Выбрать главу

Nataniel myślał o wysokich etycznych wartościach Ludzi Lodu. Uważał, że również pod tym względem rodzina stanowi wyjątek. Ludzie Lodu są prostolinijni, wierni, ogromnie cenią sobie honor. Kiedy jednak bardziej wszedł w sprawy zwyczajnego społeczeństwa, przestał żyć jedynie dla rodu i jego niewiarygodnych problemów, poznał również inne strony życia. To, co gazety piszą o przestępczości, ludzkiej podłości i chciwości, to czyste szaleństwo, bardzo wykrzywia obraz świata.

Szeptał teraz sam do siebie:

– Świat jest pełen ludzi próbujących czynić dobro, zachowywać się przyzwoicie, życzliwie odnosić się do bliźnich, okazywać im troskliwość i chęć pomocy. Istniej dużo więcej takich, którzy oddają wszystko, co mają, niż takich, którzy żądają zapłaty tylko za to, że złożą swój podpis, pozwolą się sfotografować, uścisną komuś rękę czy po prostu pokażą się publicznie. Świat jest pełen szlachetnych, pracowitych i dobrych ludzi. Często się jednak o nich zapomina, wzrusza ramionami na ich widok, nie chce się o nich słyszeć, bo są mało interesujący, natomiast ulega się krzykliwemu reklamiarstwu!

Zakończył rozważania z ironicznym uśmiechem: No i proszę, sam przybieram pozę sędziego.

Nataniel czuł się źle, przez cały czas nie opuszczał go dojmujący niepokój. Niepokój, pochodzący nie od niego, lecz od tego kogoś nieznajomego w pobliżu.

Przyglądał się uważnie leśnemu podszyciu. Usunięcie kamieni byłoby sprawą stosunkowo łatwą, lecz Nataniel nie chciał niczego robić pod nieobecność Marca. Czuł, że występują tu elementy, nad którymi on sam nie panuje, i że pochopnym działaniem mógłby wiele zniszczyć. Tak mało wiedział o całej sprawie. Sol z Ludzi Lodu wspomniała tylko o rodzinie czarnoksiężnika, prowadzącej walkę ze złym zakonem rycerskim. I z jakąś przedhistoryczną bestią czy człowiekiem-jaszczurem. To wszystko.

Nataniel zdawał sobie sprawę z tego, że pod kamieniami spoczywa ktoś, kto nie mógł umrzeć. Poznawał to po rodzaju wibracji. Czy to sam czarnoksiężnik? Prawdopodobnie. Równie dobrze jednak w grobie może znajdować się ktoś inny, trudno coś takiego określić z całą pewnością, impulsy są za słabe. Nataniel rzeczywiście utracił sporo paranormalnych zdolności po tym, gdy wypełnił zadanie i zdołał wylać na Tengela Złego jasną wodę dobra.

Spojrzał na swoje ramię. Wciąż jeszcze, trzydzieści pięć lat po tamtych wydarzeniach, miał na skórze głębokie blizny po szponach Tengela.

Oczywiście, w tym lesie mógł zostać pochowany całkiem inny człowiek, historia czarnoksiężnika to jedynie domysł.

Marco. W jaki sposób odnajdzie Marca? Jeździć po świecie i szukać, to przecież nie ma sensu. Zresztą wcale nie był pewien, czy Marco w ogóle jest na Ziemi. To także tylko domysł.

Może zamieścić ogłoszenie w gazetach? Kompletna bzdura, nie nawiązuje się kontaktu z potężnym Markiem z Ludzi Lodu przez ogłoszenie prasowe!

Książę Czarnych Sal… Dlaczego ktoś taki miałby chcieć wracać na Ziemię?

Marco, czysty, wyniesiony ponad wszystko, co ziemskie.

Twarz Nataniela rozjaśniła się. Nareszcie sobie to uświadomił! Kogoś, kto został wyniesiony ponad wszystko, co ziemskie, nie można przecież wezwać jakimś ziemskim sposobem, jeśli w ogóle kontakt z nim jest możliwy.

Wciąż próbował sobie przypomnieć tamten drugi epizod, w jaki sposób wyczuł wtedy obecność Marca? To było rankiem… Nie tak dawno temu. Co? Dlaczego?

Nataniel opuścił ramiona z uczuciem rozczarowania. Już sobie przypominał, już wiedział, jak to się stało. Niestety, nie wydarzyło się wtedy nic szczególnego, to był tylko sen. Widział zgrabną sylwetkę Marca, a przede wszystkim jego urodziwą twarz. „Jak idzie, Natanielu?”, zapytał Marco, a jego głos brzmiał czysto i mocno.

Tak! Właśnie to sprawiło, iż uwierzył, że Marco tam był. Głosy we śnie są zawsze niejasne i stłumione, trudno je zrozumieć. Tym razem było inaczej…

Nataniel usiadł na suchej ziemi pod sosną, objął rękami kolana, oparł kark o szorstką korę drzewa i zamknął oczy.

– Marco – szeptał w nocnej ciszy, zakłócanej jedynie szumem deszczu – Marco, słyszysz mnie? To ja, Nataniel, cię wzywam, potrzebuję twojej pomocy, możesz do mnie przyjść?

Cisza. Znikąd żadnego dźwięku, tylko ten monotonnie szemrzący deszcz, żadna odpowiedź nie pojawiła się w głowie Nataniela.

Spróbował znowu.

– Znajdujemy się w zachodniej Szwecji…

Następnie podał wszystkie informacje, dotyczące tego miejsca, opowiedział, co jego zdaniem kryje się pod porośniętym mchem usypiskiem kamieni.

Potem siedział jeszcze przez jakiś czas, aż poczuł, że morzy go sen. Wtedy wrócił do hotelu, na palcach wszedł do pokoju i położył się obok śpiącej Ellen, wciąż nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Nie otrzymał przecież żadnej odpowiedzi. Z drugiej jednak strony… O ile dobrze pamiętał stare opowieści, Marco nigdy nie zjawiał się natychmiast. Nie był istotą na tyle nadprzyrodzoną, by poruszać się wyłącznie za pomocą myśli, z prędkością światła. Marco potrzebował trochę czasu. Jego sposób przenoszenia się z miejsca na miejsce był bardziej ludzki, choć oczywiście nie do końca. Przemieszczał się dużo szybciej niż zwyczajni śmiertelnicy.

Nataniel spojrzał na śpiącą spokojnie Ellen i przepełniła go czułość. Dobrze pamiętał straszne przeszkody, które nie pozwalały im być razem. On, wybrany Ludzi Lodu, nie miał prawa tracić czasu na miłość. Ona natomiast kochała go tak bardzo, że gotowa była ofiarować życie, by móc mu pomagać. Jak to się stało, że w końcu mogli się połączyć…?

Tak dawno temu. A zarazem tak niedawno. Spędzili ze sobą trzydzieści pięć dobrych lat.

Teraz znowu rozpoczyna się gra. Z niepokojem zastanawiał się, do czego może ich to doprowadzić.

Nie chciał, żeby ta nowa sprawa rozdzieliła go z Ellen. Nie zniósłby jeszcze jednej rozłąki.

Ale też rzecz mogła okazać się całkiem prosta i wkrótce wszystko się wyjaśni. Zawsze trzeba mieć nadzieję.

2

Biorący udział w wyprawie członkowie Ludzi Lodu spotkali się następnego ranka przy śniadaniu. Z wyjątkiem Indry, oczywiście. Ona nie należała do osób podejmujących rankiem jakiś wysiłek. Postanowili ją obudzić, ale wszelkie próby kończyły się tym, że jak zwykle wygłaszała zdanie: „Ja jestem człowiek-sowa. Mój dobowy rytm nie znosi, by go zakłócać w środku nocy”. A kiedy stwierdzili, że minęła już ósma, Indra odparła spokojnie: „No właśnie”.

Indra nie była typową przedstawicielką Ludzi Lodu, Chyba w całej Norwegii nie znalazłoby się człowieka równie powolnego jak ona. Ciemnowłosa, zawsze uśmiechnięta, brwi niczym skrzydła ptaka ponad niepospolicie wielkimi i pięknymi oczyma, o miękkich, kocich ruchach. Wciąż jeszcze smukła jak lilia, ale jej siostra Miranda zwykła mówić: „Jeśli nadal będziesz się zachowywać w ten sposób, to długo nie zachowasz szczupłej figury”. „Jesteś po prostu zazdrosna – ripostowała Indra z uśmiechem – ponieważ nie masz mojej zdolności unikania wszelkich nudnych zajęć”.

„Ja przez ciebie zwariuję” – wykrzykiwała często Miranda. – „Nawet nie potrafisz zatrzymać swoich wielbicieli, pozwalasz, by Bodil ci ich kradła, zgarniała dosłownie sprzed nosa”.

„Skoro nie są więcej warci, to niech ich sobie zabiera” – odpowiadała Indra lekceważąco.

„No i zabiera, ale w ten sposób utwierdzasz ją w przekonaniu, że nikt nie może się jej oprzeć”.

„I niech tak myśli dalej, zobaczymy, co z tego wyniknie” – uśmiechała się Indra.

Ostatnio siostry przestały się ze sobą sprzeczać, miały mianowicie wspólnego wroga.