Выбрать главу

On sam umiał to wyjaśnić.

– Zatrzymałem wszystkie procesy życiowe, zanim pogrążyłem się w letargu.

Nataniel skinął głową.

– Ja też tak zrobiłem wtedy, gdy spędziłem pięć dni i nocy w grobowej krypcie – powiedział.

– Oni z pewnością nie znali się na czarach, ci którzy złożyli cię do grobu, Móri – stwierdził Marco. – W przeciwnym razie mielibyśmy problemy z obudzeniem cię.

Nikt nic nie mówił, ale wszyscy myśleli to samo: że Marco z pewnością poradziłby sobie i z takim kłopotem.

Móri siedział wymyty do czysta, ubrany w zapasową odzież Gabriela, z kawą i kanapkami, którymi poczęstowali go robotnicy. Prace budowlane całkiem zawieszono, wszyscy bowiem chcieli siedzieć w domu i sycić oczy widokiem tego, którego dopiero co uratowali. Zarządzono ogólną przerwę śniadaniową i zebrani po bratersku dzielili się zapasami.

On wziął moją kanapkę z pasztetem, pomyślał jeden z robotników z dumą. Muszę opowiedzieć o tym żonie. Ale czy żona zrozumie? Czy zresztą oni sami dokładnie rozumieli, co się stało? Wielu o mało nie zemdlało od nadmiaru wrażeń. Przytrafiło się bowiem nieprawdopodobnie dużo dziwnych rzeczy. Najpierw ta nieprzyjemna atmosfera poza domem i na skraju lasu. Potem egzorcyści. Następnie ów tajemniczy Marco, który był czymś więcej niż zwyczajnym egzorcystą. Pogrzebany czarnoksiężnik, który leżał z otwartymi oczyma po trwającym dwieście pięćdziesiąt lat uśpieniu. Zabliźnianie jego strasznych ran…

Nie można było mieć za złe niektórym robotnikom, że czasami odchodzili na bok.

Gabriel zapytał Móriego:

– Powiadasz, że zanim pogrążyłeś się w letargu, powstrzymałeś wszystkie procesy życiowe, ale przecież wysyłałeś sygnały już od jakiegoś czasu, prawda? Kiedy ocknąłeś się z transu, czy też z letargu, autohipnozy czy po prostu drzemki, nie wiem, jak to nazwać?

– Jakiś czas temu – odparł Móri. – Najpierw zauważyłem, że ludzie przechodzą obok mojego grobu… I próbowałem skupić na sobie ich uwagę. Ale chyba właśnie to ich przerażało i uciekali.

Peter skinął głową.

– Droga przez las została zapomniana, to prawda. Przed wielu, wielu laty.

– Tak chyba było – przyznał Móri ze smutkiem. Siedział we współczesnym ubraniu Gabriela, przystojny, o obcych rysach, z ciemnymi włosami przetykanymi z rzadka srebrnymi nitkami siwizny, o twarzy bladej niczym śmierć, ale niesłychanie interesującej dzięki swoim bardzo ostrym rysom. No i te głęboko osadzone, płonące oczy… Porażający, ale nieodparcie pociągający widok.

Móri ciągnął swoją opowieść:

– Potem nastał spokój. Ile lat trwał, nie mogę powiedzieć, bo znowu zasnąłem głęboko. Faktem jest, że byłem przekonany, iż chodzi o tygodnie, nie o setki lat! Później jednak wokół mnie znowu zaczęli się kręcić ludzie. To drażniło moje zmysły i próbowałem jakoś ich poinformować o swojej obecności. Próbowałem po prostu wedrzeć się do ich świadomości.

– W końcu ci się to udało – powiedział Peter. – To wtedy władze zaczęły oczyszczać teren i planować budowę osiedla. A kiedy już ten dom został wzniesiony, straszyłeś nas nie na żarty.

Móri uśmiechnął się.

– Niektórzy z was jednak mieli dość rozumu, by moje wołania o pomoc potraktować poważnie.

– To niełatwa sprawa dla współczesnych, trzeźwo myślących ludzi – odparł majster. – Ale bardzo się cieszymy, że postanowiliśmy w końcu wyjaśnić tę tajemnicę.

– Ja również się cieszę, możecie mi wierzyć – uśmiechnął się Móri blado. – I znaleźliście też najlepszą pomoc, jaką mogłem dostać. Nie istnieje na Ziemi nikt taki poza Ludźmi Lodu. Z wyjątkiem mojej rodziny, oczywiście. Ale jej i tak tutaj nie ma.

Na twarzy uratowanego pojawił się wyraz bólu.

– No właśnie, a gdzie są twoi krewni? – zapytała Ellen cicho. – Czy umarli?

– Oni przeszli przez Wrota, Wszyscy, z wyjątkiem Dolga i mnie, ale o tym porozmawiamy później. Teraz moim największym zmartwieniem jest właśnie najstarszy syn, Dolg. Musi się znajdować gdzieś na Ziemi, ponieważ on nie mógł umrzeć.

Miranda, a razem z nią wielu innych, zwróciło uwagę na reakcję Marca, kiedy Móri wspomniał o Wrotach. Ów niezwykły książę Czarnych Sal zmarszczył brwi, jakby szukał w pamięci. On musiał już słyszeć dawniej o Wrotach, pomyślała Miranda. Nie może sobie jednak przypomnieć, kiedy.

Młody Ernst roześmiał się nerwowo, zwracając się do czarnoksiężnika:

– Początkowo myśleliśmy, że jesteś wampirem.

– Nie, wampirem nie jestem – uśmiechnął się Móri ze smutkiem. – Chociaż rycerze tak właśnie myśleli. Jeden Z nich to książę Siebenburgen, książę Valakii i Besarabii, a także hospodar Mołdawii i Transylwanii. Jak więc słyszycie, pochodził z okolic, w których występują wampiry. Nic dziwnego, że przebili mnie tym drewnianym palem. Zostałem również postrzelony przez jednego z rycerzy i dlatego nie mogłem z nimi walczyć. Znalazłeś ranę po kuli, Marco?

– Tak, w nerce. Teraz kula została wyjęta, a rana zabliźniona.

– Dziękuję – uśmiechnął się Móri tak, jakby go to bawiło. – Nie, Ernst, byłbym martwy od dawna, ale kiedyś Anioł Śmierci udzielił mi odroczenia. Wprawdzie tylko do chwili, gdy ponownie znajdę się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I rzeczywiście, groziło mi ono wtedy w lesie, ale miałem już za sobą doświadczenie ze świętymi kamieniami, które dały mi życie wieczne.

– Pomyślcie, mieć życie wieczne – westchnął Ernst.

Móri spojrzał na niego swymi przenikliwymi oczyma.

– To może się także okazać przekleństwem, mój przyjacielu. Jeśli człowiek utraci swoich najbliższych, to pozostaje mu jedynie ból i pustka. I z tym musi żyć.

Marco w milczeniu skinął głową.

Inni też zrozumieliby z pewnością słowa czarnoksiężnika, gdyby mieli czas poważnie się nad nimi zastanowić.

Święte kamienie. Wrota. Wiele rzeczy nie zostało jeszcze wyjaśnionych. Nie mówiąc już o Czarnych Salach Marca, ale teraz najważniejsza była aktualna sytuacja.

– O, to było pyszne – rzekł Móri, gdy skończył posiłek. Najadł się solidnie, dbał bowiem o to, by przyjąć dary od wszystkich, widział pełne niepokoju spojrzenia, a potem dumę i pełne napięcia oczekiwanie, jak mu będzie smakować.

– Teraz czuję się dużo lepiej, dziękuję wam serdecznie.

Rozpromienili się niczym słońca, od majstra do Mirandy, która też dołożyła się do poczęstunku.

Będziemy musieli poważnie naruszyć fundusz Ludzi Lodu, myślał Gabriel zatroskany. To on odpowiadał za ów fundusz i on wydzielał w ciągu ostatnich lat zasiłki potrzebującym. Czarnoksiężnik nie należał co prawda do Ludzi Lodu, ale zarówno on, jak i Marco powrócili do świata po bardzo długiej nieobecności i musieli mieć z czego żyć.

Zresztą właściwie nie ma powodów do zmartwienia. Fundusz Ludzi Lodu jest spory i po roku 1960 raczej wzrastał, niż się zmniejszał, bowiem większość członków rodu opuściła Ziemię i udała się do miejsca, gdzie pieniądze nie mają znaczenia. Do Czarnych Sal.

– To by była prawdziwa sensacja dla gazet – stwierdził Ernst przejęty. – „Czarnoksiężnik obudzony po dwustu pięćdziesięciu latach”.

– Nie, nie! – wykrzykiwali zebrani, jeden przez drugiego. W końcu głos zabrał Natanieclass="underline"

– Ludzie Lodu zawsze pracowali w ciszy, a myślę, że czarnoksiężnik i jego rodzina czynili podobnie. Prowadziliśmy naszą walkę ze złem w imieniu ludzkości, całkowicie poza bieżącymi wydarzeniami. I tak powinno być nadal. Ludzi łatwo przestraszyć i wtedy bez namysłu chwytają za broń na widok czegoś, choćby trochę niezwykłego. Dlatego, myślę, pozaziemskie UFO nie kontaktują się z mieszkańcami Ziemi. Dowództwa wojskowe używają zawsze w takich sytuacjach ciężkiej broni i niszczą wszelkie możliwości bliższego kontaktu. Czy chcecie, żeby Móri stał się sensacją, czymś w rodzaju małpy w klatce, i żeby ani na chwilę nie opuszczali go dziennikarze i inni ciekawscy z całego świata? Życzycie Marcowi podobnego losu?