– Oddam ci te pieniądze – powiedziałem.
– Nie ma pośpiechu – odparł ojciec.
Gina chciała wracać najbliższym samolotem do domu, ale jej to wyperswadowałem. Ponieważ kiedy w końcu udało mi się nazajutrz do niej dodzwonić, powrót najbliższym samolotem nie był już wcale taki konieczny.
Ominęły ją te straszne minuty, kiedy wieźliśmy Pata do izby przyjęć. Ominęły ją te niekończące się godziny, gdy pijąc herbatę, na którą nie mieliśmy ochoty, czekaliśmy na wyniki badań. Ominęła ją ta chwila, gdy z głową owiniętą bandażami i świetlnym mieczem w ręku usiadł na łóżku obok małej dziewczynki, która straciła wszystkie włosy w wyniku zaaplikowanej jej kuracji.
Ominęło ją to wszystko, ale przecież nie można było jej o to winić. Osobiście winiłem o to tego sukinsyna Richarda.
Kiedy dodzwoniłem się do Giny, wiedzieliśmy już, że Patowi nic nie będzie. Teraz nie chciałem, żeby wracała do domu.
Powtarzałem sobie, że nie chcę, żeby trzymała Pata za rękę, mówiła mu, że wszystko będzie dobrze, a potem znowu go opuściła. Wiedziałem jednak, że w gruncie rzeczy moje motywy nie są wcale takie szlachetne. Gdzie, do cholery, była Gina, kiedy jej potrzebowaliśmy?
– Mogę być u was już jutro – oznajmiła. – Praca może poczekać.
– Nie ma takiej potrzeby – odparłem ze śmiertelnym spokojem. – To było tylko skaleczenie. Fatalne skaleczenie. Ale nic mu nie będzie.
– I tak wkrótce wracam do domu. Nie wiem dokładnie kiedy, ale…
– Nie zmieniaj swoich planów – powiedziałem.
Tylko nas posłuchajcie – sztywni niczym dwoje ludzi nawiązujących znajomość na nudnym przyjęciu. Kiedyś mogliśmy przegadać całą noc, mogliśmy mówić o wszystkim. A teraz przemawialiśmy do siebie jak dwoje nieznajomych, których nigdy sobie porządnie nie przedstawiono. Tylko nas posłuchaj, Gino.
Cyd stała w progu naszego domu, trzymając pudełko z pizzą.
– Czy to nieodpowiedni moment?
– Nie, skądże. Wejdź.
Weszła do środka i wręczyła mi pudełko.
– Dla Pata. Spaghetti pesto.
– Zielone spaghetti. Jego ulubione. Dziękuję.
– Trzeba je tylko wsadzić do mikrofalówki. Potrafisz to zrobić?
– Chyba żartujesz? Nawet ja wiem, jak używać mikrofalówki. Jedna czy dwie minuty?
– Wystarczy jedna. Pat nie śpi?
– Ogląda telewizję. Dla odmiany.
Ubrany w piżamę z Gwiezdnych wojen i szlafrok z kolekcji M & S Pat rozsiadł się na sofie i oglądał reżyserską wersję Powrotu Jedi. Po jego powrocie ze szpitala cały domowy regulamin wylądował w koszu.
– Cześć, Pat – pozdrowiła go Cyd, po czym ukucnęła i pogłaskała go po włosach, ostrożnie omijając wielki plaster przylepiony z boku czoła. – Jak twoja biedna głowa?
– Dobrze. Trochę swędzą mnie szwy.
– Wcale się nie dziwię.
– Ale wiesz co? Nie trzeba będzie ich zdejmować. Moich szwów.
– Nie?
– Nie, po prostu znikną – oznajmił Pat, spoglądając na mnie w oczekiwaniu potwierdzenia.
– To prawda – powiedziałem. – Rozpuszczą się. To nowy rodzaj szwów.
– Nowy rodzaj – przytaknął Pat, po czym skupił z powrotem uwagę na księżniczce Lei ubranej w skąpy strój konkubiny na dworze Jabby.
– Niezłą ma sukienkę – stwierdziła Cyd.
– Tak – zgodził się Pat. – Jest niewolnicą.
– Mój Boże.
Przez kilka chwil oglądali księżniczkę Leię wijącą się na końcu łańcucha.
– No, zostawiam cię, żebyś się kurował – mruknęła w końcu Cyd.
– Dobrze.
– Cyd przyniosła ci obiad – poinformowałem go. – Zielone spaghetti. Co się mówi?
– Dziękuję – powiedział, posyłając jej swój najbardziej czarujący uśmiech w stylu Davida Nivena.
– Nie ma za co – odparła.
Odprowadzając ją do drzwi, zdałem sobie sprawę, że coś śpiewa mi w duszy. Nie chciałem, żeby odeszła.
– Dziękuję, że wpadłaś – powiedziałem. – Dzięki tobie mam udany dzień.
Obróciła się i spojrzała na mnie tymi osadzonymi szeroko oczyma.
– Mówię serio – dodałem. – To najlepsza rzecz, jaka przytrafiła mi się w ciągu całego dnia. Zdecydowanie.
– Nie rozumiem – stwierdziła.
– Czego nie rozumiesz?
– Dlaczego mnie lubisz? Nawet mnie nie znasz.
– Naprawdę chcesz to wiedzieć?
– Tak.
Powiedziałem jej więc dlaczego.
– Lubię cię, bo jesteś silna, ale nie jesteś twarda. Lubię cię, bo nie słuchasz bzdur, które gadają faceci, lecz mimo to wyjechałaś ze swojego kraju, bo myślałaś, że mężczyzna, dla którego to zrobiłaś, jest tym jedynym.
– Największa pomyłka w moim życiu.
– Być może. Ale podoba mi się, że po tych wszystkich filmach, które oglądałaś jako mała dziewczynka, stałaś się romantyczką.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Potrafisz przejrzeć mężczyzn na wylot, lecz mimo to pragniesz znaleźć faceta, z którym mogłabyś dzielić życie – dodałem.
– Kto to powiedział?
– I podoba mi się sposób, w jaki rozjaśnia się twoja twarz, gdy się uśmiechasz. Podobają mi się twoje nogi. Podoba mi się to, że wiesz, jak rozmawiać z czteroletnim dzieckiem. Podoba mi się to, jak się zachowałaś, kiedy byłem w potrzebie. Wszyscy inni stali tylko i się gapili. Ty mi pomogłaś. Chociaż wcale nie musiałaś.
– Coś jeszcze?
– Jesteś piękna.
– Nie jestem wcale piękna.
– Jesteś piękna i dzielna i jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, z którym kiedykolwiek się spotykałaś. Co jakiś czas przechodzę obok baru, w którym pracujesz, w nadziei że się na ciebie natknę.
– Tęsknisz za swoją żoną – stwierdziła. – Naprawdę za nią tęsknisz.
– To prawda – przyznałem. – Ale prawdą jest również, że się w tobie zadurzyłem.
– Rany boskie – żachnęła się, potrząsając głową. – Przecież ty mnie w ogóle nie znasz.
Powiedziała to inaczej niż przedtem. Teraz stwierdziła to delikatnym, łagodnym tonem, tak jakby to naprawdę nie była moja wina.
I mówiąc to, przysunęła się trochę bliżej. Przez chwilę przyglądała mi się tymi swoimi oczyma, a potem zamknęła je i dotknęła wargami moich warg.
Odwzajemniłem jej pocałunek.
– Teraz trochę cię znam – powiedziałem.
– Owszem – zgodziła się. – Teraz trochę mnie znasz.
Część druga. Facet z dzwoneczkami
Rozdział 19
Pat szedł do szkoły.
Mundurek, który musiał włożyć, miał mu dodać powagi. Szary sweter z wycięciem w serek, biała koszula oraz żółty krawat miały upodobnić go do małego mężczyzny. Ale nic z tego.
Szkolny strój podkreślał tylko jego niedojrzałość. Zbliżając się do swoich piątych urodzin, Pat nie był jeszcze nawet młody. Nadal był nowy jak spod igły. Mimo że ubrany bardziej oficjalnie niż ja.
Pomagając mu przygotować się do pierwszego dnia szkoły, z zaskoczeniem uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham jego buzię. Kiedy był niemowlakiem, nie miałem pojęcia, czy jest naprawdę piękny, czy to tylko dają o sobie znać moje ojcowskie geny. Teraz wiedziałem, że to prawda.
Ze swoimi jasnoniebieskimi oczyma, długimi żółtymi włosami oraz nieśmiałym wstydliwym uśmiechem, który pojawiał się na niewiarygodnie gładkiej twarzy, był naprawdę ślicznym chłopcem.
A teraz miałem wypuścić mojego ślicznego synka na szerokie wody. Przynajmniej do piętnastej trzydzieści. Obu nam wydawało się to wiecznością.