Ale ostatecznie to nie był ich problem. I bez względu na to, jak były miłe, nie potrafiły załatać pęknięć, które pojawiły się w jego życiu.
Z wyjątkiem pobytów u wynajdujących wciąż nowe gry i zabawy dziadków Pat nie chciał mnie opuszczać nawet na chwilę. Codziennie, kiedy żegnaliśmy się przed bramą Canonbury Cubs, następował wielki dramat, a potem wracałem do domu i godzinami przemierzałem pokój, zamartwiając się, co on tam porabia, podczas gdy biedny Pat wypytywał przedszkolanki, jak długo jeszcze potrwa, zanim będzie mógł wrócić do domu, i płakał w trakcie malowania palcami.
Przedszkole nie zdawało po prostu egzaminu. W związku z czym przy akompaniamencie pełnych troski komentarzy o konieczności poszukania pomocy u dziecięcego psychologa i o czasie, który leczy wszystkie rany, Pat został skreślony z listy przedszkolaków.
Dzieci zaczęły lepić robaki z plasteliny, a ja wziąłem go za rękę i po raz ostatni wyprowadziłem z pomalowanej na tęczowe kolory szatni. Natychmiast się rozchmurzył, zbyt szczęśliwy i odprężony, by czuć się w najmniejszym stopniu outsiderem. Przedszkolanki wesoło pomachały mu na pożegnanie. Inne dzieciaki podniosły na moment wzrok, a potem wróciły do swoich niewinnych zajęć.
A ja wyobraziłem sobie, jak mój wyrzucony z przedszkola syn wraca za dziesięć lat pod bramę Canonbury Cubs, żeby się z nich wszystkich nabijać i sprzedawać cracka.
Praca wydawała się idealna.
Stacja chciała stworzyć nowy program z udziałem młodego irlandzkiego komika, który zaszedł zbyt wysoko, by występować dalej w klubach, lecz nie cieszył się jeszcze dość dużą popularnością, żeby reklamować piwo.
Nie zajmował się czymś tak oklepanym jak opowiadanie dowcipów; zjednał ich sobie na Festiwalu w Edynburgu występem zbudowanym całkowicie na porozumieniu z widzami.
Zamiast odgrzewać stare gagi rozmawiał bezpośrednio z ludźmi, polegając na inteligentnych odżywkach z widowni oraz swoim celtyckim wdzięku. Zdawał się urodzony do tego, żeby prowadzić program. W przeciwieństwie do Marty’ego i innych prezenterów nie musiał liczyć na znakomitości, które wyjawiłyby swoje sekrety, ani robiących z siebie wariatów zwykłych ludzi. Mógł nawet pisać własne scenariusze. Tak to przynajmniej wyglądało w teorii. Potrzebowali tylko doświadczonego producenta.
– Jesteśmy bardzo podekscytowani, widząc pana tutaj – oświadczyła siedząca naprzeciwko mnie kobieta.
Była redaktorem naczelnym stacji – drobna kobieta koło trzydziestki, która mogła odmienić czyjeś życie. Siedzący po jej obu stronach mężczyźni w okularach – producent oraz redaktor programów cyklicznych – zgodnie się uśmiechnęli. Odwzajemniłem ich uśmiech. Ja też byłem podekscytowany.
Ten program był dokładnie tym, czego potrzebowałem, żeby stanąć na nogi. Wynagrodzenie przewyższało to, które dostawałem, pracując z Martym Mannem, ponieważ teraz przychodziłem z innego programu telewizyjnego, a nie z jakiegoś parszywego radia. Cieszyłem się na myśl, że będę mógł spłacić hipotekę i raty za samochód, ale w gruncie rzeczy nie chodziło o pieniądze.
Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi codziennego chodzenia do biura. Brakowało mi telefonów, spotkań, krzepiących rytuałów roboczego tygodnia. Brakowało mi własnego biurka. Brakowało mi nawet kobiety, która roznosiła sandwicze i kawę. Miałem dosyć siedzenia w domu i gotowania posiłków dla mojego syna, który nie mógł ich przełknąć. Nie chciałem mieć wrażenia, że życie toczy się gdzieś indziej. Chciałem wrócić do pracy.
– Pański dorobek z Martym Mannem mówi sam za siebie – stwierdziła redaktor naczelna. – Niewiele programów radiowych nadaje się do telewizji.
– Marty to fenomenalny showman – odparłem. (Niewdzięczny mały gnojek. Oby zgnił w piekle). – Bardzo ułatwił mi zadanie.
– Jest pan dla niego bardzo miły – powiedział redaktor programów cyklicznych.
– Marty jest wspaniałym facetem – dodałem. (Podstępny, zdradliwy sukinsyn). – Uwielbiam go. – (Mój nowy program wyeliminuje cię z gry, Marty. Zapomnij o diecie. Zapomnij o osobistym trenerze. Wrócisz do lokalnego radia, chłopie).
– Mamy nadzieję, że uda się panu nawiązać podobne stosunki z prezenterem tego programu – powiedziała kobieta. – Eamon to utalentowany młody człowiek, ale nie przetrwa dziewięciu tygodni bez kogoś, kto dysponuje pańskim doświadczeniem. Dlatego chcielibyśmy zaproponować panu tę pracę.
Oczyma duszy widziałem już czekające mnie błogie, pracowite tygodnie. Wyobrażałem sobie dyskusje nad scenariuszem na początku tygodnia, drobne triumfy i katastrofy, kiedy do programu wchodzą albo wypadają z niego różni goście, nerwową atmosferę i wpadki podczas prób w studiu, kamery i adrenalinę w trakcie nadawania i na koniec nieopisaną ulgę na myśl, że następny show jest dopiero za tydzień. Praca dawała także doskonały pretekst, żeby nie robić tego, na co akurat nie miałem ochoty: jestem zawalony robotą, jestem zawalony robotą, jestem zawalony robotą.
Wszyscy wstaliśmy i uścisnęliśmy sobie dłonie, a potem przeszliśmy do głównej sali, gdzie czekał Pat. Siedział na biurku, zabawiany przez dwie asystentki, które gładziły go po włosach, dotykały policzków i patrzyły w oczy, oczarowane samą jego obecnością. W takim miejscu nie widuje się zbyt wielu czterolatków.
Przychodząc tam razem z Patem, trochę się niepokoiłem. Bałem się, że nie będzie chciał, żebym zostawił go za drzwiami redaktor naczelnej, a poza tym nie miałem zamiaru dawać im wyraźnie do zrozumienia, że jestem samotnym ojcem. Jak mogli zatrudnić faceta, który ciąga ze sobą wszędzie członków rodziny? Jak mogli dać posadę producenta mężczyźnie, który nie potrafi nawet zorganizować opiekunki do dziecka?
Moje obawy okazały się bezpodstawne. Fakt, że zabrałem syna na rozmowę w sprawie pracy, zaskoczył ich, ale i trochę wzruszył. A Pat, który był tego dnia wyjątkowo czarujący i rozmowny, informował z radością asystentki o wszystkich krwawych szczegółach separacji swoich rodziców.
– Tak, moja mama jest za granicą… w Japonii… gdzie jeżdżą po lewej stronie ulicy tak jak u nas. Tak, zabierze mnie tam. Mieszkam razem z tatą, ale w weekendy czasami jeżdżę do babci i dziadka. Moja mama nadal mnie kocha, ale tatę tylko lubi.
Jego twarz rozjaśniła się, gdy mnie zobaczył. Zeskoczył z biurka, rzucił mi się w ramiona i pocałował w policzek z żarliwością, której nauczył się od Giny.
Trzymając go w objęciach na oczach uśmiechających się do nas i do siebie pracowników stacji, uświadomiłem sobie realia mojej nowej wspaniałej kariery – weekendy spędzane na pisaniu scenariusza, zaczynające się wcześnie i kończące późno odprawy, długie godziny w studiu, w którym temperaturę obniżano niemal do zera, żeby na czole prezentera nie perliły się krople potu – i zdałem sobie nagle sprawę, że nie przyjmę tej pracy.
Numer z samotnym ojcem i synem spodobał im się na krótką metę. Ale inaczej na to spojrzą, kiedy będę codziennie musiał zmywać się o szóstej, żeby usmażyć Patowi rybne paluszki.
Na pewno im się to nie spodoba.
Rozdział 15
Kiedy Pat został na noc u moich rodziców, zadzwoniłem do Giny. Zdawałem sobie sprawę, że muszę z nią porozmawiać. Serio z nią porozmawiać. Nie tylko spierać się, żalić i grozić. Chciałem jej powiedzieć, co mi leży na sercu. Podzielić się z nią moimi myślami.
– Wracaj do domu – powiedziałem. – Kocham cię.
– Jak można kogoś kochać… naprawdę go kochać… i spać z kimś innym?