Myślałem, że słysząc to, zatrzyma się, ale on kroczył pochylony dalej, trzymając rower Pata i depcząc stokrotki i psie kupy.
– Kto to jest? – zapytał.
– To tylko znajoma. Może pójdziemy do kina.
Tym razem przystanął i masując grzbiet, wyprostował się, żeby zmierzyć mnie wzrokiem.
– Uważasz, że to odpowiednie zachowanie dla kogoś w twojej sytuacji?
– Pójście do kina? Nie widzę, dlaczego miałbym nie chodzić do kina.
– Nie mówię o kinie. Mówię o randce z obcą kobietą zaraz po tym, jak… – przerwał i skinął głową w stronę kaptura Pata. – No wiesz.
– Ona nie jest wcale obca – stwierdziłem. – A poza tym idziemy tylko do kina. Nie bierzemy w tajemnicy ślubu.
Ojciec potrząsnął głową, zgorszony tym, ku czemu zmierza dzisiejszy świat.
– Nie obchodzi mnie, co masz zamiar zrobić – oznajmił i ponownie wskazał na Pata. – Obchodzi mnie, co z nim będzie. Ta dziewczyna… czy to coś poważnego?
– Nie wiem, tato. Czy możemy odbyć spokojnie pierwszą randkę, zanim ogłosimy zaręczyny?
Udawałem urażonego i niewinnego. Prawdę mówiąc, spodziewałem się jednak, że moja randka wprawi go w zakłopotanie i trochę przerazi. Nie miałem go wcale zamiaru zranić. Chciałem mu tylko przypomnieć, że mam już trzydzieści lat i w moim przypadku nie może decydować, w którym momencie mam odkręcić kółka od roweru.
Dotarliśmy do pasa asfaltu okalającego obskurną scenę.
– Jesteś gotów? – zapytał ojciec, zwracając się do Pata.
– Gotów – odparł mój syn tonem, który świadczył o czymś dokładnie przeciwnym.
– Trzymam cię – oznajmił ojciec, przyspieszając kroku. – Będę cię przez cały czas trzymał. Tylko się wyprostuj. I pedałuj.
– Dobrze. Trzymasz mnie?
– Trzymam!
Ruszyli po asfalcie – Pat z twarzą schowaną pod kapturem kurtki i mój ojciec zgięty wpół przy jego boku – niczym mały elf ścigany przez garbusa. Chwilę później ojciec puścił rower.
– Trzymasz mnie, dziadku?
– Trzymam! – odkrzyknął, kiedy Pat zostawił go w tyle. – Pedałuj! Trzymam cię!
Jego małe nóżki kręciły jak szalone pedałami. Rower zachybotał się niebezpiecznie, gdy wjechał w kałużę, ale potem wyprostował się i nabrał prędkości.
– Udało ci się! – krzyknął mój tato. – Udało ci się, Pat! Obejrzał się w moją stronę i obaj głośno się roześmieliśmy.
Podbiegłem do niego, a on objął mnie ramieniem. Pachniał Old Spice’em i tytoniem Old Holborn.
– Patrz, jak zasuwa! – powiedział z dumą.
Rower dotarł do końca asfaltu, podskoczył i potoczył się dalej po trawie. Pat jechał teraz trochę wolniej, lecz wciąż kręcił wściekle pedałami, zbliżając się do linii drzew.
– Nie odjeżdżaj za daleko! – krzyknąłem.
Ale on mnie nie słyszał. Zniknął w cieniu starych dębów niczym jakaś wracająca do swojej jamy zakapturzona leśna istota.
Ja i ojciec spojrzeliśmy po sobie. Teraz już się nie śmieliśmy. Ślizgając się po mokrej trawie i wołając go po imieniu, pobiegliśmy za Patem.
Chwilę później ukazał się ponownie, pędząc nonszalancko w naszą stronę i uśmiechając się od ucha do ucha ze zsuniętym z głowy kapturem.
– Zobacz, co potrafię – zawołał z dumą, stając na moment w strzemionach bluebella, a potem się zatrzymując.
– Wspaniale, Pat – powiedziałem. – Ale nie odjeżdżaj w ten sposób, dobrze? Zawsze bądź w zasięgu wzroku.
– Co się stało dziadkowi? – zapytał.
Mój ojciec opierał się o drzewo, ściskając się za pierś i łapiąc kurczowo oddech. Krew odpłynęła mu z twarzy i zobaczyłem w jego oczach coś, czego nie widziałem nigdy przedtem. To mógł być strach.
– Nic mi nie jest – wyrzęził.
– Dziadku? – zawołał Pat.
– Dziadkowi nic nie będzie.
Po długiej desperackiej minucie udało mu się wciągnąć trochę powietrza do płuc. Wciąż ciężko dysząc, zbył śmiechem zatroskane spojrzenia syna i wnuka.
– Po prostu się starzeję – stwierdził. – Za stary już jestem na bieganie po lesie.
I wydawało mi się, że to jest właśnie to – starość dopadająca człowieka, który tyle wycierpiał w młodości. Odkąd pamiętam, z jego twardego starego ciała wydobywały się małe odłamki szrapnela, poszarpane i czarne. Co rok w lecie oglądaliśmy tę wielką gwiaździstą bliznę na jego boku. Wszystkie te cierpienia i urazy musiały w końcu wcześniej czy później odbić się na jego zdrowiu.
Ale myliłem się. To nie była przeszłość. To dawała o sobie znać przyszłość.
– Nie martwcie się o mnie – powiedział ojciec. – Nic mi nie jest. Wracajmy do domu.
Ruszyliśmy więc z powrotem do jego samochodu w wydłużających się cieniach wrześniowego popołudnia. Pat jechał na rowerze przed nami, a mój stary nucił You Make Me Feel So Young, szukając pociechy i otuchy u Deana Martina, u swojego własnego prywatnego Sinatry.
Rozdział 20
Kiedy człowiek pozostaje z kimś w bliskich stosunkach, które jego zdaniem będą trwały wieki, nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że pewnego dnia będzie brał trzeci w ciągu kilku godzin prysznic i szykował się do randki.
Wydaje mu się, że podobnie jak dawanie rzeczy do prania mamie oraz pożyczanie pieniędzy od taty, wszystkie te nerwowe łazienkowe rytuały ma już dawno za sobą.
Nigdy nie sądzi, że nadejdzie ponownie czas, gdy kwestię osobistej higieny będzie traktował z takim samym fanatyzmem jak piętnastolatek w stanie permanentnej erekcji. Że znów będzie sterczał przed lustrem, próbując coś zrobić ze swoimi włosami. Że będzie szorował zęby, które są już idealnie czyste. I że będzie robił wszystkie te rzeczy, aby posiedzieć dwie godziny po ciemku ze świeżo poznaną osobą płci przeciwnej.
To straszne. Randka to zajęcie dla młodzieży. Z upływem czasu wychodzi się z wprawy. Można nie być już w tym takim dobrym.
Wychodząc na miasto z kimś, kogo zna się od niedawna, używa się innej części mózgu aniżeli z osobą, z którą jest się związanym węzłem małżeńskim. Używa się innych mięśni. Więc może to nic dziwnego, że kiedy zaczyna się ich ponownie używać, wydają się nieco zesztywniałe.
Dwoje dorosłych angażuje się w te charakterystyczne dla nastolatków rytuały godowe – zabiegi upiększające, spotykanie się o umówionej godzinie, wyczucie, co wolno zrobić już teraz, z czym trzeba jeszcze chwilę poczekać, a czego nie wolno będzie zrobić nigdy. Powrót do czegoś takiego po długim wspólnym życiu z kimś innym może być naprawdę trudny. Nie okazał się jednak trudny z Cyd.
Dzięki niej okazał się łatwy.
– To naprawdę ważne, jaki obejrzymy wspólnie pierwszy film – powiedziała. – Wiem, że jesteśmy tylko znajomymi i w ogóle, ale wybór filmu jest naprawdę ważny.
Zrobiłem minę, jakbym doskonale wiedział, o czym mówi.
– Mnóstwo ludzi nie chce ryzykować w trakcie pierwszej randki. Idą na film sezonu. Wiesz, jeden z tych filmów, na których Nowy Jork jest niszczony przez kosmitów, falę przypływu, wielką małpę albo coś w tym rodzaju. Myślą, że taki film gwarantuje dobrą zabawę. Ale film sezonu to zły wybór.
– Tak sądzisz?
Cyd potrząsnęła głową.
– Tak naprawdę nikt nie bawi się dobrze na takich filmach z wyjątkiem trzynastoletnich dzieciaków w Idaho. Działa tu prawo osłabionego wrażenia. Kiedy widziałeś już raz walący się w gruzy Empire State Building, nie musisz tego ponownie oglądać.
Zaczynałem powoli pojmować, o co jej chodzi.
– Spodziewasz się, że ziemia rozstąpi ci się pod stopami – powiedziałem. – Ale w końcu ziewasz, kiedy kosmici rozwalają Biały Dom.