kilka minut, a potem odłożyłem gazetę na bok i potarłem oczy. Byłem zbyt zmęczony, żeby się teraz nad tym zastanawiać.
Na wideo nadal leciało Imperium kontratakuje – w śniegu na jakiejś odległej planecie trwała walka między siłami dobra i zła. Mimo że te filmy stanowiły stałe tło naszego życia i czasami miałem wrażenie, że tracę od nich rozum, czułem się zbyt wyczerpany, żeby wyłączyć telewizor.
Akcja przeniosła się tymczasem z pokrytej lodem równiny na mroczne bulgoczące bagna, gdzie mądry stary mistrz opowiadał Luke’owi Skywalkerowi o jego przeznaczeniu. A ja zdałem sobie nagle sprawę, jak wiele osób pełniło wobec Lukę’a role ojca, role, które razem wzięte zdawały się wyczerpywać wszelkie rodzicielskie możliwości.
Mamy tu więc Yodę, pomarszczonego starca ze spiczastymi zielonymi uszami, który zawsze służy dobrą radą. Jest też Obi-Wan Kenobi, który łączy przymioty domorosłego kaznodziei z cokolwiek staroświecką twardą miłością.
I mamy na koniec Dartha Vadera, Mrocznego Władcę Sith, którego postępowanie jest prawdopodobnie najbardziej zgodne z duchem naszych czasów. To ojciec, który jest nieobecny, który zaniedbuje syna i stawia własne pragnienia – w przypadku pana Vadera chęć podbicia wszechświata – ponad wszelkie rodzicielskie obowiązki.
Mój stary był zdecydowanie w typie Obi-Wan Kenobiego. I ja też chciałem być tego rodzaju ojcem.
Zasypiając pośród ofert pracy na sofie, podejrzewałem jednak, że bardziej przypominam faceta w czarnym hełmie, ojca, któremu stale brakuje cierpliwości i czasu, na zawsze skazanego na pozostanie po ciemnej stronie.
Rozdział 14
– Wiem, że w domu wyłoniły się pewne problemy – powiedziała przedszkolanka takim tonem, jakby zepsuła się nam zmywarka i wystarczyło znaleźć odpowiedni numer na żółtych stronach, żeby nasze życie wróciło do normy. – I niech pan mi wierzy, wszyscy w Canonbury Cubs bardzo współczujemy Patowi.
To prawda. Przedszkolanki w Canonbury Cubs bardzo się zawsze przejmowały, kiedy przywoziłem rankiem Pata. Były uosobieniem łagodności, gdy krew ponownie odpływała mu z twarzy, zaczynała drżeć dolna warga, a wielkie niebieskie oczy wypełniały się łzami na myśl, że zabiorą go ode mnie na kolejny dzień.