Выбрать главу

– Wybór filmu sezonu świadczy o tym, że masz naprawdę niskie oczekiwania – oświadczyła, zerkając na mnie, kiedy mijaliśmy Angel, przeciskając się przez popołudniowe korki. – W każdej dziedzinie. Świadczy, że twoim zdaniem życie sprowadza się do kubełka stęchłego popcornu i kubka dietetycznej coli. Że to jest wszystko, na co można mieć nadzieję.

Próbowałem sobie przypomnieć pierwszy film, jaki obejrzałem razem z Giną. To był coś ambitnego i japońskiego w Barbican. Coś o ludziach w depresji.

– Artystyczne kino jest tak samo niedobre – stwierdziła Cyd, czytając chyba w moich myślach. – Oznacza, że oboje udajecie ludzi, którymi prawdopodobnie nie jesteście.

– Pomyśl tylko o wszystkich tych parach na całym świecie, których pierwszym filmem był Titanic – powiedziałem. – O tych pączkujących uczuciach, skazanych na zagładę, zanim zdążą się rozwinąć. Zanim jeszcze wypłyną z portu.

Szturchnęła mnie w ramię.

– To nie są żarty – prychnęła. – Jedna z moich przyjaciółek w Stanach wyszła za mąż za faceta, który na pierwszej randce zabrał ją na Muchę.

– I później zmienił się w robala?

– Tak jakby – odparła. – Z całą pewnością się zmienił. Na gorsze.

– Więc co chcesz zobaczyć? – zapytałem.

– Zaufasz mi?

– Zaufam.

Chciała obejrzeć jeden z tych filmów, które puszczają co rok na Boże Narodzenie. Jeden z tych filmów, o których sądziłem, że oglądałem je już dziesiątki razy. Chociaż w rzeczywistości pewnie nie widziałem ani razu.

Nie wiem, dlaczego wyświetlali Życie jest cudowne w National Film Theatre na południowym brzegu Tamizy. Może szedł tam przegląd filmów Franka Capry, a może przegląd filmów Jamesa Stewarta. Może mieli odnowioną, cyfrowo podrasowaną, świeżo zrobioną kopię. Nie wiem i nie ma to większego znaczenia. Na ten film poszliśmy w nasz pierwszy wspólny wieczór. I na początku wydawał się dość marny.

Efekty specjalne pochodziły z epoki pary i elektryczności. Na rozgwieżdżonym firmamencie, który najwyraźniej był zamalowanym na czarno arkuszem tektury z zapaloną z tyłu latarką, jakieś anioły – albo raczej niebiańskie istoty symbolizowane przez dziurki w tekturze – dyskutowały o George’u Baileyu, filarze miejscowej społeczności, oraz o jego randce z przeznaczeniem.

Kiedy akcja przeniosła się do małego amerykańskiego miasteczka w okresie świąt Bożego Narodzenia, zatęskniłem nagle za kosmitami, falą przypływu albo wielką małpą, która pojawiłaby się i rozwaliła wszystko w drobny mak. O ile teoria Cyd o znaczeniu pierwszego wspólnego filmu była słuszna, powinniśmy się cieszyć, jeśli dotrwamy razem do końca wieczoru.

Ale potem, gdy wszystkie marzenia i nadzieje Jamesa Stewarta rozsypały się w gruzy, zorientowałem się, że coraz bardziej wciąga mnie ta historia człowieka, który zapomniał, po co żyje.

Film był o wiele bardziej gorzki, niż zapamiętałem, kiedy migotał w czerni i bieli w moim wielobarwnym dzieciństwie, wciśnięty między Top of the Pops i przyrządzone przez mamę kanapki z indykiem.

W miarę rozwoju akcji James Stewart obraża przez telefon jedną z nauczycielek swoich dzieci i dostaje w barze w zęby od jej męża. Ma do swojej kochającej żony pretensje o to, że nie może przez nią podróżować po świecie. I co najbardziej irytujące, źle traktuje swoje dzieci – jest w stosunku do nich arogancki i opryskliwy. Wiadomo jednak, że nie robi tego dlatego, że za mało je kocha. Robi to, ponieważ tak mocno je kocha.

Cyd wyciągnęła w ciemności rękę i uścisnęła moją dłoń.

– Nie przejmuj się – powiedziała. – Wszystko dobrze się skończy.

* * *

Kiedy wyszliśmy z kina, było jeszcze jasno, ale dzień już się kończył. Kupiliśmy pizzę w kafeterii NFT i zjedliśmy ją przy jednym z tych długich stołów, które trzeba dzielić z innymi ludźmi, dzięki czemu człowiek znowu czuje się jak w studenckich czasach.

NFT mieści się w szkaradnym budynku, który wzniesiono w pięknej części miasta. Betonowy blok w przyciężkim stylu lat sześćdziesiątych wyrósł tam, gdzie Tamiza skręca na południe w cieniu mostu Waterloo, naprzeciwko świateł bulwaru Victorii i katedry Świętego Pawła. Tam właśnie Cyd opowiedziała mi o swoim dzieciństwie, które spędziła w domu pełnym filmów i kobiet.

– Pierwszym filmem, który obejrzeli razem moi rodzice, było Przeminęło z wiatrem – oznajmiła. – Kiedy mój tato umarł, mama obejrzała go sama szesnaście razy. Robiłaby to nawet częściej, ale próbowała go sobie racjonować.

Cyd była najmłodszą z czterech sióstr. Jej matka pracowała jako pielęgniarka w Texas Medical Center – „gdzie grube szychy przychodziły, żeby naprawić im serce” – a ojciec jeździł ciężarówką na polach naftowych.

– Houston to miasto nafciarzy – wyjaśniła. – Kiedy ceny ropy idą w górę, życie jest słodkie. Kiedy spadają, zaciskamy pasa. Ale zarówno w dobrych, jak i w złych czasach, dla biednych i bogatych, Houston jest zawsze miastem nafciarzy.

Sądząc z tego, co opowiadała, dla jej rodziców nigdy nie skończył się miodowy miesiąc. Nawet mając cztery dorosłe córki, trzymali się za ręce w miejscach publicznych, dawali sobie po kwiatku i zostawiali miłosne liściki w pudełkach na lunch.

– Kiedy miałam dwanaście lat, wprawiało mnie to w zakłopotanie – przyznała. – Teraz strasznie mi się podoba. Podoba mi się, że tak bardzo się kochali. Wiem, co sobie myślisz: że może wcale tacy naprawdę nie byli, że może tylko takimi ich zapamiętałam. Może grali sobie na nerwach i na siebie warczeli. Ale ja wiem swoje. Szaleli na swoim punkcie. Dokonali właściwego wyboru.

A potem pewnej niedzieli, kiedy Cyd siedziała z koleżankami w koktajlbarze w centrum handlowym, przyszła tam jej starsza siostra i powiedziała, że ojciec zmarł na atak serca.

– Moja mama nie postarzała się z dnia na dzień – mówiła Cyd. – To nie było tak. Po prostu wycofała się jakby w przeszłość. Może uznała, że wszystko, co najlepsze, ma już za sobą. Nadal chodziła do pracy. Nadal gotowała nam posiłki. Ale teraz oglądała mnóstwo starych filmów. I niektóre pozycje z jej kolekcji wideo wywarły na mnie duży wpływ. Kiedy spotkałam tego faceta, z którym przyjechałam do Anglii, sądziłam, że to wykapany Rhett Butler.

Zawsze czuję się nieswojo, kiedy rozmowa schodzi na czyjegoś dawnego partnera. Wszystkie te nadzieje, które spełzły na niczym, wszystkie rany, które się nie zagoiły, cała gorycz i rozczarowanie, kiedy widzisz, jak twoja miłość ląduje na śmietniku – to może odebrać urok całemu wieczorowi. Ona też to chyba wyczuła i zmieniła temat, przybierając ton rozszczebiotanej przewodniczki.

– Czy wiesz, że „Houston” było pierwszym słowem, które wypowiedziano na Księżycu? – zapytała. – To fakt. Neil Armstrong powiedział do centrum kontroli lotu: „Houston, tu baza na Morzu Spokoju. Orzeł wylądował”.

– Dopóki cię nie poznałem, nigdy tak naprawdę nie myślałem o Houston – stwierdziłem. – Nie należy do tych amerykańskich miast, których obraz ma się przed oczyma.

– Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj – powiedziała. – Jeśli coś ma dwie warstwy farby, to już antyk. Przy drogach stoją bary, które nazywają lodziarniami, i wszystkie kobiety wyglądają tam, jakby właśnie wyszły z piosenki Hanka Williamsa. Ale jeśli jesteś młody, w sobotni wieczór idziesz do Yucatan Liquor Storę, gdzie dziewczęta starają się wyglądać jak Pamela Anderson, a chłopcy nie mogą nic poradzić na to, że wyglądają jak Meatloaf.

– Przypomina mi to trochę Essex – mruknąłem. – Więc gdzie spotkałaś tego Anglika?

– W Yucatan Liquor Storę. W sobotni wieczór. Zapytał mnie, czy chcę się czegoś napić, a ja odpowiedziałam, że nie. Wobec tego zapytał, czy chcę zatańczyć, i odpowiedziałam, że tak. Pracował w Houston jako kurier. Taki ma zawód. Dostarcza różne rzeczy, jeżdżąc motocyklem. Coś w rodzaju listonosza z klasą. Naturalnie bardzo mi to zaimponowało.